Pigoutowy przewodnik serialowy. Część druga

Minął niemal rok, od kiedy udostępniłem PigOutowy Przewodnik Serialowy (klik) i obiecałem, że za tydzień wpadnie kolejna część. Oto ona. Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że lepiej późno niż wcale. Nie chcę powtarzać wstępu z pierwszej części, więc w telegraficznym skrócie przypomnę, że oglądanie seriali już dawno nie jest symbolem obciachu (no, chyba że mówimy o "Barwach szczęścia"), że niektóre mają wyższe budżety niż przeciętna hollywoodzka produkcja, a aktorzy chętni do złapania roli walą drzwiami i oknami, bo to obecnie najlepszy sposób, żeby się wybić, tudzież reaktywować zakurzoną karierę. Skoro grę wstępną mamy już za sobą, przejdźmy do konkretów. 

 

House of Cards (Netflix)

Seriale

Znacie tę heheszkową definicję dyplomacji, według której jest to umiejętność powiedzenia spierdalaj w taki sposób, aby odbiorca poczuł podniecenie na myśl o zbliżającej się podróży? Mniej więcej takim klimatem raczy „House of Cards”. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to serial pokazujący wielką politykę od kuchni, w rzeczywistości to kurs zaawansowanej Kamasutry. Jak zwykle genialny Kevin Spacey wciela się w rolę kongresmena Franka Underwooda, który demonstruje jak prawidłowo wydymać wszystkich razem lub każdego z osobna, przy użyciu dowolnej techniki: z grą wstępną, bez mydła lub w kakaowe oko. Do wyboru, do koloru i jak kto woli. Serial zdecydowanie trafi w gusta osób, które jarają się szachami na poziomie master, potrafią docenić dyskretne podkładanie świń oraz zawiązywanie intryg w białych rękawiczkach. Dla fanów akcji może wydać się trochę nużący, bo jakby nie patrzeć, najwięcej jest tutaj gadania, jednak na własnym przykładzie stwierdzam, że warto dać mu szansę. Podczas pierwszego sezonu męczyłem się niemiłosiernie, ale jak już zaskoczyło, to pokochałem absolutnie. Sezony 3 i 4 to była uczta, a wątki negocjacji z Rosjanami majstersztyk. Niecierpliwie wyczekuję sezonu numer pięć.

 

Wikingowie (History / 3 sezony na Netflixie)

SerialeSerial spod znaku cycków i topora, którego niektóre sezony zajebistością biją niektóre sezony „Gry o Tron” (w mojej opinii of course). Ogólnie chyba wszyscy wiemy, o co chodzi z Wikingami? Była sobie banda skandynawskich brodaczy, którą roznosił testosteron, jednak nie bardzo potrafili znaleźć ujście dla swojej energii. W domu sajgon, bo dzieciaki włażą na głowę i baba wierci dziurę w brzuchu, poza domem też nie lepiej – nie ma dokąd pójść, bo dookoła tylko góry i morze, i nawet porządnej ustawki nie da rady zrobić, bo nie wymyślono jeszcze piłki nożnej. Agonia trwa do momentu, aż ich szef, Ragnar Lothbrock, wpada na pomysł, jak na legalu wyrwać się z chaty: „Panowie plan jest taki – budujemy łajbę, płyniemy zobaczyć, kto jest po drugiej stronie wody, po czym spuszczamy mu łomot i zabieramy zastawę stołową”. No i mniej więcej o takich wojażach jest serial. Wyróżniają go epickie zdjęcia, krwawe bitki i spiski grube jak Grycanki. Mój ulubiony moment: kiedy żony żegnają wypływających Wikingów okrzykami "Tylko nie daj się zabić" tudzież "Nie zadawaj się z innymi babami", na co Wikingowie odkrzykują "Dobrze kochanie", po czym wracają martwi albo z bękartami. Aktualnie w emisji jest czwarty sezon.

