Deadpool 2. Iść czy nie iść?
– Madzia, bo wiesz jest taka akcja, że……IDEJUTRODOKINA!
– Że co?
– No do kina jutro idę na Deadpoola… na 19:00 <pora kładzenia spać Brendonka, czyli imba za 3,2,1..>
– Chyba Cieee! Nigdzie nie idziesz, dziecko masz!
– No, ale ja przecież nie idę dla siebie. To wyjście służbowe, no wiesz recka i te sprawy. Bloga mam, heloł!
– Tak tak, to samo mówiłeś dwa tygodnie temu przy okazji Avengersów, a recki jak nie było, tak nie ma.
– To inna sytuacja była. Zatłukliby mnie, gdybym zaspoilerował, a później mi uciekło. Poza tym, nad czym tu strzępić ryja? Był ok i w sumie tyle mam do powiedzenia w temacie.
– Hmmm no dobra, niech będzie, ale ja też idę.
– Ale jak to? Przecież Ty nienawidzisz filmów na kanwie komiksów
– True story, ale odkąd siedzę w pieluchach, wyjście do kina, zaczęło wydawać się mega atrakcyjne. W najgorszym razie zasnę, ale w sumie wtedy też wygrywam. Plan jest następujący: ja dzwonię do dziadków, zaaranżować opiekę nad Brendonkiem, a Ty włączaj pierwszą cześć Deadpoola, żebym wiedziała z czym to się je.
No i włączyłem… ale kiedy tak obserowałem z boku, jak wszystkie żarty i smaczki mijają Madzię niczym kule Keanu Reevesa w Matrixie, czułem się jak "ten" koleś, który na imprezach zawsze przejmuje laptopa i zaczyna katować ludzi śmiesznymi filmikami z jutuba – "Obczajcie to hehe!". Mija 5 minut, nikt się nie śmieje, co niektórzy zaczynają już ziewać, a on nadal twardo: "O teraz będzie dobre hehehe!", po czym na ekran wchodzi ten super śmieszny motyw i tylko on się śmieje.
Wspólne oglądanie Deadpoola z Madzią, sprawiło, że nie tylko poczułem się zażenowany poziomem tego filmu, ale też winny, jakbym sam go nakręcił. Za pierwszym razem wszedł mi całkiem całkiem. Żadne tam urwanie dupy, ale mocne 6,5/10. Teraz, pod presją, max 2/10. Baaa, kiedy wjechały napisy, byłem święcie przekonany, że Madzi już się odechciało iść na drugą cześć, więc z poczuciem przegrywu, wykonałem ruch wyprzedzający i zapodałem tak: "To może jednak pójdziemy na "Tully" z Charlize Testosteron? Ponoć komedyjka o trudach rodzicielstwa, czyli w sam raz dla nas". Okazało się, że całkiem niepotrzebnie biczowałem się w myślach, bo o dziwo Madzia odpowiedziała, że Deadpool nie był zły i chętnie obczai dwójkę. I poszliśmy <epic win>.
Deadpool 2. Iść czy nie iść?
Ze zrecenzowaniem tego filmu mam taki sam problem, jak przy Avengersach. Z jednej strony wszyscy wiedzą o co kaman (poza Madzią), więc nie ma sensu męczyć buły długaśnym wprowadzeniem, z drugiej nie chcę spoilerować, bo to totalnie popsułoby zabawę. W zasadzie mogę od razu przejść do puenty, która brzmi – Idźcie! Jeśli podobała wam się jedynka, to dwójka powinna wejść jeszcze lepiej. Przynajmniej ja tak miałem. Jest śmieszniej, dynamiczniej i bardziej wybuchowo. Co prawda nadal mam poczucie niedosytu, bo przy czym jak przy czym, ale przy Deadpoolu, scenarzyści mogliby docisnąć jeszcze mocniej i jeszcze bardziej pójść po bandzie, ale luz i tak jest bardzo dobrze. Genialny open song, wbijający szpile w filmy z Bondem, większość one-linerów trafia w punkt, roasty pomiędzy Deadpoolem a Collosusem nadal bawią, do tego doszło kilka całkiem fajnych postaci… z Peterem na czele, a creme de la creme stanowią sceny z udziałem X-force i te po napisach. Złoto panie, czyste złoto! 2 godziny minęły mi o tak <pstryk>, co bardzo doceniam, bo przy poprzednich wizytach w kinie, gdzieś tak od połowy filmu, już się wierciłem. Nie wiem, czy to kwestia Brendonka – stałem się mniej czepialski i jaram się, że mam chwilę dla siebie – czy może jednak film faktycznie był taki dobry? Nie jestem w stanie stwierdzić jednoznacznie, ale ostatecznie liczy się to, że wszedł mi elegancko. Takiego czilałtu akurat potrzebowałem. Ode mnie 8/10 i chętnie obejrzałbym jeszcze raz, bo podejrzewam, że połowy easter eggów nawet nie wychwyciłem. Jakby co, to macie moje błogosławieństwo.
A jeśli chodzi o Madzię, to ona nadal nie wie kim sa X-Meni, ani Zielona Latarnia, nie rozumie powiązania Deadpoola z Wolverinem, a jednak jej się podobało. Cytuję: "Spoko, może być. Na pewno lepszy niż "Batman vs Superman", chociaż muzyka bardziej podobała mi się w "Suicide Squad".
I jeszcze jedno. Niech was ręka boska broni przed pójściem na wersję z dubbingiem. My wiadomo, napisy, ale znajomy się naciął. I dwa – jak już obejrzycie scenę po napisach, to idzcie do domu. Ja i reszta kina, byliśmy przekonani, że producenci powtórzą akcję z Avengersów, czyli napisy – scena, napisy – scena, w związku z czym siedzieliśmy aż do zapalenia świateł. Cóż zamrnowaliśmy 15 minut, bo była tylko jedna… ale przynajmniej znam nazwiska wszystkich statystów. Czyżby kolejny trolling ze strony Deadpoola?