Szybcy i Wściekli 7 – iść czy nie iść?

W ten weekend do polskich kin wjechała siódma odsłona "Szybkich i wściekłych", czyli najbardziej oczekiwana, obok Mad Maxa i nowych Avengersów, premiera roku. Film obrósł legendą zanim w ogóle go nakręcono. Przede wszystkim za sprawą niespodziewanej śmierci Paula Walkera, który grał jednego z głównych bohaterów. Przez chwile chodziły plotki, że ta tragedia stawia pod znakiem zapytania sens kontynuowania całej serii, ale bitches plizz, nie bądźmy naiwni. Śmierć to najlepsza reklama. Nie dość, że podkręca zainteresowanie to jeszcze dodaje + 50 do legendy aktora. Tak było z Heathem Ledgerem, który zszedł podczas kręcenia Mrocznego Rycerza (chociaż rola Jokera epicka, obroniłaby się nawet gdyby przeżył) i tak też się stało w przypadku Paula Walkera. Drugim wabikiem była ostatnia scena z 6 części, która zdradziła, że nowym przeciwnikiem ekipy Vina Benzyniaka Diesela będzie Jason Statham, co jest spełnieniem mokrych snów wszystkich gimbusów i stałych bywalców siłowni. Jeśli w ósemce dołączyłby Hugh Jackmana to Szybcy i Wściekli mieliby w obsadzie czterech największych obecnie wymiataczy (Diesel, The Rock, Statham i Jackman). Coś jak Niezniszczalni tylko przed emeryturą.

Szybcy i wsciekli

Ale o co chodzi?

W 6 części ekipa szybkich i wściekłych zdewastowała pół Londynu walcząc z grupą ultra niebezpiecznych przestępców, kierowanych przez nijakiego Owena Shawa. Oczywiście wygrali, a czarny charakter przerobili na warzywo i wysłali do szpitala. Teraz okazuje się, że Owen był zwykłą cipką, a prawdziwym badassem jest jego starszy brat Deckard (Jason Statham), który jest żądny zemsty i planuje kolejno wylogować z życia wszystkich z bandy Diesela. Myślice sobie, że to już wystarczający materiał na scenariusz, ale nope. Twórcy dodali jeszcze jeden wątek. Do szybkich zgłasza się agent rządowy grany przez Kurta Russella i proponuje układ – pomóżcie odbić z rąk terrorystów hakera, który stworzył super zaawansowany system śledzenia, a w zamian rząd pomoże w namierzeniu Deckarda. Brzmi fair. Problem w tym, że Deckard wcale się nie ukrywa, przez co plot z hakerem jest totalnie z dupy wzięty, ale ok, nie ma sensu drążyć. Uznajmy, że fabuła ma tutaj najmniejsze znaczenie.

Iść do kina czy nie iść?

Jeśli stawiasz na logikę i refleksję to odradzam. Obejrzyj lepiej Nędzników, albo coś równie męczącego. Jeśli jesteś fanem poprzednich części to odpowiedz brzmi – ZDECYDOWANIE TAK. Seria Szybkich i Wściekłych jest specyficzna. Nikt się po niej nie spodziewa intelektualnej uczty. Mają być dupeczki gorące jak lawa, fury szybkie jak pierwszy raz nastolatków i kolesie z bicem wielkości arbuza. Ogólnie emocje proste jak cukry zawarte w fastfoodowym żarciu, skierowane do ludzi wywalonych psychicznie po tygodniowej orce w korpo. 7 część spełnia wszystkie powyższe warunki, a przy tym jest najbardziej widowiskowa i absurdalna z całej serii. Budżet wyniósł 250 milionów dolców, więc można było poszaleć. Akcja rozgrywa się globalnie, skacząc między USA, Dominikaną, Japonią, Azejberdżanem i Emiratami Arabskimi. Samochody już nawet nie jeżdzą, one latają. Na spadochronach, między wieżowcami albo nad urwiskami. Głowy nie dam, ale może się okazać, że w powietrzu spędzają więcej czasu niż na asfalcie. Prawa fizyki łamane są średnio co 30 sekund (Stephen Hawking spadnie z wózka jak obejrzy), ale ogląda się to świetnie.