 

The Walking Dead (FOX)

SerialeEkranizacja kultowego komiksu o tym samy tytule. Akcja toczy się w post apokaliptycznym świecie opanowanym przez Zombie, gdzie grupa ocalałych próbuje pozostać przy życiu i doczekać do momentu, aż urodzi się jakaś nadzieja na odtworzenie cywilizacji. Aktualnie trwa już siódmy sezon i szczerze mówiąc nie potrafię wytłumaczyć dlaczego nadal go oglądam, bo serial niczym życie w piosence zespołu „Lemon” jest małą ściemniarą. Finał każdego odcinka zwiastuje mega pierdolnięcie w kolejnym epizodzie, tymczasem kiedy przychodzi co do czego, kończy się na małym kapiszonie, a reszta to gadanie i chodzenie, aż w końcu ponownie docieramy do finału i kolejny raz dajemy się omamić obietnicy rozpierdolu. I tak w koło Macieju. No dobra trochę przesadzam, bo sezon z gubernatorem był całkiem w cipkę i początek siódmego też zaorał. Tak na marginesie dodam, że serial można również oglądać dla tzw. beki. Otóż zombiaki poruszają się z zawrotną prędkością 100 metrów na godzinę i generalnie są nieruchawe niczym dziewczyny z kółka różańcowego, a mimo to w każdym odcinku jakiś geniusz da się złapać i ugryźć jak ostatni frajer. Smaczek jest taki, że przez 7 sezonów w serialu ani razu nie padło słowo „zombie”. Potocznie nazywa się ich „szwędaczami”.

 

Narocos (Netflix)

SerialeSerial, który pomógł mi przetrwać delirkę, jaką wywołała rozłąką z „Breaking Bad” (najlepszy ever), chociaż poza narkotykami obie produkcje nie mają zbyt wiele wspólnego. „Narcos” opowiada historię Pablo Escobara, który zaczynał od drobnego przemytu magnetowidów, a skończył jako największy w naszej galaktyce narkotykowy baron. W szczytowym momencie „kariery” zajmował 7. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata i ponoć kontrolował aż 80% rynku kokainy. Wszyscy celebryci, którzy w latach 80. przyjęli złoty strzał, na 99% załatwili się towarem właśnie od Escobara. Hajsu miał tak dużo, że musiał ukrywać go w ścianach, materacach, leśnych lepiankach i zakopywać w ogródku, a i tak wciąż od cholery zostawało mu w kieszeni. Rządy Escobara pochłonęły setki ofiar (morderstwa i przedawkowania), skorumpowały dziesiątki polityków, ale Kolumbijczycy i tak go kochali, bo był dla nich odpowiednikiem Robin Hooda – dawał pracę, remontował szkoły i szpitale, ogólnie dbał o swoich. Historia miejscami jest tak nieprawdopodobna, aż nie chcę się wierzyć, że to na fakcie, a jednak. Oczywiście wiele wątków zostało podkoloryzowanych, żeby podbić dramaturgię, mimo to punkt wyjścia się zgadza. Głupio się przyznać, ale aktor grający Pablito zrobił na mnie takie wrażenie, że przez cały serial trzymałem za niego kciuki. Niedawno skończył się drugi sezon, który przy okazji był ostatnim (chociaż to różnie bywa). 

 

Broadchurch (Netflix)

