Kulej. Dwie strony medalu

Kulej. Dwie strony medalu
Ocena Pigouta:

Niedawno w strimingu wyszedł film „Bokser” i on był straszny. Oczywiście możecie się nie zgodzić, ale ja zdania nie zmienię. Cały seans hejtowałem za bzdury, chamskie klisze i typowe, juz wyślizgane, zagrywki z uniwersum Kawulskiego. Ale ja nie o tym.

Mniej więcej na etapie premiery „Boksera”, w kinie zobaczyłem trailer „Kuleja” i pomyślałem wtedy „Oesu, to zapowiada się jeszcze gorzej niż Bokser”. No totalnie nie przekonała mnie ta zajawka, więc moje oczekiwania względem filmu były żadne.

I co? I odszczekuje hau hau. „Kulej” to zupełnie inna para kaloszy niż „Bokser”. O niebo lepiej napisany, zagrany, zmontowany i co najważniejsze opowiedziany. Zaskakująco przyjemnie oglądało mi się ten film.

Co do samej historii, przyznaję bez bicia, że jak się urodziłem to Karol Wojtyła był już papieżem, a Jerzy Kulej legendą i nigdy nie drążyłem, jak wyglądała jego droga. Pamiętam go jako starszego pana komentatora i szok, że taki diabeł z niego był. Zaskoczenie na pewno jest czymś co podbija moją notę. Ale tych plusów jest więcej. Twórcy wybrali 4-letni okres z życia Kuleja pomiędzy igrzyskami, dzięki czemu ta historia dokądś zmierza. Dorzucili postać Heleny Kulej, co pozwoliło płynnie balansować w opowieści pomiędzy karierą sportową a życiem prywatnym.

Chyra, Kot, Włosok i Olszańska byli świetni, ale show jak dla mnie ukradli Bartosz Gelner i Konrad Eleryk w rolach drobnych cwaniaczków. Wspaniale oddali warszawski sznyt. Spin-off z nimi, w stylu „Sztosu”, brałbym w ciemno.

Jedyny większy zarzut jaki mam, to zapędy do odtwarzania ikonicznych scen z kultowych fimów, co wypadało miejscami kuriozalnie. Np. Jest scena, w której Tomasz Kot podbija w trakcie bankietu do Michaliny Olszańskiej, nonszalancko odpala petka patrząc w przestrzeń i zapodaje do niej tekst, jakby to było „Casino Royale”. Dalej mieliśmy sceny tańca rodem z Dirty Dancing i High School Musical (wszyscy na imprezie znali układ taneczny), a jeszcze dalej Włosok odtworzył czołganie się Leosia DiCaprio z Wilka z Wall Street i jogging przez miasto z „Rocky’ego”. Mimo iż fakty zgadzają się z wikipedią, niektóre sceny wydają się zbyt cool, żeby były prawdziwe, więc zakładam, że licentia poetica weszła na grubo. Wybaczam.

Bardzo przyjemne, lekkostrawne kino komercyjne. Duże pozytywne zaskoczenie. Jestem na Tak.