Legion Samobójców. Iść czy nie iść?
Niezrażony zeszłotygodniową porażą, jaką okazał się Jason Bourne, trwam w swojej misji znalezienia dobrego filmu, w związku z czym wybrałem się na kolejny głośny blockbuster tego sezonu, czyli Legion Samobójców Suicide Squad. Prawda jest taka, że jakiś rok temu, kiedy przez internet poniosła się wieść o nadchodzącej premierze, ani trochę nie byłem nią zainteresowany. Dopiero po obejrzeniu trailera z podkładem z Bohemian Rhapsody coś drgnęło. Dostrzegłem lekki potencjał i nawet się cholera nakręciłem, a przecież cały czas sobie powtarzałem: "człowieku wrzuć na luz, dobrze wiesz, że za tym stoi DC, czyli mistrzowie męczenia buły. To nie może się dobrze skończyć, będziesz cierpiał bardziej niż na Przedwiośniu".
O czym to?
DC próbuje nadgonić dystans do Marvela i zaczyna ostro scalać swoje uniwersum. Punktem wyjścia dla Legionu Samobójców są wydarzenia z niedawnego Bataman v Superman. Kal-el nie żyje, ale rząd zastanawia się, co jeśli wkrótce na Ziemii pojawi się kolejny typek wkładający majtki na leginsy obdarzony supermocami, tyle że tym razem będzie chciał je wykorzystać przeciw ludzkości? Uznają, że jeden Batman to za mało, żeby móc spokojnie spać i na wszelki wypadek obmyślają plan B. Idea jest taka, aby uformować drużynę złożoną z największych męt, psycholi, zwyroli, patoli, zabójców i złodziei, a następnie za pomocą mało wyrafinowanej perswazji i szantażu, zmusić ich do współpracy. Ich niepowtarzalne, wzajemnie dopełniające się skille mają sprawić, że nie będzie na nich chuja we wsi. I właśnie w ten sposób powstaje Legion Samobójców. W jego skład wchodzą:
Deadshot (Will Smith) – zabójca na zlecenie. Skill: zawsze trafia w cel
Harley Quinn (Margot Robbie) – chora psychicznie dziewczyna Jokera. Skill: umie przypieprzyć z bejsbola;
Rick Flag (Joel Kinnaman) – żołnierz, dowódca legionu. Skill: brak, po prostu żołnierz;
Boomerang (Jai Courtney) – złodziej. Skill: celnie rzuca bumerangiem;
Killer Croc (Adewale Akinnouye-Agbaje) – pół człowiek, pół litra krokodyl. Skill: standardowo to, co krokodyle, czyli umie zjeść całego wieprza naraz i długo siedzieć pod wodą;
Diablo (Jay Hernadez) – gangster. Skill: kontroluje ogień, no, chyba że się zdenerwuje, wtedy nie kontroluje. Można powiedzieć, że robota pali mu się w rękach hehe;
Katana (Karen Fukuhart) – jakaś azjatycka foka. Skill: umie ciąć mieczem samurajskim i gadać z umarłymi;
Slipknot (Adam Beach) – koleś, który sprawnie posługuje się linami. Skill: udało mu się zginąć w pierwszym kwadransie (to nie spoiler, postać jest nieistotna dla fabuły);
Enchantress (Cara Delevigne) – wiedźma uwięziona w ciele modelki. Skill: umie się teleportować.
No więc rząd stworzył legion do obrony i przy okazji strzelił sobie samobója, bo wiedźmie Echantress udaje się zerwać ze smyczy i sama staje się zagrożeniem. Sieje rozpierdol, chce zniszczyć świat i tego typu klimaty. Rzekłbym komiksowy standard. Jak łatwo się domyślić, zadaniem samobójców będzie "ukołysanie jej do snu".
Jak wyszło?