SerialeBroadchurch to brytyjskie miasteczko, które może pochwalić się fajną plażą i epickim klifem, ale poza tym nie dzieje się tam nic ciekawego. Do czasu. Pewnego dnia na plaży zostaje odnalezione ciało 9-letniego chłopca. Szybkie oględziny jednoznacznie wskazują, że doszło do morderstwa. Rozpoczyna się śledztwo, które wywraca do góry nogami dotychczasowe sielankowe życie mieszkańców Broadchurch. Podejrzani są wszyscy i jak się później okazuje, wszyscy mają sporo brudu pod paznokciami. Dochodzeniem kieruje Alec Hardy, detektyw, który skompromitował się w poprzedniej sprawie i teraz próbuje się odkuć, a partneruje mu lokalna policjantka Ellie Miller, która ma srogi ból pod lędźwiami, bo liczyła na awans, tymczasem jej stanowisko zgarnia właśnie Alec. Do sięgnięcia po serial namówił mnie kolega, którego chciałbym z tego miejsca przeprosić za wszystkie komentarze w stylu „Bosssz, z opisu zapowiada się na większy ciężar niż „Lista Schidlera”. Chyba już wolę przeczytać losową książkę Beaty Pawlikowskiej”, „Dlaczego Ty zawsze musisz sięgać po takie niszowe gnioty i co gorsze chcesz mnie pociągnąć za sobą na dno?”, na szczęście męczył tak długo bułę, aż się złamałem. Było warto. Serial ma dobry, gęsty klimat, dialogi są pełne sarkazmu i złośliwości, ale i tak najciekawszy jest aspekt socjologiczny, czyli pokazanie jak zaszczuć człowieka ciągłymi podejrzeniami i wykopywaniem brudów z przeszłości. Do tej pory wyszły dwa sezony (drugi trochę słabszy). Premiera trzeciego na dniach.

 

Nocny recepcjonista (AMC)

SerialeKolejny brytyjski serial (w kooperacji z USA), a w zasadzie mini serial, bo tylko 6-odcinkowy, ale za to na bogato, bo z budżetem aż 30. milionów zielonych. Obsada też niczego sobie. W rolach głównych Hugh Laurie, czyli Dr House oraz Tom Hiddelstone, czyli Loki z Thora lub jak kto woli boyfriend Taylor Swift. Sytuacja maluje się następująco, Dr House jest szanowanym biznesmenem, który na boczku handluje bronią. Ścigają go brytyjskie służby, ale nie potrafią zebrać porządnego materiału dowodowego, przez co wydaje się, że raczej nic z tego nie wyjdzie, wtem do gry wchodzi Loki, który ma z Housem prywatną zadrę i godzi się zostać wtyczką. Wnika do jego bandy i zaczyna mieszać. Wkręciliśmy się z Madzią w ten serial jak ex żona Czarka Pazury w aferę korupcyjną i było to naprawdę miło spędzone 6 godzin. Historia może nie jest super dynamiczna, ale na pewno zwarta, bez sztucznego przedłużania na kolejne sezony, z efektownymi zdjęciami, no i pod względem aktorstwa czapki z głów. Hugh Laurie jak dla mnie przełamał skojarzenie z Dr Housem (to, że go tak nazwałem już 10 razy o niczym nie świadczy), poza tym w końcu zrozumiałem, o co to wielkie halo z Tomem Hiddlestonem. Chłopak naprawdę ma potencjał, ale branie go pod uwagę do roli Bonda to przegięcie. Jak dla mnie Bond może być nawet murzynem, byle nie miał zapadniętej klaty #Tom. Taka rada dla przyszłych czarnych charakterów: jeśli jesteś liderem grupy przestępczej i ni stąd, ni zowąd wokół Ciebie zaczyna się kręcić jakiś nieznajomy typ, w dodatku w tym samym czasie dzieją się różne dziwne rzeczy, które stawiają pod znakiem zapytania lojalność ludzi, których znasz od lat, wiedz, że właśnie jesteś infiltrowany. Najgorsze co możesz zrobić to odstrzelić swoich starych ziomków, a obcego awansować na „prawą rękę”. Zostawianie świeżaka sam na sam z Twoją żoną to też nie najlepszy pomysł. Niby oczywiste rady, ale oglądają i czytając kolejne kryminały, widzę, że to nagminny problem.

