Szogun
- Tytuł:Szogun
- Autorzy:
- Wydawca:
- Gatunek:
A pamiętacie, jak poszło info, że robią nowego „Znachora” i wtedy ja pierwszy wleciałem na fejsa z mordą, że „Hurr durr, jak tak można, przecież „Znachora” mamy w domu, od rana do nocy, w każde święta! I w ogóle plażo proszę!”?
No to teraz mnie ta logika kopnęła w ansua i pokazała zero-jedynkowość mojego podejścia, do takich kwestii -> ot Pig ma do czegoś nostalgię, to nie wolno tego ruszać, bo nie. A jak Pig ma wywalone, to śmiało można.
Przykładowo dzisiaj na Disney+ wpadły dwa odcinki „Szoguna”. Tego „Szoguna” bazującego na książce Jamesa Clavella. Książce, która dostała już kiedyś ekranizację serialową i ta ekranizacja stała się kultowa. Baa tamten „Szogun” sprawił, że Levi’s wprowadził do swoich dżinsów ficzer w postaci małej kieszonki wewnątrz dużej kieszonki, żeby można było zawsze mieć zdjęcie Richarda Chamberlaina przy sobie. A później to samo zrobili inni producenci dżinsów.
No i zmierzam do tego, że skoro mamy już kultowego „Szoguna”, to powinienem teraz pluć jadem jak przy „Znachorze”, że weźcie dajcie spokój, bo to i tak się nie uda.
Z tym, że nie, bo fakty są takie, że kiedy w tv leciał „Szogun”, byłem małym bombelkiem, którego kręcił „Krecik” i „Bolek i Lolek”, tymczasem parentsi okupowali tv i oglądali jakieś nudy, właśnie w stylu „Szoguna”, „Ptaków ciernistych krzewów” i „Domku na prerii”, a ja, mimo, że w życiu nie widziałem ani jednego odcinka wersji z Chamberlainem, doskonale pamiętam reklamy tego serialu i tekst lektora -> „w roli głównej Richard Chamberlain”. W moich wspomnieniach ten serial miał z 1000 odcinków i leciał codziennie przez 15 lat.
To mnie straumatyzowało i wywołało szereg skojarzeń -> „Szogun” = Zajęty telewizor = Brak „Bolka i Lolka” = Opresje bombelkowego mnie.
A później dorosłem, poznałem twórczość Clavella, zajarałem się samurajami, roninami, sushi i w sumie bym jednak tego „Szoguna” obejrzał, ale kurde nie chce mi się w 2020+ wracać do serialu z 1980… i wtedy wchodzi Disney i mówi -> „Mordo łap nową wersję”, na co ja zamiast kręcić dramę, odpowiadam „Oooo chętnie, dzięki”.
Tak że obejrzałęm już dwa pierwsze odcinki (reszta co tydzień) i jest fajnie, fajniutko. Jak ktoś nie zna książki i otoczki, to powiem, że teoretycznie tego materiału nie da się zepsuć… bo tu jest wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli mataczenie, układy, układziki i podkładanie świń, co by zdobyć władzę, spiski, zdrady, zemsty, zakazane miłości, złamane serduszka, a do tego ta fascynująca japońska kultura.
I wygląda to dobrze. Co prawda zaskoczyło mnie, że do roli Johna Blackthorne’a nie została zatrudniona pierwszoligowa gwiazda, która przyciągnęłaby przypadkową widownię i robiła darmowe wzmianki w internetach, ale za to obsadzenie Hiroyuki Sanady oceniam na 10/10 i to jest wynagrodzenie z nawiązką.