„Wiek Zła” Depti Kapoor

Ocena Pigouta:

Jak byłem małym PigOutem, miałem takie romantyczne wyobrażenie, że pisanie książek przeznaczone jest wyłącznie dla wybrańców, na których pewnego dnia spływa ta słynna „wena” i oni wtedy siadają do biurka, wywracają im się gałki oczne i piszą przez kilka dni ciągiem, w jakimś strumieniu świadomości.

Dziś jestem stary i wiem, że pisarstwo to bardziej robota rzemieślnicza, a większość nowych książek powstaje z obowiązku dochowania terminów wydawniczych oraz potrzeby utrzymania stałego dopływu gotówki. Oczywiście nie oznacza to, że takie książki są złe, bo skill taki sam jak naprawa pralek, aczkolwiek czasami czuć, że autor się męczył, ale musiał i po wyrobieniu wymaganego poziom znaków, ucina story niczym hejnał, po czym zapewne zamknął lapka i stwierdził: „Jezu, ale to było szycie z niczego, niemniej grunt, że urodzone. Plizz niech to będzie bestseller, bo przysięgam, że kolejnej nie zniesę”.

A jednak nadal zdarzają się książki, przy których ma się odczucie, że to historia znalazła pisarza, a nie pisarz historię. Miałem coś takiego przy okazji „Wieku zła” od pani Depti Kapoor.

Wiem, że to grube porównanie i nie wolno takich rzucać kiedy się chce, ale serio nie mogę pozbyć się z głowy myśli, że Depti Kapoor napisała indyjskiego „Ojca Chrzestnego”. Książka opowiada o potężnej rodzinie Wadiów, która składa się z bezwzględnego ojca – Bunty’ego, rozpieszczonego playboya, szkolonego na następcę imperium, syna Sunny’ego oraz wuja Vicky’ego, który w uniwersum „Króla Lwa” byłby Skazą.

Ta rodzina jest tak mocarna, że każdy na ich widok przechodzi na drugą stronę ulicy i unika kontaktu wzrokowego. Opływają w hajsie, żyją wystawniej niż Kardashianki, mieszkają w szałowych rezydencjach, są wożeni super brykami, co sprawia, że wiele osób chciałoby do nich przystać, zwłaszcza takich, którzy większość życia spędzili w biedzie. I faktycznie nie wydaje się to głupim pomysłem, bo rodzina potrafi być naprawdę hojna i odmienić los… ale jak to zwykle bywa, szczególnie w układzie z rodziną mafijną, jest drobny druczek.

Otóż w razie jakieś wtopy, zatargu z prawem i innych nieprzewidzianych komplikacji, istnieje duże prawdopodobieństwo, że rodzina wystawi takiego „szczęśliwego przybłędę” na strzał, ratując tym samym własne tyłki. W tej książce będzie kilka takich przypadków, które pokażą, że pod garniturami szytymi na miarę kryje się bezwzględność, wyrachowanie i moralna zgnilizna. Miłość zamieni się w nienawiść, a lojalność w kosę i żądzę zemsty.

Gatunkowo jest to sklasyfikowane, jako literatura piękna, ale faktyczne doznania są bardzo podobne do wspomnianego „Ojca Chrzestnego”, bo całość kręci się wokół rodziny, ich relacji, decyzji i działań, które trzeba podjąć, aby ją ochronić. Trochę kryminału, trochę thrillera, trochę obyczaju.

I w tym miejscu wracam do tego punktu o wenie i teorii, że ta historia spłynęła na Depti Kapoor. Twierdzę tak, bo ta książka miejscami jest tak szczegółowa, intensywna i wielowarstwowa, że na bank, jak tylko Depti Kapoor siadała do sesji pisania, to te postaci zaczynały żyć własnym życiem i prowadziły rękę autorki. Śmiem twierdzić, że ta historia samoistnie spuchła bardziej niż przewidywał plan. Nie ma tu odczucia walki o wierszówkę i traktowania wątków po łebkach. Wręcz przeciwnie, każda postać ma swoją przestrzeń, genezę, wiemy, jakie ma lęki i ambicje, a co za tym idzie, widzimy w 4K, jak dochodzi do eskalacji. Poza tym historia zahacza o politykę, różnice klasowe, prawo silniejszego i inne bolączki, które gnębią Indie. Tylko Natalii Janoszek brakuje 😉

Nie jest to lektura lekka, jak na ten przykład najnowszy Coben z zeszłotygodniowej recki, ale daje dobrą odskocznię od przemielonych schematów i u mnie raczej wskoczy do Top 10 2023. I okładka fajna (baa mam w dwóch wersjach kolorystycznych. Wolę złotą, bo skromna).