Zaczęło się rewelacyjnie. David Ayer bardzo sprawnie wprowadza i streszcza losy każdej z postaci. Poszczególne scenki są krótkie, dynamicznie zmontowane, z celnymi one-linerami i genialnie dobraną muzyką. Z ekranu bije świeżość, w końcu DC serwuje nam bohaterów, którzy nie są smutni i jednowymiarowi. Każdy jest inny, prawie każdy ma flow i czuć, że w tej grupie jest chemia. Tak mija pierwsze 40 minut i kiedy już się rozluźniłem, kiedy już zdążyłem przyzwyczaić do myśli, że to może się udać, film niespodziewanie wywija fabularnego orła i ląduje na plecach. Szamocze się, macha nóżkami, ale ostatecznie nie udaje mu się wstać. Otóż kiedy mamy już skompletowaną drużynę i postawiony cel, akcja zamiast przyspieszyć, zwalnia. Zaczyna się typowe dla DC męczenie buły. Jak to bywa w tego typu filmach, najpierw trzeba rozbić zespół, żeby przed finałową sekwencją ponownie go scalić i sprawić silniejszym. W Legionie można było to zrobić na wiele sposobów. Kontrast charakterów dawał mnóstwo możliwości, niestety wybrano najgorszą opcję. Wszyscy bohaterowie w jednym momencie wpadają w depresję i zaczynają się nad sobą użalać. Diablo sprzedaje smutną historię, jak to w przypływie agresji spalił żonę i dzieci, Deadshot rozkleja się na myśl o córce, która uważa go za zbira, Harley tęskni za Jokerem itd. itp. Te wszystkie gorzkie żale sprawią, że w punkcie kulminacyjnym zamiast epickich bójek i niespodziewanych zwrotów akcji dostajemy jedną wielką stypę. DC why? Z dupy jest też czarny charakter w wykonaniu Echantress. Foka nic robi tylko stoi przy jakimś źródle energii i trzęsie głową jak te samochodowe psie maskotki umieszczone na desce rozdzielczej. Cholera wie, o co jej biega i zasadniczo wszyscy mają to gdzieś. Podobna sytuacja jak z Doomsdayem w Batmanie.
Fabularnie film mnie rozczarował, ale dał za to radę aktorsko, pod względem muzyki, montażu i smaczków. Bardzo dobrze wypada Will Smit jako Headshot, niezły jest Rick Flag w wykonaniu Joela Kinnamana (lubię gościa za ostatni sezon "House of Card") i o dziwo nawet Jai Courtney, czyli największe drewno wśród aktorów, nie spieprzył Boomeranga. Szok. Chociaż ich występy to i tak pikuś przy Harley Quinn w wykonaniu Margot Robbie. Babka zdecydowanie kradnie show. Reszta postaci robi za tło, ograniczając się tylko do rzucania żartów sytuacyjnych, ale jako zespół wypadają bardzo dobrze. Oczywiście jest jeszcze Joker, ale wbrew temu, co obiecywały trailery, gra tylko epizod. Łącznie na ekranie spędził może z 10 minut, czyli zbyt krótko, żeby uczciwie ocenić. Dało się jednak zuważyć, że Jared Leto idzie w stronę mrocznego socjopaty i stara się zrobić coś innego niż Nicholson i Ledger. Na razie mnie nie przekonał, ale trzeba poczekać na pełen metraż z jego udziałem i starcie z Batmanem. Dałbym 6, ale muszę przyznać, że całkiem szybko minęły mi te 2 godziny w kinie, poza tym przyznaję dodatkowe punkty za udaną reaktywację trochę zakurzonego Willa Smitha, więc ostecznie jest 7. Chętnie obejrzę kolejną część, ale życzyłbym sobie, żeby miała kategorię R. Teraz było za grzecznie i za bezpiecznie, potrzeba więcej pieprzu, krwi i cycków. Do kina można iść, chociaż zdecydowanie odradzam seans w 3D, bo te pieprzone, zamglone okulary z Multikina psują całą zabawę. Jeśli komuś podobał się Deadpool to Suicide Squad też raczej przypadnie do gustu. Oba filmy zasysają fabularnie, ale dają się lubić za luzackich bohaterów.