Venom. Iść czy nie iść?

Pierwszy trailer "Venoma" zapowiadał mega gniota i nastawił mnie mocno sceptycznie do projektu. Za to drugi był już tak sklejony, że kompulsywnie wyrwało mi się na całe korpo: "Kurła, dawać mi tego Venoma, teraz, natychmiast!". Dziś jestem już po projekcji i znam prawdę.

Otóż "Venom" to nawet piekniejsza katastrofa niż Titanic. Totalnie nie dowiózł pod względem adaptacji komiksu, ale za to niezamierzenie stał się genialną komedią. Taki "The Room" w uniwersum Marvela. Uśmiałem sie niesamowicie. Zresztą nie tylko ja, bo całe kino w pewnym momencie przestało się łudzić, że to się uda i zaczęło czerpać radochę z filmu, na poziomach, o których twórcom nawet się nie śniło.
Widać, że producenci kilka razy zmieniali koncepcję podczas kręcenia. Na początku chcieli wskoczyć na falę, którą zapoczątkował "Deadpool" i dać kategorię R, po czym coś im się odwidziało, więc chwycili za nożyce i zaczęli ciąć mocniejsze momenty, żeby jednak załapać się pod PEGI-13. Tym sposobem aż 40 minut materiału poleciało do kosza, a Tom Hardy zapytany, które fragmenty są jego ulubionymi, odparował: "Te usunięte" (mistrz marketingu). To co zostało, to jeden wielki bałagan. Taki Frankenstein, pozszywany z elementów horroru, thrillera i komedii romantycznej, z tym, że nie daje rady w żadnej z powyższych kategorii. Momenty, które z założenia powinny trzymać w napięciu, być straszne, albo dramatyczne, każdorazowo zostają zgaszone przez rzucenie tak absurdalnego dialogu, że w pierwszej chwili zatyka cię z szoku, po czym wybuchasz histerycznym śmiechem. Stąd to porównanie do "The Room". Z kolei wątek miłosny jest tak niezmiernie głupi, że nawet polskie produkcje z Karolakiem i Adamczykiem się chowają. "Porady na zdrady" mogą odetchnąć.

Orgin story Eddiego Brocka ni jak ma się do komiksowego oryginału, gdzie napędzała go głównie nienawiść do Petera Parkera. W filmie Petra nie ma, więc trzeba było ugryźć temat inaczej. No i ok, powiedzmy, że nie wszyscy znają komiks i nie wszyscy mają ciśnienie, żeby na ekranie było 1 do 1. Niestety przedstawiona przez Sony alternatywna wersja wydarzeń, ssie. Podobnie jak postać antagonisty #Szalony #Naukowiec #Miloner, któremu w sumie cholera wie o co chodzi.  Jeden z marniejszych schwarz charakterów w ostatnich latach i to nawet, jeśli do wyliczanki, dorzucimy universum DC. Jedyny plus braku nawiązań do Petera Parkera i Spider-mana, to fakt, że Eddiego Brocka gra Tom Hardy. Bo wiecie, jak Tom Hardy gra tego złego, to mam gdzieś losy świata i Spajdiego, Hardy ma wygrać i to nie podlega negocjacjom. I chyba dlatego twórcy postanowili, że w filmie Hardy i Venom będą tymi dobrymi.
A jak w ogóle wypadł Tomek Hardy? Jak to Tomek Hardy, czyli dobrze, z tym, że on chyba nie wiedział w czym gra, przez co zapodał popis niczym Jim Carrey w "Kłamca, Kłamca". Eddie Brock chce zrobić jedno, z kolei Venom mu nie pozwala i zmusza do zrobienia czego innego, przez co miota nim jak szatan i doprowadza do żenujących sytuacji, bo całość akcji obserwują przypadkowi świadkowie. I właśnie to jest najlepsze, co film oferuje. Relacja Tomka z Venomem. Ich sarkastyczne dialogi, kłótnie i robienie sobie na złość. Jestem za tym, żeby w kolejnej część w ogóle nie zawracać sobie głowy losami świata, tylko skupić na historii o kolesiu, który jest przegrywem, ale dzięki Venomowi staje się kozakiem i nie boi podbić do dziewczyny w barze, albo wyskoczyć na solo z wydziaranym harleyowcem. Tak tam komedyjka kumpelska.

#venom

Co do efektów, to Venom wyszedł bardzo fajnie, ale wybuchom już bliżej do petard z bazaru niż poważnej pirotechniki, a CGI wali po oczach, jak lasery na imprezie techno. Z kolei sceny walk powinny być poprzedzone ostrzeżeniem, że nie nadają się dla ludzi z epilepsją. Kamera wiruje, jak Maserak w Tańcu z Gwiazdami, przez co wszystko się trzęsie i rozmywa. Atak padaczki gwarantowany.
Jako adaptacja komiksu, "Venom" to paźdierz, który można wrzucić do wora z "Zieloną Latarnią" i "Fantastyczną czwórką". Historia kupy się nie trzyma, a grozy tyle, co w "Krainie Lodu". Krwi nie ma, cycków nie ma i wulgarów też nie ma. Za to jako komedia i bromance pomiędzy Hardym i Venomem, 10/10. Na bank idę na dwójkę.