Kler. Iść, czy nie iść?
Nadrobiłem wczoraj „Kler”, czyli film, który miał wstrząsnąć publiką i przejechać się walcem po polskim Kościele. Czy naprawdę był aż tak kontrowersyjny? Cóż, po seansie mogę stwierdzić, że najwięcej dla sukcesu tego tytułu, zrobili jego przeciwnicy, swoimi nieudolnymi bojkotami i próbami blokowania dystrybucji kinowej. Serio, nie potrafię sobie wyobrazić skuteczniejszej reklamy. Gdyby siedzieli cichutko, film raczej nie pobiłby „Grejowego” rekordu otwarcia, bo wcale nie jest aż tak obrazoburczy, jak sie o nim mówi, baaa nie jest nawet najlepszym w dorobku Smarzowskiego („Wesele” rządzi). Owszem reżyser idzie grubo i wytyka duchownym wszystkie możliwe przywary i przewały, ale heloł, jeśli ktoś nie spędził ostatniej dekady pod kamieniem, to już o tym słyszał i czytał. To żadna nowość, że księża bywają pazerni, cudzołożą i mają na sumieniu akty pedofilskie, które próbują zamieść pod dywan. Skoro wszystkie dotychczasowe reportaże i artykuły niczego w tej materii nie zmieniły, to tym bardziej nie wierzę, że za sprawą 2-godzinnej produkcji, która nawet nie jest dokumentem, nagle ludzie masowo przestaną wpuszczać klechę na kolędę. Nope, napiszą co najwyżej hejcika na fejsie w stylu „No w końcu ktoś sie odważył powiedzieć prawdę! Jechać z nimi”, a dwa dni później polecą z kopertą na plebanię, bo dziecku wypada wyprawić chrzciny (co sąsiedzi powiedzą, jeśli nie ochrzczą?), albo córka się hajta, więc datę ślubu trzeba przyklepać. O pogrzebach nawet nie wspominam. Poza tym, Ci, którzy do kościoła chadzają regularnie, zapewne pomyślą – „Bez kitu, niezła patola na tych zakrystiach schodzi, na szczęście mój proboszcz taki nie jest” XD
Pod względem opowiedzianej historii, „Kler” podszedł mi całkiem całkiem. Niestety jest też kilka rzeczy, które mocno zalatują Vegą i to już trochę mnie uwiera. Tak jak w USA od dłuższego czasu panuje trend na kręcenie filmów o superbohaterach, tak mam wrażenie, że u nas najlepiej sprzedaje się roastowanie kolejnych grup zawodowych. Do tej pory kilka razy dostało się policji, następnie służbie zdrowia, a teraz przyszedł czas na duchownych. W kolejce już czekają nauczyciele, górnicy i taksówkarze. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko, żeby wysmagać dane środowisko, bo wiadomix, że w każdym są czarne owce. Chodzi o to, że format takich filmów zaczyna przypominać produkcje Abstrachujów. Mają oni na jutubie serię filmików, pt. „Co robią <tu wstaw dowolny zawód>, w których naśmiewają się ze wszystkich stereotypów oraz tendencyjnych zachowań dotyczących danej branży. Patryk Vega już jakiś czas temu zaczął dryfować w tym kierunku, a apogeum osiągnął w „Botoksie”, gdzie zebrał z for internetowych chyba wszystkie możliwe historie obciążające służbę zdrowia i obdzielił nimi zaledwie pięciu bohaterów. Nawet, jeśli była to prawda, to skondensowanie tego wszystkiego w tak małej ilości wątków, sprawiło, że został posądzony o szukanie taniej sensacji i przekłamywanie rzeczywistości.