 

Designated Survivor (Netflix)

SerialeNajnowsza produkcja Netflixa, przewidziana na 22 odcinki, z których na razie wyszło 10. Wznowienie planowane jest na marzec, ale jeśli nie dojdzie do skutku, nie będę zdziwiony. Powiedzmy sobie szczerze, w tym serialu najlepszy jest pomysł – Designated Surviver to koleś wyznaczony z Kongresu, który podczas zaprzysiężenia nowego prezydenta siedzi w odizolowanym pomieszczeniu i w razie, gdyby doszło do zamachu, to właśnie na jego barki spadłaby odpowiedzialność dowodzenia krajem. W serialu DS-em zostaje Kefir Suterland i los sprawia, że faktycznie dochodzi do zamachu … i to nie byle jakiego, bo terroryści wysadzają Kapitol, a w wyniku eksplozji ginie niemal stu polityków, w tym prezydent i cały rząd (Smole… nie, lepiej nie idźmy tą drogą). Mleko się wylało, więc teraz Kefir Suterland, który zaledwie kilka godzin wcześniej został zdymisjonowany z funkcji ministra urbanizacji, musi przeprowadzić się do Białego Domu i spróbować jakoś ogarnąć ten cały pierdolnik. Prawda, że opis brzmi zachęcająco? Niestety dalej robi się już paździerz. Mamy dwa wątki, pierwszy to Kefir Suterland w roli prezydenta i od razu ostrzegam, że koleś jest taką cipą, że zapewne odklepałby nawet Najmanowi. Jest szlachetny do porzygu, nie ma własnego zdania, nie umie podjąć decyzji i przejmuje się tym, co powiedzą inni. Jak go prasa oskarżyła, że nie jest biologicznym ojcem swojego syna, to osobiście zaniósł im w zębach wyniki badań DNA. Serio, nasz Endrju to przy nim prawdziwy samiec alfa i niezależna jednostka. Kefir nie potrafiłby nawet porządnego sylwestra urządzić. Drugi wątek dotyczy agentki FBI, która podczas zamachu straciła gacha, więc teraz śledztwo traktuje personalnie. No szału nie ma. Serial chciał być miksem "Homeland" z "House of Cards", ale bliżej mu do chujni z grzybnią "Plebani" i "Klanu". W dodatku jest tani. Fotomontaże i tekturowe scenografie tak bardzo walą po oczach, że na koniec sezonu bielmo gwarantowane. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo wszystko przyjemnie się to oglądało. Mam lekki syndrom sztokholmski, bo niby co odcinek łapałem się za głowę i krzyczałem na do ekranu "Kefir Ty łajzo!", ale nie potrafiłem przestać i zapuszczałem kolejne odcinki… i w marcu tez zapuszczę.

 

Stranger Things (Netflix)

SerialeZdecydowanie największy serialowy hajp 2016. Gdybym dostawał złotówkę za każdą podsłyszaną opinię, w której ktoś porównywał ten tytuł do "E.T" i "Goonies", wychwalał za "klimatyczną muzykę" i dorzucał komentarz, że to "wspaniały hołd dla Spielberga i Stephena Kinga", jak nic miałbym teraz 7 złotych. Przyznaję, że serial jest spoko, oglądało się całkiem przyjemnie, ale szczerze mówiąc, nie urwał mi na tyle dupy, żebym z wypiekami na twarzy wyczekiwał kolejnego sezonu, a takowy jest już potwierdzony. Zapewne obejrzę, ale bez napinki. Fabuła: grupka dzieciaków próbuje na własną rękę odnaleźć zaginionego w tajemniczych okolicznościach kolegę, ale zamiast niego, znajdują dziewczynkę obdarzoną nadprzyrodzonymi mocami. Od tego momentu w okolicy zaczynają wyprawiać się różne dziwne rzeczy, a wszystkie tropy wskazują, że w sprawę zamieszana jest agencja rządowa, która przeprowadza podejrzane eksperymenty. Serial serwuje wysokiej jakości sci-fi, angażującą tajemnicę, nostalgiczną podróż do lat 80-tych (Ci wychowani w 90-tych też się łapią) i bardzo dobrze dobraną ekipę młodych aktorów (jest chemia), wspieranych przez dawno niewidzianą Winonę Ryder. Naprawdę jest nieźle, a mimo wszystko jakoś tego nie czuję. Sorry.

