Gladiator 2

Ocena Pigouta:

Zero. Tyle ciepłych słów mam do powiedzenia o „Gladiatorze 2”. Boli mnie to wręcz fizycznie, bo szedłem z sercem na dłoni i po udanym Top Gunie 2, nie widziałem powodu, dla którego Gladiator 2 miałby się nie udać.

Przeżyjmy to raz jeszcze!

Ridley Scott miał jedno zadanie -> namalować jeszcze raz Mona Lisę, dokładnie na tym samym schemacie, który sprawił, że pokochaliśmy Gladiatora jedynkę. Nie ma znaczenia, że same pikczer, chodziło o ponowne przeżycie tego mixu jaranka, smuteczku i wzruszu, jak w 2000 roku.

I co się wydarzyło? Ano to, że u Ridleya ręka już nie ta, co kiedyś i zapodał z tą Mona Lisą mniej więcej to, co Jaś Fasola z obrazem „Matki Whistlera”.

Co tu nie gra? Generalnie wszystko, ale największym zarzutem jest poziom emocjonalny. Gladiator jedynka bazował na postaci Maximusa, która w trakcie filmu zdobyła nasze serca oraz szacun publiki w Koloseum. Widzieliśmy, że chłop ma swój kodeks i honor, przez co, co chwilę pchał się w gips, bo nie chciał oddać respectu złolom. Jego los bardzo nas obchodził i non stop mieliśmy stan przedzawałowy, że teraz to już uj, nie ma opcji, żeby wyszedł z tego cało.

Tymczasem Gladiator 2 nie daje historii, która pozwoliłaby nam w naturalny sposób poczuć sympatię do Paula Mescala. Nope, film od początku narzuca wersję, że Paul jest super, bo tak, uwierzcie na słowo i macie go już wyjściowo kochać, bo tak. I tak samo na skróty poszli z podbiciem serduszek rzymskiej widowni. Debiutowa walka, Rzym pierwszy raz widzi chłopa na oczy, a już drą japę, żeby cesorz dał kciuk w górę. Taaa od razu.

Nie dość, że to tak nie działa, to jeszcze w miarę rozwoju akcji okazuje się, że ten Paul Mescal to straszny buc na ciągłym fochu i film zamiast wywołać we mnie jakaś więź z ta postacią, sprawił, że w pewnym momencie stwierdziłem -> Dobra, pies cię je… ci mordę lizał.

A wiecie, jak Paul Mescal zdobył szacun w Rzymie? Otóż ugryzł zmutowaną małpę w łapę. True story. I serio nie mam nic do Paula Mescala, jako aktora, ale scenariuszowo jego postać jest stworzona z gówna i patyków, więc nie miał z czego rzeźbić. Nie jego wina.

Kolejny zarzut to filmowy Rzym i cesarze. Bo teraz jest dwóch cesarzy i niestety obaj są kompletnymi kretynami z zerowym rispektem od Rzymian i gladiatorów. Kommodus Joaquina Phoenixa to był taki zwyrol i złol, że strach w ogóle było spojrzeć w jego stronę, bo jakby uznał to za zniewagę, to boom, nie ma cię. Grał strachem i nieobliczalnością. Tymczasem ta dwójka idiotów to le cabaret. Pokazują kciuk w dół, na co gladiatorzy wchodzą z nimi w dyskusje, że sorka, ale nie będę dziś zabijał, bo mi się nie chce, na co cesarze kretyni – Aha, w ten sposób. No ok, jak nie, to nie. I ziobro konsekwencji za ten disrespect. Mescal niby w niewoli, a chodzi sobie luzem po dzielni, gada z ludźmi, snuje plany. No plażo proszę.

Oprawa wizualna.

Gladiator 2 wygląda gorzej niż wyglądała jedynka. Fakt, nie opinia. Ze scenografii przebija styropian i dykta. Efekty specjalne to chyba na Commodore 64 były spawane. Jak zobaczyłem zmutowane małpy, zmutowanego nosorożca i zmutowane rekiny w CGI, chciałem sobie wydłubać oczy nachosem, co by ukrócić tę agonię. Tak, są rekiny. Jeśli to prawda, że film miał budżet 310 milionów dolców, jedynym logicznym wyjaśnieniem jest to, że Ridley 250 zakopał w ogródku.

Inspirujące przemowy.

Oczywiście Gladiator 2 lokuje motywujące speeche, z tym że tak, jak pisałem wyżej, w tym filmie nie ma chemii, nie ma zbudowanej warstwy emocjonalnej z postaciami, więc to wszystko leci w próżnie. Finałowa przemowa Mescala poruszyła mnie mniej więcej, jak przemowa Kosiniaka-Kamysza na konwencie Trzeciej Drogi #wcale

Scam na Pedro Pascala.

Pedro Pascal jest zmyłką, która ma was skusić na pójście do kina, jeśli inne rzeczy zawiodą. W rzeczywistości jest na ekranie może z 15 minut i same story -> film nie daje przestrzeni na rozwinięcie tej postaci, aby zbudować więź. Ot najpierw każe nam go nie lubić, a później lubić. Bo tak.

Swoją drogą niesamowita jest wyjebka charakteryzatorów względem Pedro. Nie ma znaczenia, czy chłop gra rolę współczesną, historyczną, czy postapo. Zawsze ma ten sam fryc, tego samego wąsa i elo. Tylko dół mu zmieniają.

Denzel Washington gra w innym filmie.

Denzel robi performance na miarę „Dnia Próby” i „American Gangster”, ale niestety nie ma odpowiednich partnerów ani przeciwników, co daje efekt przeszarżowania. Gra złola, który robi intrygę polityczną, co w teorii brzmi super, tymczasem w praktyce do rozegrania ma dwóch cesarzy kretynów, więc cała intryga sprowadza się do tego, że szepcze im jedno zdanie do ucha, oni to robią i już, gotowe. House of Cards z Aliexpress.

Dramatyczne gunwo, takie w sam raz, żeby w Auchanie przywrócić kosz z tanim DVD i wrzucić ten film na same dno tego kosza z naklejką 4,99. Ewentualnie dołożyć jako gratis do „Gali”. Nie szanuję, nie polecam. Udaję, że to się nie wydarzyło.