Jak dla mnie, Smarzowski zagrał podobnie, czyli zebrał wór argumentów przeciwko księżom i Kościołowi, po czym rozdzielił je na cztery postaci. I tym sposobem mamy Więckiewicza, który sypia z gosposią, Braciaka, ustawiającego kościelne przetargi, Jakubika zamieszanego w aferę pedofilską i Gajosa, który stoi na czele organizacji mafijnej, jaką stanowi Kościół Katolicki i kręci lepsze lody niż Algida. Czyli żaden grzech nie został pominięty. Ponadto wszyscy klną, spiskują, chędożą, biorą w łapę, chleją wódę i leją ciepłym moczem na wiernych. Sama czerń i zero bieli dla kontrastu. Do tego dochodzi kilka scen i dialogów, które już na maksa są w stylu Vegi, np. dziewczynka pytająca na pogrzebie „Czy to prawda, że ksiądz jest pedofilem?”, albo Więckiewicz wpadający z buta do kliniki aborcyjnej, a tam babeczka w rozkroku podczas łyżeczkowania.
Różnica między Vegą a Smarzowskim jest taka, że ten pierwszy w ogóle nie dba o fabułę. Nope, serwuje zlepek przypadkowych scen, mających sprzedać widzowi konkretną patologię, po czym przeskakuje do kolejnej sekwencji, bez zawracania sobie głowy jakimkolwiek logicznym ciągiem przyczynowo-skutkowo. W dodatku cały przekaz rozmywa sucharami Tomasza Oświecińskiego, przez co już nikt nie wie, czy to hejt, czy komedia.
Smarzowski za to bardzo sprawnie wplótł wszystkie zarzuty przeciwko Kościołowi w historię, która nie tylko ma ręce i nogi, ale też zamyka się dobrą klamrą. W zasadzie każdy wątek wciąga i chce się go oglądać do końca. A jak to jest zagrane. Łooo Panie, mistrzostwo świata. Gajos ewidentnie ma przerysowaną postać, ale jak on stylowo w tym płynie #klasa. Więckiewicz niby najmniej skomplikowana rola, ale wierzysz mu we wszystko. Jakubik kolejny raz udowadnia, że ma papiery na granie, z kolei Braciak serwuje życiówkę. Zimny jak lód intrygant, który miesza niegorzej niż Littlefinger w „Grze o Tron”. Aktorsko 10/10. Cieszy też, że Smarzowski nie poszedł w heheszki, jak to zapowiadał zwiastun. Łącznie są może ze trzy komediowe akcenty. Uff.
Dobijając do brzegu, „Kler” nie atakuje sacrum, więc raczej nie będzie sytuacji, że widzowie prosto z kina, polecą złożyć akt apostazji. Co to, to nie. To film o słabościach ludzi, którzy Kościół tworzą, o patologii systemu, pozwalającego na przelewanie się morza nieopodatkowanego hajsu przez ręce typów w koloratkach oraz o przymykaniu oczu na ich przewały, bo przecież księdza nie wypada gnoić jak zwykłego szaraka. W sumie to przekaz dla wiernych, że ornat przysłania im trzeźwy osąd sytuacji i sami do takiej sytuacji doprowadzili.
Film jest mocny i dosadny, ale nie rewolucyjny i wyskakujący z czymś, o czym nie mieliśmy pojęcia. Aktorsko jest sztos, fabularnie trochę gorzej, ale głównie przez zagrywki a’la Vega. Jak dla mnie 7,5/10. Refleksje? Nic się nie zmienia. Nadal omijam konfesjonały szerokim łukiem (nie grzeszę) i udaję, że nie ma mnie w domu podczas kolędy, a jak trwoga, to do Boga… ale bezpośrednio. Z księdzem tylko chrzciny przyklepię (co by sąsiedzi nie szeptali) i tyle mnie widział.
P.S. Najbardziej mi żal ludzi, którzy ze względu na przynależność do różnych środowisk, nie mogą publicznie wypowiedzieć swojego prawdziwego zdania w tym temacie, tylko muszą jechać oficjalnym stanowiskiem i się sztucznie bulwersować. Przewalone być niewolnikiem.