Yellowstone

Ocena Pigouta:

Znowu mi się to przytrafiło. Znowu stałem się serialową sierotą i nie wiem, co dalej zrobić ze swoim życiem? Jak zapełnić tę pustkę? Dokąd iść, gdy nie ma dokąd pójść?

Serialem, który mnie tak załatwił jest “Yellowstone”. I jak cuś, to nawet nie będę próbował wam wmawiać, że to jakiś wybitny serial jest. Wręcz przeciwnie, to się kupy nie trzyma -> nonsens pogania niedorzeczność. Dopiero na etapie drugiego sezonu przyjąłem do wiadomości, że jak Duttonowie kogoś odstrzelą i wrzucą do takiego specjalnego zsypu na trupy, to to jest koniec wątku i tu już żadna policja nie przyjdzie zadawać trudnych pytań. Nope, temat zamknięty i przeskakujemy do kolejnej inby, a o niewyjaśnionych rzeczach i dziurach logicznych z poprzedniej, zapominamy. Ale jak już przestałem drążyć, dalej jak w masełko. Baaa nie mogłem się doczekać, kiedy znowu pojedziemy z ekipą na “stację kolejową”, żeby pozbyć się kolejnego głupca, który podniósł rękę na Duttonów, albo kiedy Duttonowie zaczną machać odznakami i krzyczeć “Gleba. Policja ochrony bydła here”.

Powiedzmy sobie wprost, to telenowela, która działa na tych samych rejestrach, co “Moda na sukces” i “Na wspólnej”, czyli wkręcamy się w śledzenie kos, romansów i maratonów podkładania świń. Mamy swoich ulubieńców, a później coś się odjebuje i ulubieńcy stają się szujami, którym życzymy nadepnięcia na klocek lego i muki w szczepionkę, a na ich miejsce znajdujemy nowych ulubieńców. I klasycznie, kiedy zaczynamy się cieszyć, że naszym nowym ulubieńcom wszystko dobrze się układa, boom, w następnej scenie dostają telefon ze szpitala, że mają trzecie stadium raka, czy tam są adoptowani i uj wie, kto jest synem kogo, albo to i to naraz. No kuźwa opera mydlana na pełnej, tylko taka bardziej na bogato, bo z Costnerem zamiast Kai Paschalskiej.

Ale to nie wszystko, bo poza angażującymi inbami, serial oferuje przeujkozackie widoczki i w tak atrakcyjny sposób przedstawia ranczersko-kowbojski lifestyle, że człowiek kompulsywnie ma ochotę kupić sobie kapelusz, wypalić “Y-grek” na klacie i zapuścić country na spotifaju.

A jeszcze później Beth i Rip wskakują na taki prajm level suczowatości i prawilności, że bardziej się nie da. Ikoniczne postaci. Z kolei Jamie już tak wkurwia, że to czekanie aż ktoś mu w końcu zrobi krzywdę, wręcz boli fizycznie.

I tu docieramy do piątego sezonu, który w połowie się urywa, bo Costner stwierdził, że już mu się nie chce i idzie na swoje. Powstała dziura, którą próbowano załatać Kają Paschalską, niestety nie odbierała telefonu, więc w końcu Taylor Sheridan stwierdził: “Trudno, jest jak jest, szyjemy z tego co mamy”. To szycie zajęło rok, w ciągu którego wydawało mi się, że ta cała podjarka “Yellowstone” mi uciekła i że teraz to już mam wywalone -> “Dzięki, obejdzie się”. A jednak nie. Wczoraj włączyłem te finałowe odcinki i oesu, po pierwszej nutce wszystko wróciło. Zobaczyłem Beth z Ripem i mieli mnie po całości.

Jeśli chodzi o finał, to odbieram go na dwóch poziomach. Fabularnie trochę smęcił, widać, że po odejściu Costnera im się te puzzle posypały i jedyne co mogli zrobić, to postarać się “jako tako” to poskładać, żeby trzymało się kupy. I poskładali tak, że człowiek robi XD i dociera do niego, że te 5 lat zrzucania trupów do zsypu to w sumie bez sensu, bo historia zatoczyła koło i wróciła do punktu z pierwszego odcinka pierwszego sezonu, co oznacza, że można było to załatwić jednym mailem. No, ale znając kontekst, daje tu taryfę ulgową i nie robię z tego wielkiej tragedii.

Za to na poziomie sentymentalnym, wspaniałe były to odcinki. Czuć, że dla ekipy był to taki sam wzrusz i to smęcenie, to nic innego jak “say goodbye” rozciągnięte na kilka epizodów. Każdy z rancza dostał swój moment ekranowy w slomo, wkurwiające postaci dostały w końcu to, na co tak długo czekaliśmy, a Taylor Sheridan zrobił sobie największe autofellatio w historii telewizji.

Mam masę seriali, które lubię i dobrze oceniam, ale na jednej ręce policzę, takie które zassały mnie na zupełnie inny level wkrętki, gdzie żyłem inbami bohaterów, zaklinałem ich wrogów i darłem się do ekranu “Nie gadaj z nim, po prostu go odstrzel, zanim zrobi się z tego poważne guano”.

“Lost”, “Prison Break”, “Breaking Bad”, “Dexter”, “Banshee”, “Synowie Anarchii” i teraz “Yellowstone”. Lata będę mijały, a ja jak każdy szanujący się stary boomer, będę wymieniał te tytuły i mówił “Kiedyś to były seriale. Teraz nie ma seriali”. I tak do momentu aż znowu coś mnie tak trafi.

“Yellowstone” na zawsze w moim serduszku.