The Bear

Ocena Pigouta:

Upał dał mi idealną wymówkę, żeby skitrać się na cały dzień w chacie i bingować seriale. Na pierwszy ogień poszedł drugi sezon „The Bear” i możecie powiedzieć, że jestem na hajpie, ale uważam, że ten serial to małe dzieło sztuki.

Po pierwsze kadry i montaż. Jak one robią robotę, to ja nawet nie. Foodowe ujęcia zawsze działają -> krojenie, siekanie, mieszanie, wrzucanie do bulgoczącego gara, smażenie, skiwierczenie, rośnięcie ciasta w piekarniku, robienie kleksa z sosu mmmm, ale tu jest takich myków znacznie więcej i na ten przykład, jak kamera robi przelot po blacie, to widzimy fakturę i kształt słoi w drewnie, jak jesteśmy w ekskluzywnej restauracji, to sterylność level milion, a jak mamy przelot drona nad Chicago, to jest w tym jakaś taka satysfakcjonująca symetria. Takie obrazki działają na mnie odprężająco, niczym strzelanie z folii bąbelkowej. Miałem coś takiego przy Better Call Saul, bo tam też dostaliśmy pyszne kadry, miałem teraz i potrzebuję wincyj.

Generalnie mógłbym te obrazki oglądać bez dźwięku, ale dźwiękiem też wspaniale grają w tym serialu.

Dalej mamy dialogi, które niczym w „Sukcesji”, w większości składają się z wycieczek osobistych i wytykania sobie niekompetencji oraz pochodzenia z nieprawego łoża, ale to co zostaje pomiędzy wulgarami, jest mięsiste i wystarczające, żeby pchnąć sprawy do przodu, czyli złota proporcja.

Obsada -> Ktoś tam ma pypcia na nosie, ktoś inny włosy tak tłuste, że można na nich smażyć frytki, a jeszcze ktoś inny diastemę a’la Karolak, etc. Tak jakby bardziej życiowo tu jest, a nie że wymuskana ekipa, jak w tych wszystkich serialach o lekarzach, że same ciacha i top modelki.

Klimat -> Cały pierwszy sezon i 3/4 drugiego to jedna wielka deprecha. Wszyscy chodzą z miną zbitego psa, kamera ma filtr w kolorze smutnym, jak coś ma się spierniczyć, to się pierniczy + pierniczą się też rzeczy dodatkowe… czyli znowu życiowo. Uwielbiam to. Co prawda na koniec dostaliśmy trochę pozytywnego przekazu, ot komuś coś tam wyszło, ktoś przeszedł przemianę z buca w równego ziomka, ale na finiszu znowu podlali to solidnym wiadrem patologii, więc jest git.

Bohaterowie – Jeremy Allen White jest super, wiadomix, ale w drugim sezonie każda postać dostała swoje „5-minutowe” story i to jest piękny progress dla całej fabuły. Zawsze w książkach zwracam uwagę, czy postaci drugoplanowe dostają sensowny background, czy są zapchaj dziurami, które pojawiają się, kiedy akcja tego potrzebuje, po czym zostają zapomniane i who cares, jakie miały pobudki. Tu pełny szacuneczek do widza.

A jak w gościnkach w tym sezonie poszaleli, to bania mała -> Jamie Lee Curtis, Olivia Coleman, Bob Odenkirk, Will Poulter, no i znacznie więcej Jona Bernthala niż rok temu. Szanuję.

Epizody -> historia nie idzie po sznureczku, a odcinki nie są na jedno kopyto. Ot mamy temat przewodni -> otwarcie restauracji na high levelu, więc spodziewamy się, że przez 10 odcinków będziemy obserwować remont i pyskówki, tymczasem w jednym epizodzie mamy przelot po knajpach Chicago i maraton foodpornu, w kolejnym jesteśmy w Kopenhadze i lepimy ciasto na krułasanty, w jeszcze innym trafiamy na wigilię, przy której wigilia Braci Kurskich to Szczyt Pokojowy Rady Bezpieczeństwa ONZ… a chwilę później jesteśmy na zapleczu 3-giwazdkowej fancy restauracji. Fajnie, tak niezbyt schematycznie.

Fabuła -> Magda Gessler kreatorka smaku i stylu. Właścicielka kilkunastu restauracji. Gotują u niej najlepsi kucharze w kraju. Magda Gessler ma jedną zasadę: ma być smacznie, jak u mamy. Dba nie tylko o smak potraw, ale o każdy szczegół, który zachwyca najbardziej wymagających gości.

Ta sama Magda Gessler od lat przekonuje nas, że aby zrobić sukces w branży gastro, wystarczy zbić kilka talerzy, wypowiedzieć na głos zaklęcie „Wy trujecie ludzi”, zabrać personel na wspólne zajęcia z lepienia garnków, albo dojenia kóz, następnie zmienić wystrój, nazwę, menu i voila, gotowe.

Tymczasem drugi sezon The Bear twierdzi, że wszystko co mówi Magda Gessler, to bullshit travel. I ja mu wierzę na tyle, że już nie chce mieć własnej restauracji. Mam wystarczająco dużo stresu i kosztów na bezrobociu, po co mi więcej?

Long Story Short -> Wspaniały serial. Przekminiony, dopieszczony, niebanalny. 9/10.