 

Belfer (Canal+)

SerialePolskie Stranger Things… pod względem hajpu. Ogólnie niezły, ale nie znowu taki cudowny, jak wszyscy twierdzą. Pierwsze cztery odcinki były wręcz tak słabe, że na jakiś czas zarzuciłem oglądanie. Aż zęby bolały od tego bullshitu, że o to mamy niby przeciętną polską pipidówę, a w niej mafię pod krawatem (biznesmeni), drugą mafię w dresie (Prosto na bluzie i krzywo na ryju), klub nocny z damami lekkich obyczajów, gdzie przesiadują praktycznie sami gimnazjaliści, dealerów, maklerów, partie honorowe, podpalenia, morderstwa, przedawkowania, skandale obyczajowe, a nawet aferę z nielegalnym składowaniem toksycznych odpadów w parku krajobrazowym. Kropkę nad 'i" postawiła postać Macieja Stuhra, która nie dość, że była mega irytująca i żywcem zerżnięta z Ojca Mateusza, to jeszcze twórcy próbowali z niej zrobić Jasona Bourne'a (sceny walk ssały nawet bardziej od scen "strzelanych"- pięści zatrzymujące się 10 cm od twarzy). Zaskoczyło dopiero, gdzieś w 5 odcinku, ale głównie dlatego, że zacząłem przymykać oko na różne idiotyczne i nieprawdopodobne zagrywki scenarzystów – policja, która dzieli się wiedzą z przypadkowymi cywilami, cudowne zbiegi okoliczności i postaci wprowadzane z dupy tylko po to, żeby podrzucić trop Maćkowi. Na szczęście w 5 odcinku pojawiło się też kilka nowych wątków i postaci, które dźwignęły serial z kolan i pociągnęły do finału. Bardzo dobrze wypadł Sebastian Fabijański, którego znacie z ostatniego "Pitbulla" (Cukier), ale pozamiatali też Grzegorz Damięcki w roli Grzegorza Molendy i Mateusz Więcławek jako Jasiek Molenda. Będą z nich ludzie, warto obserwować. W kwestii finału nie jest najgorzej, powiedzmy, że to kupuję, ale znowu nie zdarło mi czapki, tak jak obiecywali twórcy. W sumie ich deklaracja, że finał zaskoczy wszystkich i wywróci mózg na lewą stronę, okazał się trochę samobójem, bo z góry było wiadomo, że podejrzani o morderstwo, których w pierwszych odcinkach podrzucali nam scenarzyści to fałszywe tropy. Podsumowując, wszedł mi lepiej niż pierwszy sezon "Paktu", który miał tak beznadziejny finał, że szkoda gadać, lepiej niż "Wataha", która z niewyjaśnionych przyczyn urwała się w połowie historii, ale zdecydowanie nie ma startu do "Odwróconych", "Pitbulla", "Ekstradycji" i "Krwi z krwi". Teraz możecie mnie ukrzyżować.

 

Dolina Krzemowa (HBO)

Seriale

Od trzech sezonów mój absolutnie ulubiony serial. Opowiada o bandzie nerdów ze złą karmą, którzy przypadkowo opracowują genialny program do superszybkiej kompresji plików i o ile są całkiem nieźli w klepaniu kodu, to przez brak umiejętności interpersonalnych mają nie lada problem, żeby go sprzedać. Największe zalety, to niewymuszony humor (zero śmiechu z puszki), wypełniony celnymi one linerami i soczystym darciem łacha ze stereotypu nerda, z branży technologicznej i mody na startupy, ciekawy kontrast charakterów i aktorzy skrojeni na miarę oraz format 30-minutowych odcinków, które wchodzą jak rurki z kremem. Polecam wszystkimi kończynami. Podejdzie nawet ludziom, którym enter myli się ze spacją. 

 

P.S. Aktualnie ogarniam "Młodego papieża", "Westworld", "Luthera", "Sherlocka" i "22.11.63".