Oppenheimer

Ocena Pigouta:

Fajniutki ten Oppenheimer, niby 3h gadania, ale cały czas wisi w powietrzu napięcie, że coś pierdolnie, więc lepiej idźcie z pustym pęcherzem, bo żaden moment nie jest dobry, żeby wyjść na szybkie siku. Tym bardziej, że w pewnym momencie „coś” naprawdę pierdolnie i zdecydowanie nie chcecie tego przegapić.

Zdjęcia i kreacje aktorskie sztosik, więc tutaj pełne dowożonko od Pana Nolana. Tak szczerze mówiąc, nawet nie studiowałem obsady przed pójściem do kina, więc znane twarze w epizodach były fajną niespodzianką (Josh Hartnett, Kenneth Branagh, Rami Malek, Cassey Affleck i Gary Oldman).

Pierwszy segment, w którym mamy zjawienie postaci Oppenheimera i doprowadzenie go do momentu, kiedy zostaje dowodzącym w Projekcie Manhattan i postanawia stworzyć bazę w Los Alamos, jest na bardzo szybkim, teledyskowym montażu, więc jebla idzie dostać. Zgaduję, że wyszło im znacznie więcej materiału niż można było zmieścić w ostatecznej wersji, więc nożyce poszły w ruch na pełnej.

Później film przechodzi w dramat sądowy i tu Robert Downey Jr. kradnie szkoł. Jeśli nie dostanie nominacji, zjem własną skarpetę po siłowni (to już potencjalnie druga skarpeta do zjedzenia, bo mam jeszcze zakład z Maciej Siembieda – pisarz, że „Nemezis” będzie top polską książką 2023).

Dwie rzeczy, które mam w głowie po seansie.

1. Zastanawiam się, czy dzięki temu, że czytałem książkę o Oppenheimerze, ten film nie jest dla mnie bardziej zrozumiały niż dla osób, które weszły na przypał? Przewija się tutaj sporo osób, które często mają skomplikowaną historię relacji z Oppim i ja wiem, co i jak, bo czytałem, ale mam podejrzenie, że bez tej książkowej podstawy nie do końca bym zczaił, dlaczego jakaś osoba zachowała się w dany sposób (np. Relacja z Florence Pugh). Z drugiej strony, skoro nie wiesz, że w danym miejscu powinien być nabudowany szerszy kontekst, nie masz poczucia straty.

2. Moja teoria jest taka, że ten film lepiej zobaczyć w kinie. Ot w domu łatwo go spalić. Jakby nie patrzeć są to 3h gadania i trzeba być nastawionym, że tu się liczą dialogi, zdjęcia, mimika aktorów. Jak siadasz w piąteczek z konkubentką przed tv, z podejściem „czas się zrelaksować po kijowym tygodniu”, łatwo można się zamulić, bo tu Liam Neeson z gunami nie wleci. Poza tym przez Netflix & Chill można przegapić kluczowy moment.

Jestem bardzo na tak, ale „Incepcja” nadal pozostaje moim numer 1 od Nolana. Głównie dlatego, że Oppenheimer, mimo iż ma świetne zdjęcia i pamiętliwe momenty aktorskie, to „zwykły” film o życiu typa, który zrobił bombę, a później biczował się wyrzutami sumienia, tymczasem „Incepcja” to wspaniała odklejka pod względem fabuły i formy + do dzisiaj uj wie, co z tym bączkiem.

P.S.

Jakub Żulczyk powiedział po seansie, że Nolan popełnił błąd castingowy i na Alberta Einsteina powinien wziąć Ferdka Kiepskiego. Absolutnie pełna zgoda, to byłoby epickie, a od siebie jeszcze dodam, że w postaci Roberta Downeya widziałem Darka Szpakowskiego