Zielona granica
- Tytuł:Zielona granica
- Autorzy:
- Gatunek:
„Zielona granica”. Film totalnie niepotrzebny mi recenzenko, bo połowa ludzi cofnie suba za sam fakt, że poszedłem, a ci którzy na tym etapie przyklasnęli, cofną suba, jeśli okaże się, że nie uważam go za arcydzieło.
Biorę na klatę, bo po ludzku byłem ciekawy, o co ten szum i czy w ogóle film zasłużył na taką awanturę. Tym bardziej, że w przeszłości przerabialiśmy już podobne narodowe inby przy okazji Botoksu (oesu lekarzy szkalujo), Kleru (oseu księży szkalujo) i Polityki (ten film pozamiata scenę polityczną XD), a później okazywało się, że z dużej chmury mały deszcz. Jeden dzień tupania, po czym wszystko wracało do statusu quo.
Od razu mówię, że „Zielona granica” na etapie zajawki bardzo mi się nie podobała, bo była zmontowana w taki sposób, żebym już po tych dwóch minutach wyrobił sobie pewną opinię i podejrzewam, że właśnie na tym etapie dokonała się ta polaryzacja ludzi -> „Aha, czyli to będzie w taki sposób pokazane, to jprdl i na pewno na to nie pójdę, hatfu” VS „Ooo teraz to się ludziom oczy otworzą”.
I poniekąd potwierdziło się to co widziałem w zajawce. W sensie, że ja tego filmu nie potrafię zakwalifikować jako jednoznacznie dobrego albo złego.
Są tutaj wątki, które oddają mocno i uruchamiają empatię level milion. Generalnie chodzi o dostrzeżenie w tym wszystkim czynnika ludzkiego. Ludzi, którzy stali się błędem systemu i zostają odarci z wszelkich praw oraz godności. Kiedy widzimy ich z perspektywy aktywistów, nie zastanawiamy się nad tym, czy mają legitny paszport, ani czy tam, skąd pochodzą, byli dobrymi ludźmi, tylko skupiamy się na tu i teraz -> że są ranni, głodni, w stanie hipotermii, etc. i zostawienie ich samych sobie byłoby niehumanitarne.
Z drugiej strony rzeczywista sytuacja na granicy jest cholernie skomplikowana i ma mnóstwo odcieni, tymczasem film przyjmuje bardzo wygodną narrację, aby wywołać zamierzone reakcje w widowni. Z tego co słyszymy z mediów, wynika, że migrantów na granicy liczy się w setkach i często są to grupy złożone z samych hardych chłopów. Taka wizja zdecydowanie brzmi, jak coś, co wymaga kontroli i weryfikacji. W filmie uchodźców jest garstka, tak z 50 osób max i są to wielopokoleniowe rodziny (dziadek, syn, żona, wnuki), sympatyczne staruszki, które znają perfekt inglisz i mają dużo ojro w torebce, którymi chcą płacić za pomoc + młoda para oczekująca dziecka.
Totalnie niegroźni, baa większość z nich nawet nie chce zostać w Polsce, tylko sobie spokojnie przejść, bo mają już dogadanego wujka w Szwecji, który przyjmie ich pod dach. Gdyby prawdziwa sytuacja na granicy wyglądała tak, jak w filmie, byłby to problem do rozwiązania w jeden dzień. Zresztą Maja Ostaszewska, która gra najbardziej empatyczną z empatycznych, ma podejście do problemu w stylu -> Hej, jeżeli na świecie nie wszystkim wystarcza do pierwszego, to może wydrukujmy więcej pieniędzy i cyk, po sprawie.
Not sure, czy to takie proste.
I teraz przechodzimy do największej kontrowersji. Czy film szkaluje polski mundur? W mojej opinii jedzie z nimi naprawdę brutalnie i po bandzie.
Strażnicy graniczni zostali przedstawieni jako banda troglodytów, która ślepo wykona każdy rozkaz i jest już tak wyprana z emocji, że nie dostrzega w ludziach ludzi, tylko traktuje, jak worki kartofli, a tak w ogóle, to ci cali migranci to idź pan w uj, bo człowiek zamiast napić się wódeczki z kolegami, albo miziać z dziewczynami z Tindera, musi ganiać po lasach.
Wróć, to co napisałem, jest zbyt lajtowe. W filmie straż graniczna zabiera i niszczy migrantom dobytek, bije dziadków, pałuje dzieci, butuje kobiety w ciąży, dla rozrywki częstuje spragnionych wodą z dodatkiem pokruszonego szkła, przerzuca proszących o pomoc przez żyletkowy drut kolczasty i martwych też przerzuca, bo jest odgórny rozkaz, że po naszej stronie nie ma być ofiar.
Tylko jedna postać ze straży, ta grana przez Tomasza Włosoka ma odruchy człowieczeństwa i nie może spać po nocach. Reszta wypranie emocjonalne level miliard i zero refleksji.
Miejscami są to sceny, jak z literatury obozowej. Zszokowało mnie to konkretnie, ale przyznam też, że do etapu filmu nie byłem świadomy, że ci migranci są przerzucani pomiędzy granicami jak gorący kartofel. Ot pakuje się ich na ciężarówki, podjeżdża w nocy pod siatkę graniczną i przepycha na drugą stronę, po czym w długą. A następnego dnia tak samo robi strona białoruska i tak w kółko. Mój plan na teraz to risercz, żeby to zweryfikować, bo jeśli faktycznie tak to wygląda, będę musiał wykonać telefon do Barbary Kurde Szatan.
Czy film szkaluje Polskę? W szerokim ujęciu, film pokazuje palcem na Unię Europejską, że ma ten problem w dupie, a Polska poniekąd dostaje rykoszetem, bo jest pierwszym krajem w Unii od strony Białorusi. Później jest wskazanie paluszkiem na naszych rządzących, którzy wprowadzili obszar stanu wyjątkowego przy granicy, aby móc rozwiązywać problem po cichu, niekoniecznie etycznie. A co do wypowiedzenia swoich sympatii politycznych, to Agnieszka Holland robi to ustami Macieja Stuhra (kuriozalny monolog) i Agaty Kuleszy.
Absolutnie nie podejmę się tutaj oceny, bo nie mam wiedzy, żeby stwierdzić, na ile film oddaje rzeczywistość. To jest raczej tak, że szedłem do kina myśląc, że wiem co i jak, po czym dostałem kilka bomb na głowę, i teraz już nic nie wiem, więc chciałbym dostać jakiś obiektywny dokument / reportaż, który pomógłby mi to poskładać w całość. Tak wiem, dream on z tym obiektywizmem.