Napad
- Tytuł:Napad
- Autorzy:
- Wydawca:
- Gatunek:
Mam dużego klina przy ocenie tego filmu. Z jednej strony całkiem gładko się go oglądało, zdecydowanie są to moje klimaty, Lubaszenko w formie, no i na tle strimingowych originalsów jest to niesamowity wręcz skok jakościowy.
Z drugiej strony jestem niewolnikiem konsekwencji i jak wyrzucałem coś innym produkcjom, to głupio byłoby udawać, że tutaj takich rzeczy nie widzę. A widzę to tak, że film zdradza nam bardzo szybko kto stoi za napadem, więc żeby utrzymać naszą uwagę przez 2 godziny, musi szukać napięcia w różnych pobocznych rzeczach i na tym się wykłada, bo ani konflikty wewnętrze u bandziorów, ani psychologiczny pojedynek pomiędzy Lubaszenką a szefem złoli nie są zbyt wiarygodne. Zwłaszcza scena w pustostanie wypada kuriozalnie, jak człowiek zacznie się zastanawiać nad logistyką przedsięwzięcia i jaki to fart, że wszystko rozegrało się dokładnie tak, jak pan Olaf to sobie wymyślił. W ogóle film trzy razy zagrał motywem broni, która nie wypaliła -> no faktycznie, za trzecim zaskoczyło tak samo, jak za pierwszym XD
Romantyzowanie samego napadu (mam horom curke) przemilczę. Ale jednej rzeczy nie rozumiem. Widać gołym okiem, że twórcy bardzo starali się oddać klimat lat 90 i co chwile lokują w tle ikoniczne rzeczy – a to Marek Kamiński śmiga po biegunie, a to Piasek z Mafią wyje w tle, a to wstawka o Polonezie jako mokrym śnie każdego Polaka, a to przeliczanie nowego hajsu na stary. No i super, wtem dostajemy scenę, w której okazuje się, że złole dla uwiarygodnienia swojego alibi, specjalnie pojechali tak, żeby fotoradar cyknął im fotkę. Jeśli Marty McFly nie przywiózł im tego fotoradaru DeLoreanem, to noł ajdija skąd się tam wziął. Przecież przy tym riserczu, który widać na ekranie, to nie może być przypadek, to świadome zagranie, bo scenariusz tego potrzebował. No chyba, że mi googiel źle podpowiada 2000 rok, jako początek ery fotoradarów w PL i w ’95 już mieliśmy. Wtedy sorka.
I jak już wcześniej pisałem, Olaf Lubaszenko bardzo pasuje do tej roli, aczkolwiek jego postać scenariuszowo jest niespójna. Niby udaje motherfackera bez skrupułów, tymczasem cytując mojego ziomka Bartka Czartoryskiego w rzeczywistości to miękka faja jest. A czy czepiałem się już dialogów, w których Lubaszenko wykłada partnerce-policjantce wszystkie ich kroki od postaw, jakby to był jej pierwszy dzień w robocie? Oczywiście to dla naszego dobra, żebyśmy nadążali za akcją, bo po co zakładać, że niektórych rzeczy sami się domyślimy? Zbędne ryzyko.
Poza tym nie mam żadnych uwag i chętnie zobaczę jeszcze raz pana Olafa w roli Tadeusza Gadacza, bo tam potencjał jest niesamowity i bardzo rozwojowy.