„Szóstka” Przemysław Kowalewski

Ocena Pigouta:

Zreckować Taco jest łatwo, bo i tak wszyscy słuchają i mają podobne przemyślenia.

Zdecydowanie trudniej namówić do sięgnięcia po nieznane, ale spróbujmy, bo tak się składa, że miałem w ten weekend jeszcze jedno prima sortowe doznanie kulturalne.

Była to książka „Szóstka” by Przemysław Kowalewski – autor. Kilka miesięcy temu miałem już tego pana na warsztacie, przy okazji jego debiutu „Kozioł”. Oj siedzi mi tamta książka w pamięci, bo podczas czytania strasznie kręciłem głową, myśląc sobie -> Oesu, Ci autorzy kryminałów już tak bardzo chcą się wybić oryginalnością fabuły, że totalnie puszczają lejce w kwestiach realizmu i lecą w fantastykę, której nawet Lem by nie wymyślił.

W głowie szkicowałem już rołsta, a później okazało się, że książkowa historia wydarzyła się naprawdę i jak się jest ze Szczecina, to się ją zna, bo lokalesi nadal to wspominają. Była to historia „Rzeźnika z Niebuszewa”. Kto nie słyszał, polecam się zapoznać. Mocne i tak odklejone, że aż niewiarygodne, a jednak prawdziwe.

Ale ok, z debiutami jest tak, że można przyfarcić, dopiero druga książką prawdę ci powie. No teraz już oficjalnie -> Przemysław Kowalewski znowu to zrobił, znowu mu wyszło i tym samym dostaje od mnie łatkę „Autor z potencjałem na topkę”.

Fabuła „Szóstki” też kręci się wokół prawdziwego zdarzenia ze Szczecina. Mianowicie wokół katastrofy tramwaju nr 6, która miała miejsce w 1967 roku i skończyła się zgonem 15 osób oraz hospitalizacją kilku kolejnych. Wkrótce po tym incydencie zaczęto szeptać, że ta katastrofa to niekoniecznie „zwykły wypadek” i prawdopodobnie „ktoś” maczał w tym palce. Jednak czasy były takie, że nie wolno było takich rzeczy mówić na głos, wszak to by mogło sprawić wrażenie, że ówczesna władza nie ma wszystkiego pod kontrolą, więc cenzura szybko wyciszyła temat, sprzedała bajeczkę o awarii, wypłaciła odszkodowania… a po tajniacku powołała grupę śledczych, aby dowiedzieli się, co naprawdę się wydarzyło.

I w tym miejscu pojawia się znany z „Kozła”, milicjant Ugne Galant, który potrafi wychylić pół litra wódki na hejnał, w ryj dać może dać i mimo iż sam ma ryj ostro pokiereszowany, to działa na płeć przeciwną, jakby był co najmniej Dżejsonem Mamoą. Aaa i ma też całkiem sprawny, analityczny umysł, dzięki czemu klei wątki lepiej niż inni i dlatego nadal go znoszą w milicji. To on się tym śledztwem zajmie.

Że to świetnie się czyta, to tam pikuś. To co bardziej mi tu imponuje, to piękne trafienie w „uczyć bawiąc”. Książki Kowalewskiego można potraktować, jak każde inne -> ot lektura dla zabicia czasu i oderwania myśli, aczkolwiek osobiście już drugi raz skończyłem na Wikipedii, żeby sprawdzić ile w tej historii prawdy i drugi raz niezamierzenie przyswoiłem spory blok tekstu z historią Szczecina.

Jakbym był jakimś decyzyjnym, dałbym autorwi klucze do miasta, albo chociaż voucher do Rossmana, bo chłop robi Szczecinowi najlepszą promocję od czasu paprykarza szczecińskiego oraz kłamstwa, że Szczecin jest nad morzem. Niestety to się nie wydarzy, bo Szczecin tak naprawdę nie istnieje, ale ten żart skumają tylko osoby śledzące insta Make Life Harder.

W każdym razie duża polecajka. Szczególnie dla ludzi z Wrocławia, żeby zobaczyli, że nie tylko u nich tramwaje wypadają z torów. A panu autorowi mam do powiedzenia tyle -> Jest dobrze, nie sp***** tego.