Gąska

Ocena Pigouta:

Ostatni raz tak się uśmiałem, jak miałem wycinany wyrostek robaczkowy, czyli nadrobiłem „Gąskę”.

Ponoć Jan Matejko za życia był tak biedny, że jadł tylko czerstwy chleb, aczkolwiek jestem w stanie się założyć, że gdyby miał szansę obejrzeć serialową „Gąskę”, stwierdziłby, że na tle gąskowych żartów, to ten chleb w sumie był świeżutki i pachnący. To jest next level czerstwości.

Byłem wręcz w szoku po odpaleniu pierwszych trzech odcinków, no bo jakim cudem to nie bangla, skoro stoją za tym ludzie, którzy maczali palce przy „The Office” i „1670”? W dodatku bazowali na koncepcie, który sprawdził się zagranico -> „Superstore”. No i umówmy się, że tematyka sklepowa/handlowa to samograj -> freaki wśród klientów, krejzole wśród pracowników, małpki w alkotubkach, wojny o świeżaki i crocsy na wyprzedażach, alejki zajebawszy paletami, jaki sos wariacie? Życie daje gotowy materiał do kilku sezonów. Tymczasem nie siada! Why?

I w pewnym momencie zacząłem podczas oglądania, rozbierać ten serial na części pierwsze i analizować, dlaczego to nie śmieszy. I wyszło mi, że primo zbyt grzecznie i bezpiecznie. Chyba miało być dla wszystkich, tymczasem ci, którzy nie rozumieli seriali opartych na świadomym krindżu nadal tego nie kumają, a ci którzy super się odnajdywali, stwierdzą, że humor wykastrowany, jakby to miało lecieć na TVNie o 17:20. Niektóre teksty na papierze faktycznie mogły brzmieć zabawnie, ale w serialu zostały źle podane. Nie brzmią przekonująco, jak się je zestawi z charakterem postaci. Poza tym właśnie cechy charakterystyczne. Tomasz Kot został wymyślony na zasadzie bycia fanbojem Elona Muska i Ameryki. I niestety ten skecz już w pierwszym odcinku nie siada, a musimy to przerabiać przez kolejnych 8. I tak samo jest z kolesiem, który wierzy w teorie spiskowe i typem, który jest nieogarnięty, nie łapie sygnałów od głównej bohaterki, ale wyróżnia się tym, że w każdej sytuacji jest super optymistą. To jest próba zrobienia takich charakterystycznych naleciałości na postać, jakie ma na ten przykład Dwight Schruthe w The Office, ale tutaj nie zagrały, to nie niesie.

Wręcz przeciwnie, to są kotwicie ciągnące na dno, bo wiedząc, że odcinek ma 25 minut i każda postać dostaje jakiś czas antenowy, zaczynasz się łapać na myśli „O nie, teraz Kot przez 3 minuty będzie gadał o Ameryce”, a zaraz po nim „chłop od teorii spiskowych wjedzie”. Plus masz już dość nieogarniania tego wiecznego optymisty i czekasz, żeby w końcu wykonał jakiś ruch, odbił piłeczkę od dziewuchy, bo serio, mielimy ten schemat za długo. I nic.

Ale powiem wam, że tak w 4 odcinku mi ten serial w dziwny sposób kliknął. Nadal oglądałem go z blazą na pysiu i nawet kąciki mi się nie uniosły, ale wkręcił mnie na poziomie „Trudnych spraw”. W sensie, że odkryłem, że jak nie oglądam go do obiadu, to ten obiad nie smakuje, bo nie ma odpowiedniej oprawy. Coś musi mi grać w tle podczas jedzenia. Z jakąś domieszką perwersyjnej fascynacji obserwowałem, czy to w takiej formie doleci do brzegu, czy coś się wydarzy. I doleciało w takiej i nie polubiłem tych postaci, nie poczułem ich na poziomie serialu komediowego, ale przyzwyczaiłem się, że są i gdyby ten sezon miał 20 odcinków, pyknąłbym wszystkie.

Pierwszy raz w życiu mam coś takiego, że uważam serial za nieudany, a czuje ból odstawienny, jak po dobrym. WTF?

Ale z dobrych rzeczy to niektóre gościnki mogę pochwalić i próby szukania smaczków, typu Gąsowski jako sklepowy głos Gąski.

Natomiast, to o czym nie mogę przestać myśleć, to jak wyglądał pokaz testowy w siedzibie Prime Video. Podejrzewam, że jak decyzyjni Prajma wchodzili na salę, to mieli pełen luz w sobie, wszak to od twórców The Office i 1670, więc pewniaczek i zajebiście, bo też będziemy mieli polskiego hita w bibliotece. Wtem wpada pierwszy odcinek… cisza. Reżyser i scenarzysta zaczynają się pocić jak Bolec „Spokojnie, zaraz się rozkręci”. Drugi, trzeci… cisza. Reżyser i scenarzysta już tak zapadnięci w fotelach, że tylko buty wystają. Czwarty… Makłowicz w goścince mówi „Przejebane”… wszyscy w śmiech… czyżby to był ten moment, kiedy się rozkręciło? Piąty, szósty… cisza… a nie jednak fałszywy alarm. Siódmy, ósmy… cisza. Reżyser i scenarzysta na SORze z zawałem mięśnia sercowego. Zapalają się światła i ktoś rzuca „No i chuj, no i cześć. Co teraz? Jakie mamy opcje?”… cisza… aż w końcu zrywa się praktykant „Pompujemy hajs w billbordy, reklamy i krótkie filmiki. Musimy tak najhajpować temat, żeby jak najwięcej ludzi obejrzało zanim się rozniesie”

Nieśmieszny. Czekam na drugi sezon, bo potrzebuję do obiadu.