Szybcy i wsciekli

Pierwszy raz od dawna przetrwałem w kinie 2 godziny bez patrzenia na zegarek. Co prawda były momenty, kiedy myślałem sobie "dzizas jaka żenada", ale po nich przychodziły "o to było zajebiste". W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że twórcy doskonale wiedzą, co robią i jak to zostanie odebrane. Wszystkie te przegięte sceny są efektem zamierzonym. Mamy tutaj zabawę konwencją na poziomie Avengersów (komplement), czyli dużo sucharów i gagów rozluźniających atmosferę pomiędzy kolejnymi absurdalnymi walkami i pościgami.
Jakbym miał się do czegoś przywalić to zdecydowanie stawiam na wątek miłosny między Toretto (Diesel) i Letty (Michelle Rodriguez). Nie spodziewałem się, że to kiedyś powiem, ale wyszło gorsze love story niż Twilight. Vin Diesel to taki dresiarski odpowiednik ojca chrzestnego. Może po outficie bliżej mu do prawobrzeżnej Warszawy, ale poza tym jest prawilny na maxa i ciągle nawija o lojalności i rodzinie. Takiego go kupuje, ale kiedy próbują zrobić z niego nowego Pattisona, wychodzi niezły fuckup. Sorry, ale Vin jest totalnie niewiarygodny podczas wyznań miłosnych i widać, że mu to nie leży. Do tego nakręcili je w stylu telenoweli, czyli tandetne retrospekcje, zbliżenia na twarz, wyciszenie muzyki i teksty głębokie jakby pisał je sam Paulo Coelho. Osobiście dostałem nadkwasoty od tego wątku. Na szczęście w kolejnych scenach się odkuwa. Kto widział Equilibrum na pewno pamięta walkę w stylu tzw. gun katy (sekwencja jak przy mieczach tyle, że z użyciem pistoletów). W szybkich i wściekłych serwują nam francuz katę. Diesel i Statham napiżdzają się na klucze francuskie, i to nie takie jak trzymasz pod zlewem, a na półtora metrowe sztuki przeznaczone do odkręcania hydrantów.

 

Paul Walker MOŻLIWY SPOILER

Największą ciekawość fanów wzbudzała kwestia w jaki sposób twórcy pożegnają się z Paulem Walkerem. Aktor zdążył przed śmiercią nagrać cześć scen, a te brakujące dokończono przy udziale jego braci i cyfrowej obróbki twarzy. Muszę przyznać, że zrobili to bardzo dobrze. Próbowałem w trakcie filmu wyłapać sceny wygenerowane komputerowo i mam kilka typów, ale nie dałbym sobie za nie obciąć ręki. W każdym razie pytanie brzmiało jak śmierć głównego bohatera wpłynie na scenariusz? Ostatecznie twórcy postanowili wysłać Briana O'Connera na emeryturę pod przykrywką zerwania z niebezpiecznym trybem życia i postawieniem na rodzinę.
Ostatnie 5 minut filmu to hołd dla Paula Walkera zmontowany z ujęć wyciętych ze wszystkich części i emocjonalną narracją Vina Diesla. Zagorzali fani mogą się złamać jak na Królu Lwie podczas śmierci Mufasy. W końcu uświadamiasz sobie, że seria ciągnie się już 14 lat, a aktorzy są ci bliżsi niż sąsiedzi.

Szybcy 7 to podręcznikowy przykład blockbustera, który ma dać ludziom lekkostrawną rozrywkę i przynieść fortunę wytwórni. Zadanie wykonane. Osobiście wciąż najbardziej lubię 5 część i scenę ciągnięcia sejfu przez miasto, ale na siódemce też się ubawiłem. Zastanawia mnie tylko, co ma w sobie ta seria, że wszyscy przyjmują z uśmiechem te hektolitry absurdów wylewające się z ekranu? W zeszłym roku wyszedł Need for Speed, który był bardzo podobnie skonstruowany, a mimo to został totalnie zmiażdżony przez krytyków i widzów (ze mną na czele). Stawiam na aktorów. Żadna inna ekipa nie ma takiej chemii ekranowej jak Szybcy i Wściekli. Jestem gotowy na ósemkę.