Kontrola bezpieczeństwa
- Tytuł:Kontrola bezpieczeństwa
- Autorzy:
- Wydawca:
- Gatunek:
Na Netflixie zadebiutowała „Kontrola bezpieczeństwa” (Carry-on), czyli akcyjniak, przy którym od dłuższego czasu chodziły szepty, że to będzie nowa „Szklana pułapka„. Skąd takie porównanie? Ano stąd, że jak mówiłem jest to akcyjniak, do tego rozgrywa się w święta… na lotnisku… jest dobrze zorganizowany złol z niecnym planem oraz przybocznymi, którzy nie zadają pytań i tylko jeden chłop może uratować sytuację, który w dodatku został wmieszany w sprawę totalnie przypadkowo.
Brzmi znajomo? No rejczel.
W „Kontroli bezpieczeństwa” plot fabularny leci tak, że złol chce przemycić na pokład samolotu coś, czego przewożenie jest zakazane, więc wpada na pomysł, że postawi kontrolera bezpieczeństwa, tego co skanuje walizki, w sytuacji zagrożenia życia… swojego i rodziny, co by go zmotywować do patrzenia w innym kierunku, kiedy na skanerze będzie „ten bagaż”. Jednak pojawia się problem, bo akurat w tym dniu następuje mała roszada w obsadzie lotniskowych stanowisk i na skanery trafia koleś, który marzył o karierze w policji.
To ja wam od razu mówię, że to nie będzie nowa „Szklana pułapka”. Co prawda początek nawet dawał taką nadzieję, bo pierwszy kwadrans w wykonaniu złola był bardziej niż solidny -> chłop zimny jak lód, precyzyjny jak skalpel, kontrolujący każdy aspekt sytuacji. Było napięcie i ciekowość. A później się to na na skórce od banana wyłożyło i głupi ryj rozwaliło. Maraton nonsensów welcome to. Niestety natężenie bullshitu i zbiegów okoliczności jest zbyt srogie, żeby to oglądać bez złośliwych komentarzy. Z kolei Taron Egerton nie ma w sobie tego wdzięku i zawadiackości, co Bruce Willis. Brakuje mu też krzepkich one-linerów, żeby ten występ stał się ikoniczny. No i złol koniec końców nie jest takim bystrzachą, jakim się malował. Czyli wszystkie elementy, które sprawiły, że „Szklana Pułapka” jest nieśmiertelna, tutaj się po drodze wykoleiły.
Ale nadal jest to film, który nadaje się na weekendowy seans. Na podejście „tu i teraz”, a za tydzień zapominamy. Jest tu wyczuwalny vibe akcyjniaków z VHSów z lat’90, więc jak się przymknie oko i nie drąży za bardzo, jest w tym fun.
Jedna rzecz mnie tylko boli. Otóż jest to ewidentnie film z worka filmów, do których z urzędu zatrudnia się Liama Neesona, albo Gerarda Butlera. Zresztą reżyser nakręcił wcześniej kilka rzeczy z Liamem. No a teraz zamiast nich jest Taron. Czy to nie ageizm w najczystszej formie? Znaczy, że Liam i Gerard zostali wysłani już na emeryturę? Nie ma na to mojej zgody!!!!