Bartosz Szczygielski „Nim skończy się noc”
Są takie historie kryminalne, w których pytanie „Kto zabił?”, jest równie istotne jak pytanie „Dlaczego zabił?”
Zresztą wystarczy sobie spojrzeć na nagłówki w gazetach, które po różnych wstrząsających newsach, lubią pytać retorycznie -> „Dlaczego nikt nie zareagował wcześniej, przecież było wiele sygnałów!!!!11111”
I taką fabułę, którą dałoby się zajawić cytatem z Zenka „Jak do tego doszło nie nie wiem”, serwuje nam Bartosz Szczygielski – pisarz w swojej najnowszej książce „Nim skończy się noc”.
Mamy tutaj schemat, który bardzo lubię, czyli historię opowiadaną od końca. Ot zostajemy postawieni przed faktem dokonanym, że mleko już się wylało i guano wpadło w wentylator, ale musimy jeszcze odkryć kto to zrobił i poskładać do kupy początek, żeby zrozumieć WHY?
Zaczyna się tak, że pewnej nocy, policjant, o którym na tym etapie nie wiemy jeszcze zbyt dużo, jedzie sobie po bieszczadzkich rewirach, wtem rozpętuje się taaaaaka zamieć śnieżna, że momentalnie zasypuje drogi, widoczność zerowa, dookoła #nikogo, więc nasz tajemniczy policjant postanawia porzucić auto i ruszyć z buta w poszukiwaniu jakiegoś noclegu/pomocy.
Marsz przez zaspy doprowadza go do pensjonatu, który składa się z trzech luksusowych domków wypoczynkowych. Zachodzi do pierwszego z brzegu, co by zagadać o pomoc, tymczasem w środku odnajduje trupa i to takiego, który raczej nie umarł z przyczyn naturalnych. A chwilę później objawiają się trzy pary, które aktualnie w tych luksusowych domkach przebywają i robi się niezręczna sytuacja, bo biorąc pod uwagę, że miejsce jest odcięte od świata i technologii (taki ośrodek, żeby ludzie mogli zaznać offllajnu), oczywistym jest, że winny jest ktoś z urlopowiczów, a jednak pary nie wydają się jakoś szczególnie poruszone faktem, że w salonie mają denata. Baaa nie tylko nie chcą współpracować z naszym tajemniczym policjantem, ale ich sugestywne spojrzenia pomiędzy sobą, wręcz sugerują, że urodził im się w głowach jakiś złowieszczy plan.
No i tu Szczygielski mnie miał. Już na etapie wkręciłem się jak Małgonia Rozenek w Dzień Dobry TVN i poczułem tę nieznośną, palącą od środka, potrzebę dowiedzenia się kim są ludzie z pensjonatu, jak się tam znaleźli, co się wydarzyło, że ilość trupów wynosi +1 i jak to teraz rozegra policjant?
Oczywiście więcej z plotu fabularnego nie zdradzę, ale mogę jeszcze co nieco o o wajbie książki szepnąć. Otóż jest to thrillero-obyczajówa, coś jak mix filmów „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” z „Na noże”. Po rozbiegowym rozdziale, książka narracyjnie rozjeżdża się na dwie linie czasowe -> „Teraz” i „Wcześniej”, a my podejmujemy próbę rozwikłania zagadek nim zrobi to autor, ale musimy być bardzo uważni, żeby na bieżąco analizować detale i łączyć kropki. I myk jest taki, że w rozdziałach „Wcześniej” poznajemy urlopowiczów nie tylko personalnie, ale też emocjonalnie -> ot w jakim momencie życia teraz są, jakie mają problemy, jakie traumy noszą i dokąd zmierzają.
Moim zdaniem ten głęboki rys psychologiczny jest największą siłą książki, bo im lepiej ich poznajemy, tym bardziej zaczynamy ogarniać ich tok myślenia i rozumieć motywacje w dalszych działaniach, a to z kolei sprawia, że byłem w tej lekturze na wielu poziomach -> zgadywanie, kto zabił; rozkminianie, jak osoba X zachowa się w obecnej sytuacji; ocenianie moralne, czy zrobił dobrze, czy źle; ważenie argumentów, czy racja jest po stronie X czy Y oraz rysowanie potencjalnych scenariuszy, co by sprawdzić, czy aktualny stan rzeczy można jeszcze wyprowadzić na prostą.
Bardzo dobrze mi to zagrało, ALE. Ale kumplowanie się z Jakub Ćwiek. Dosłownie. w pewien sposób mnie naznaczyło. Otóż Ćwieku jest największym przypierdalaczem się ever… wróć największym analizatorem fabuł pod kątem konsekwencji i legitności zdarzeń. Zawsze jak gadamy o książkach i ja coś chwalę, to po chwili mnie kasuje i mówi -> „Ale ziomuś, jak mogłeś to łyknąć, skoro w trzecim rozdziale główny bohater przeżywa mega traumę, która zostawia ślad na psychice i MUSI wpływać na jego dalsze kroki, tymczasem w czwartym rozdziale ta trauma magicznie znika i typ sobie chodzi jakby nic się nie stało. To się nie klei”.
I ja już tym przesiąkłem i teraz też analizuje, w związku z czym u Szczygielskiego po dojechaniu do finału, wróciłem do pierwszych rozdziałów, żeby sprawdzić, czy to wszystko się logicznie spina i jest spójne z zakończeniem-> JEST. Szczygielski Nie oszukuje, więc props
Ode mnie idzie okejka i śmiało podrzucam wam ten tytuł pod rozwagę, bo przyjemnie można spędzić jesieniarski wieczór pod kocem. Dodam jeszcze, że była to moja czwarta książka Szczygielskiego i lubię go za to, że mimo iż wszystkie były thrillero-kryminałami, to każda była zupełnie z innej bajki i na tym etapie Bartosz nadal jest dla mnie zagadką. Noł ajdija, w którą stronę pójdzie następnym razem… i to jest piękne. Podtrzymuję również to co napisałem przy recce poprzedniej jego książki -> że jest autorem, który umie pisać twisty, które na pierwszy rzut oka mogą sprawdzić się tylko w filmach, bo czynnik wizualny robi w nich najwięcej roboty, tymczasem on samymi słowami to oddaje. I ostatnia rzecz -> bo jest taka plotka, że jak jeżdżę na urlopy to na świecie zawsze cos złego się dzieje i ze to „klątwa PigOuta”. Otóż fakty są takie, że zawsze jak jestem na urlopie, to Szczygielski wydaje akurat nową książkę i to jego klątwa. True story.
I klasycznie link do wersji papierowej https://tiny.pl/934zm
(wydawnictwo Czwarta Strona) + info, że audiobooczka można posłuchać na Empik Go.