Netflix „Oszust z Tindera”
Przez weekend wagarowałem w Sopocie, ale nie myślcie sobie, że zmarnowałem ten czas na jedzenie burgerów, picie drineczków i pozowanie na Monciaku w piance do morsowania.
Nope, oprócz powyższych, obejrzałem jeszcze sporo guilty pleżerowych rzeczy na Netflixie i zdecydowanie moim faworytem został dokument „Oszust z Tindera”. 100/10
Co prawda na początku trochę się rozczarowałem, bo myślałem, że będzie to film biograficzny o Baronie z Afromental, ale ostatecznie to co dostałem, okazało się nawet lepsze. Było tak abstrakcyjno-absurdalne, że oglądałem z otwartą buzią, a na koniec miałem wyraźnie zarysowaną dłoń na czole od robienia fejspalmów.
Większość z nas słyszała o wałkach typu -> koleś podający się za Willa Smitha przekręcił babeczkę na 200 tysięcy złotych! Jak coś takiego czyta się w pudelkowym nagłówku, kompulsywnie idzie nakryć się nogami ze śmiechu… a później człowiek zaczyna się zastanawiać, jak to w ogóle jest możliwe? Co trzeba mieć w głowie, żeby się na to nabrać?
I tu, cały na biało, wchodzi „Oszust z Tindera”, pokazujący od kuchni, jak zawodowi krętacze robią budyń z mózgu babeczkom, które tak bardzo pragną, żeby w prawdziwym życiu przytrafiła im się historia, które znają z Harlequinów, że totalnie puszczają gardę i stają się ślepe na znaki ostrzegawcze, chociaż te świecą jak neony w Vegas.
Ogólnie z filmu dowiadujemy się, że przekręty matrymonialne to strasznie męcząca robota i trzeba mieć szczegółowo rozpisany harmonogram pt. „Co, komu i kiedy”, żeby nie zaebać się w akcji. Cały wałek polega na ciągłym utrzymywaniu relacji z przynajmniej trzema białogłowymi na różnym poziomie zażyłości.
Białogłowa nr 1 to twój projekt, nad którym pracujesz już 3 miesiące i aktualnie jest już tak zabujana, że przymierza suknie ślubne i kupuje poradniki o wychowaniu bombelków. Jeszcze to wzmocniłeś, prosząc aby poszukała jakiegoś przytulnego gniazdka w Amsterdamie, w którym moglibyście się zestarzeć. I ta biega i ogląda te kwadraty, snując wizje, jak to będziecie wieczorami grzać się przy kominku, a w weekendowe poranki piec wspólnie chleb w Thermomixie… wtem zrzucasz na nią bombę atomową i wyjeżdżasz z jakimś chorym guanem w stylu, że masz wrogów z mafii, którzy zasadzili się na twoje życie i odcięli od hajsu… bla bla bla Darling weż pożyczkę na 50 tysięcy dolców i dej mi w gotówce, bo wrogowie nie odpuszczą -> tej codziennie wysyłasz zdjęcia z fejkowymi ranami postrzałowymi i karmisz bulshitem o wrogach, żeby wiedziała, że niebezpieczeństwo jest realne i nie dawała się w banku zbywać byle głupotami w stylu „Nie ma pani zdolności kredytowej”, wszak zawsze może sprzedać mieszkanie i autko.
Białogłowa a nr 2 jest na etapie, kiedy czarujesz ją romantycznymi kolacjami, egzotycznymi wycieczkami i nocnymi lotami twoim prywatnym helikopterem… którego oczywiście nie masz, tylko wynajmujesz, a rachunek opłaca białogłowa nr 1, która właśnie obdzwania wszystkie szpitale w mieście, myśląc, że milczysz, bo wrogowie cię dojechali -> Tej organizujesz słitaśne randki, a pomiędzy nimi wysyłasz wypasione bukiety do roboty oraz romantyczne dickpicki na dobranoc. Jak białogłowej nr 1 skończy się linia kredytowa i fanty do zastawienia w lombardzie, białogłowa nr 2 wskoczy na jej miejsce.
Białogłowa nr 3 to świeży narybek z Tindera. Ona w tym momencie jest oszołomiona faktem, że potencjalny książę dał macza na Tinderku akurat jej, szarej myszce, choć mógł w tym czasie umówić się z Aniołkiem Victoria Sikrets. Co lepsze, z pierdololo na czacie okazuje się, że białogłowa nr 3 i księciunio mają wiele wspólnego -> lubią te same książki, filmy, seriale i mają to samo poczucie humoru. To musi być przeznaczenie. Co prawda koleżanki twierdzą, że coś tu śmierdzi, ale przecież wiadomo, że to zazdrosne sucze, które mają ból odwłoka, że ich coś takiego nie spotkało, więc białogłowa nr 3 je ignoruje i leci dalej z tematem. Kolejny poziom zażyłości z księciuniem to kwestia czasu -> Ot wystarczy, że białogłowa nr 2 awansuje na miejsce białogłowej nr 1, a białogłowa nr 3 z automatu wskakuje na dwójkę -> tej trzeba codziennie nawijać makaron na uszy na pełnej petardzie, wysłać miłe esemseki na dzień dobry, na dobranoc i wysłuchiwać męczących historii o ciężkim dniu w pracy.
Jak widać typo ma zapierdziel 24h na dobę, 7 dni w tygodniu. Pisanie, dzwonienie, słuchanie o problemach, romantyczne kolacje, egzotyczne wyjazdy, preparowanie gróźb od wrogów, bookowanie hoteli, restauracji, wynajem samochodów, jachtów, helikopterów, doradzanie, w jakim banku dają najlepsze kredyty i w którym lombardzie najkorzystniej zastawić majątek, wypisywanie czeków bez pokrycia, a do tego trzeba jeszcze organizować kolejne prestiżowe sesje na instagram i sprawdzać, czy przypadkiem jakaś nowa klientka nie pojawiła się na Tinderze.
A kiedyś spać i mieć chwilę dla siebie przy Xboxie? Zdecydowanie robota nie dla mnie. Już sama myśl, że musiałbym zmieć dres na jakieś Gucci i uśmiechnąć się na zdjęciu -> Brrrr. Coś okropnego.