The Gray Man

U nas kryzys węglowy, tymczasem Netflix znowu wziął 200 milionów dolców i jak gdyby nigdy nic wrzucił do pieca.

Poprzednio odwalił taką akcję przy „Red Notice” z Dwaynem Johnsonem, Ryanem Reynoldsem i Gal Gadot. Oj bidne to było, że nawet mi żal tej kasy, choć nie była moja.

Tym razem utopili w projekcie, który teoretycznie miał wszystkie elementy, żeby to się udało, czyli braci Russo za kamerą, Rayana Goslinga i Kapitana Amerykę w głównych rolach, Ana de Armas i Billego Bob Thornota w drugim planie, Pablo Escobara z „Narcos” w trzecim oraz książkowy materiał źródłowy.

I co? I jajco! Dostaliśmy szpiegowskiego-akcyjniaka, który równocześnie próbuje być Johnem Wickiem, Mission Impossible, McGyverem, Jasonem Bournem i Fast and Fourious, a ostatecznie wychodzi z tego wielkie nic, bo już od pierwszej sekwencji film sam bierze się w nawias i daje nam do zrozumienia, że -> Hej, będziemy się szczelać, ale tak z przymrużeniem oka, więc nie wczuwajcie się za bardzo.

Napięcia nie ma w tym żadnego, a po odpaleniu gaży aktorom chyba nic już nie zostało w skarbonce, bo efekty specjalne wyglądają, jak kac kupa, a jeszcze gorsze są sekwencje walk, które w ogóle nie trzymają tempa i przypominają walki wrestlerów, czyli jeden koleś czeka w nieskończoność aż drugi zapoda mu markowany cios.

ALE żeby nie było, jest jeden promyk i to tak jasny, że bez Raybany nie podchodź -> Chris Evans w roli Dawida Podsiadły, który jest uroczym, psychopatycznym płatnym zabójcą z tendencją do torturowania ludzi. Mistrzowski performance i tu powiedzmy, że 50 baniek dolców się zwróciło. Ryan poprawny, ale czapek nie zrywa.

Natomiast z ciekawostek -> Ryan Gosling w jednej scenie wyskakuje na gołej klacie i skubany jest wycięty jak Cristiano Ronaldo, z kolei jedna z sekwencji pościgowo-strzelankowo-wybuchowych dzieje się w Pradze i jak tak sobie przypomnę, ile u nas się pisało o samym pomyśle wysadzenia mostu nad jeziorem Pilchowickim na potrzeby nowego Mission Impossible, to aż jestem ciekawy, ilu Czechów zakrztusiło się knedliczkami na wieść, że Ryan Gosling będzie begał u nich na dzielni po dachu tramwaju.

Podsumowują -> Lepszy niż „Red Notice” i trochę ratuje go podejście do tematu, czyli -> Ej przecież nie płacę za to, mam w abonamencie, poza tym jest piąteczek, więc idealny tytuł, żeby nie przeciążać zwojów mózgowych po ciężkim tygodniu”. W realiach kinowych byłaby wtopa. Powiedzmy, że 5/10 i to głównie na barkach Chrisa Podsiadło, niemniej w kategorii „filmy szpiegowskie”, ziobro szans na zostanie zapamiętanym.