„Światłoczułość” Jakub Jarno
- Tytuł:"Światłoczułość"
- Autorzy:
- Wydawca:
- Gatunek:
Zachwyt. Tak bym napisał, gdyby mógł w tej recenzji użyć tylko jednego słowa. Książka „Światłoczułość” Jakuba Jarno zachwyciła mnie warstwą językową, ale przy okazji brutalnie pogruchotała kręgosłup na poziomie fabularnym. I co gorsze, nie byłem na to przygotowany. Nope, wzięła mnie z zaskoczenia. Sięgając po nią, nie miałem pojęcia, o czym jest. Głównym motywatorem była plotka, która roznosi się pocztą pantoflową i leci tak, że Jakub Jarno nie istnieje i tak naprawdę to Remigiusz Mróz pod pseudonimem.
Onet przeprowadził małe śledztwo w tej sprawie i twierdzi, że jedna z bohaterek nosi to samo nazwisko, co ciocia Remka, której zaserwował nawet dedykację w jednej z Chyłek. Do tego mają podobne story, a sama książka kilka razy puszcza oczko do twórczości Wiesława Myśliwskiego, który jest ulubionym pisarzem… no zgadnijcie kogo.
Przyznam, że fascynuje mnie ta teoria i gdyby okazała się prawdziwa, byłby to największy plot twist w historii polskiej literatury. Jak jest naprawdę? Noł ajdija. Z jednej strony ciężko uwierzyć, że Jakub Jarno jest debiutantem, bo to jest tak dopieszczone, tak płynne i mocne w przekazie, że byłby to debiut z C wysokiego, niczym Burj Khalifa. Z drugiej jest to far far away od Remka, jakiego znamy. Rozrywkowego, lubiącego wpleść w historię żarciki i nawiązania do memów. Mamy tu do czynienia z literaturą piękna, w której każde słowo ma swoje miejsce, a fabuła nie pozwala na łatwe pocieszenia. Są celne filozoficzne przekminki i masa zdań z potencjałem na sentencję do umieszczenia w ciastkach z wróżbą, albo pod kapslem Tymbarka.
Na razie zostawiam to jako ciekawostkę, natomiast jeśli chodzi o książkę, dla mnie jest to 10/10. Definitywnie. Tak jak każdy z nas ma książki, które w jakiś sposób dotykają, wchodzą pod skórę, trafiają w miękkie, co sprawia, że zostają z nami na stałe, tak ja już wiem, że „Światłoczułość” będzie czymś takim dla mnie. Już mi się wypaliła w umyśle, nie ma wątpliwości, że będzie wracała w rozmowach… i dlatego cała rodzina dostanie ją ode mnie na gwiazdkę, wszak muszę z kimś o niej pogadać.
Zaczyna się niepozornie, ot tajemniczy narrator snuje historię o dziewczynie, która poznał w młodości. Nazywał ją Żerką, a los sprawił, że przez jakiś czas wiedli sierocy los i stanowili dla siebie jedyne towarzystwo. Na tym etapie jest to historia o nastoletniej fascynacji, która trzyma nas w ciepłej, bezpiecznej strefie, wtem boom, wojna wybucha na pełnej, trzeba się przemieszczać, bo wioski są plądrowane i palone, a mieszkańcy zabijani.
Nie chcę zdradzać szczegółów, bo ta książka musi wybrzmieć w swoim tempie. Ale zapewniam, że po jej przeczytaniu będziecie czuć się, jakbyście przeżyli coś, czego nie da się wymazać. Będzie się wam kotłowało w głowie, a po wszystkim, przycupniecie sobie na chwilę i pomyślicie: „Dejm, zapomniałem już, że książki mogą tak działać na człowieka. Bolało, ale chcę jeszcze raz”.
To jest o tym, jak dzieciaki muszą w ekspresowym tempie stać się dorosłymi. O niesprawiedliwości losu, który niektórym rozdaje znaczone karty. Jak ekstremalna sytuacja potrafi zarówno wyzwolić w ludziach maksymalny poziom empatii, jak i sprawić ich bestiami. O byciu w złym miejscu i złym czasie, ale też o sile, jaką daje złapanie się pewnej wizji, która być może nigdy się nie spełni. Doskonała jest to książka. Ciary.
I równie doskonały jest audiobook w interpretacji Krzysztofa Gosztyły, Antoniego Pawlickiego i Karoliny Gruszki.