„Wilczyca” Mieczysław Gorzka

Ocena Pigouta:

Półtora roku temu Mieczysław Gorzka wydał książkę “Poszukiwacz zwłok”. Pamiętam to doskonale, bo urlopowałem akurat w Turcji i były to moje pierwsze wakacje na wycince, a takich rzeczy, jak permanentne burczenie w brzuszku, się nie zapomina. Karmiłem się wtedy książkami… i hejtem, bo w folderze obiecywali, że z balkonu będę widział morze, tymczasem widziałem autostradę.

Ale wracając do książki. Dałem jej wtedy okejkę, ale trochę na kredyt, na zasadzie zaufania w Gorzkę, wszak nie było to nasze pierwsze rodeo. Konkretnie rozeszło się o to, że historia bazowała na dwóch wątkach. Pierwszy to było stricte policyjne śledztwo, w którym nieugięta policjantka, Laura Wilk, pseudonim “Wilczyca”, tropiła seryjnego mordercę zwanego “Poltergeistem”, bo pojawił się znikał niczym duch. Równolegle śledziliśmy historię tytułowego “poszukiwacza zwłok”, czyli takiego jednego psychologa z nerwicą natręctw, który ma nietypowego skilla, polegającego na tym, że potrafi wytropić zaginione osoby, które najprawdopodobniej od dawna nie żyją i dlatego w przydomku ma “zwłoki”.

No i o ile pierwszy wątek był typowo Gorzkowy i banglał -> śledztwo, policja, przesłuchania, złole, trupy, konflikty, korupcja, działania niezgodne z protokołem, etc., to ta część z “poszukiwaczem zwłok” była lekkim bajzlem. Ot chłop jest w tytule, tymczasem w rzeczywistości stanowił tło i zanim ten wątek zdążył się w ogóle rozpędzić, weszły napisy końcowe. No i ta końcówka też w dziwnym miejscu przecięta. Nie że zamykamy jedno śledztwo, a w kolejnym tomie ci sami bohaterowie wrócą z nowym. Nope, to było brutalne, serialowe ścięcie w najciekawszym momencie, po czym wchodzi plansza “Ciąg dalszy nastąpi”.

I ok, uznałem, że jest tu trochę bałaganu, ale poczekajmy co się wydarzy dalej. I co? Mija kwartał, pół rok, rok i nic się nie dzieje w temacie. Mieczysław wydaje książki z zupełnie innych serii, a tu cisza. Zapomniał, porzucił, nie planuje wracać? No heloł, tak się nie robi.

Już traciłem wiarę, ale jednak jest. Na rynku pojawiła się kontynuacja -> “Wilczyca” i jest to taki powrót, że od dzisiaj Mieczysław Gorzka ma dla mnie ksywkę “Mr Hollywood”. Dlaczego? Ano dlatego, że “Wilczyca” totalnie nie bierze jeńców w kwestii rozmachu. To jest fabuła Hollywoodzka, która wygląda jakby pracowali przy niej Michael Bay, Luc Besson, Taylor Sheridan i Steven Spielberg. To już nie jest typowy kryminał, to thrillero-akcyjniak,w którym Gorzka nawet jeśli zadawał sobie podczas pisania pytanie “Czy taka sytuacja mogłaby się wydarzyć w Polsce?”, szybko sam sobie odpowiadał “TAK”.

Wracamy tutaj zarówno do Laury Wilk, która nadal ugania się za Poltergeistem, ale ważniejsze, że w końcu postać “poszukiwacza zwłok” zostaje rozwinięta i czyści bałagan z pierwszego tomu. Dodatkowo do śledztwa dołącza młody gliniarz, który uwaga, przeszedł szkolenie w FBI i zna się na profilowaniu. Jakby było mało postaci i wątków, dostajemy jeszcze historię z przeszłości Laury, która tłumaczy, jak stała się taką hardą dziołchą, ale przy okazji wrzuca na bęben kolejny problem do rozwiązania. A później są pościgi, strzelaniny, trochę chędożenia, gadżety z Bonda i znowu strzelaniny. Nudy nie ma.

Powiem to, co zawsze mówię w podobnych sytuacjach, czyli, że kryminały dzielę na dwie grupy. Pierwsza jest dla purystów, którzy muszą mieć historię podaną na maxa wiarygodnie, oddającą realia roboty śledczej i jak tylko wyłapią fałszywą nutę, narzekają, że “Eeee to tak wcale nie jest”. Druga to “puszczamy lejce i niech się dzieje. Rozrywka first i nie drążymy detali”. Mi jest bliżej do purysty i zawsze, jak dostaje odklejonego złola z ambicjami podboju świata, zamiast się go bać, w pierwszej kolejności zachodzę w głowę “Ciekawe skąd wziął pieniążki na realizację swojego planu?”. Tutaj mamy przypadek “puszczamy lejce” i nie obyło się bez pytań “skąd hajsik i skąd czas na personalizowane mordy?”, ale na końcu zadałem sobie ważniejsze pytanie -> czy bawiłem się dobrze?

Otóż bawiłem się świetnie. Rozmach jest tak srogi, że przestałem się bronić i w pewny momencie wszedłem w to na pełnej. Baa jak Mieczysław dorzucał kolejny hollywoodzki motyw, robiłem meksykańską falę i machałem pomponami “Wincyj”. Ale też nie mogę pozbyć się wrażenia, że Gorzka pisząc tę książkę, bawił się najlepiej w karierze. Że podszedł do tego “A co ja gorszy od Cobena? Kto mi zabroni zrobić trochę rozpierduchy, użyć współczesnych technologii i stworzyć złola, który zawsze jest 10 ruchów do przodu? Trzymajcie mi Nagrodę Wielkiego Kalibru i patrzcie tera”. Pewnie nawet nie zauważył, kiedy mu się to rozrosło do 530 stron. Bezkompromisowa rozrywka, lecąca po bandzie, niekoniecznie dla purystów. I powiem tak, jak już przyjąłem konwencję, to biorę całość tak jak jest, poza jedną rzeczą. No nie może być tak, że każdemu typowi, który spotka na swojej drodze Laurę Wilk, z automatu wywiją się gałki oczne i jest zakochany od pierwszego wejrzenia. No szanujmy się.

P.S. Ale jak ktoś kupi prawa do ekranizacji, to spuczucia. Na moje oko tu kilka złotych w budżecie trzeba mieć… i minimum Ana De Armas w głównej roli, jeśli z tym zakochiwaniem się ma być wiarygodnie.