PigOut’owy Przewodnik Serialowy

Żyjemy w erze, kiedy seriale pod względem budżetów i rozmachu zrównały się z produkcjami kinowymi. W czasach, kiedy granie w serialach przestało być obciachem dla aktorów. Angaż w serialu to obecnie najbardziej pożądana fucha ever. Daje nie tylko stałe źródło dopływu gotówki, ale też popularność, którą da się przeliczyć na kolejne dolary. Na dowód wystarczy spojrzeć na czołówki poszczególnych produkcji, a znajdziemy w nich gigantów z nominacjami i statuetkami Oscara na koncie, m.in.: Kevin’a Spacey, Matthew McConaughey, Woody’ego Harrelson’a, Steve’a Buscemi, Billy’ego Boba Thornton’a i wielu, wielu innych. Również publiczne przyznanie się do oglądania seriali od jakiegoś czasu nie jest już traktowane jako towarzyskie faux pas. Baa jest jednym z głównych tematów do rozmów. No chyba, że oglądasz „M jak miłość”, wtedy lepiej zamilknąć. Jak bardzo wciągające potrafią być seriale, wie każdy, kto kiedykolwiek musiał w ciągu nocy napisać rozdział magisterki. To zawsze odbywa się w ten sam sposób, obejrzę TYLKO jeden odcinek i siadam do pisania. 12 godzin i 12 odcinków później przychodzi refleksja pt: „o Fuck!”. Stacje telewizyjne doskonale zdają sobie sprawę, że seriale to żyła złota, w związku z czym przy każdej ramówce zarzucają dziesiątki nowych tytułów i przynajmniej tyle samo kontynuacji znanych już serii. Jak się w tym odnaleźć? Na czuja lub na podstawie rekomendacji. Czasami i do mnie trafiają pytania typu: „co oglądać?”, „co sądzisz o serialu…?”. Nie chce mi się ciągle powtarzać tego samo, więc sporządziłem listę produkcji, które sam katuję. Materiału jest sporo, więc zmuszony byłem podzielić całość na dwie części. Dziś Part I. A i jeszcze jedno, seriale są rzucone w całkowicie losowej kolejności. Nie ma tu zasady, że pierwszy z brzegu jest najlepszy na świecie, a ostatni ssie. Każdy jest inny i każdy ma coś w sobie. Jedziemy.

Banshee

W wyniku zbiegu okoliczności, zawodowy złodziej zostaje szeryfem w małej pipidówie o nazwie Banshee i to w dniu, kiedy dopiero, co wyszedł z więzienia. Banshee to bardzo dziwne miejsce. Liczy kilkudziesięciu mieszkańców, z czego 1/3 to Amisze, 1/3 Indianie i 1/3 modelki Victoria Secret’s. Cofam to z Victoria Secret’s, mają za małe cycki. Jednak szeryfowi to nie przeszkadza i w każdym odcinku przynajmniej jedną z nich „bierze na warsztat” (if U know wahat I mean). Wracając do Banshee trzeba powiedzieć, że jest to zdecydowanie najbardziej niebezpieczne miejsce w Ameryce. Nie ma dnia żeby coś tam nie wybuchło, kogoś nie zamordowano i czegoś nie skradziono. Szeryf zamiast łagodzić sytuację, tylko dodatkowo dokłada do pieca, działając w totalnym wyjebaniu na kodeks karny i wchodząc w kolejne konflikty. Na szczęście dla niego, nikt nie patrzy mu na ręce i nie zadaje niewygodnych pytań. Serial jest jednym z brutalniejszych, otwarte złamania, ucięte kończyny i odstrzelone łby to tutaj chleb powszedni. Generalnie nie ma odcinka bez ostrego dymania i hardcorowego mordobicia. Każdy mieszkaniec posługuje się zaawansowanym kung fu z elementami MMA i boksu, więc bójki potrafią trwać nawet po 15-minut. Ciekawostką jest czarny charakter, czyli Proctor. Jak na kolesia trzęsącego całym miasteczkiem, ma bardzo niepokojący życiorys. Porzucił życie amisza i zbił fortunę na handlu mięsem – oficjalnie ma rzeźnie, nieoficjalnie prowadzi jeszcze burdel i handluje dragami. Taki trochę Tracz z „Plebanii”. Do tego jest rudy, ma Dżizusa wytatuowanego na plecach i zarywa do swojej siostrzenicy. Mocne strony serialu: nieszablonowy scenariusz, ciężki klimat (nie jakieś tam heheszki) i charyzmatyczne postacie z Job’em na czele (gej, azjata, haker, król sarkazmu i karate mistrz w jednym). Do tej pory wyszły trzy sezony. Czwarty w drodze.

 

Bates Motel

Prolog historii znanej z „Psychozy” Alfreda Hitchocka. Kilka miesięcy po śmierci swojego męża, Norma Bates wraz synem przeprowadza się do małego miasteczka w Kalifornii, gdzie kupuje podniszczony hotel i próbuje zacząć wszystko od nowa. Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie fakt, że zarówno Norma jak i jej syn Norman są ostro pierdolnięci. Ona nadopiekuńcza i zaborcza, on z kompleksem Edypa, zrytym beretem i morderczymi skłonnościami. Konkretnie, zdarza mu się przebudzić w środku nocy, przemaszerować pół wioski w piżamie, zabić kogoś, wrócić do wyra i rano wstać niczego nie pamiętając. Do tego wszystkiego w mieście pojawia się drugi, mniej kochany, syn Normy i zatrudnia na okolicznej plantacji gandzi, co rodzi kolejne problemy. Nie potrafię dokładnie określić na czym polega fenomen tego serialu, bo niby nie ma jakiś zaskakujących finałów, ale jak dla mnie jest jednym z najprzyjemniejszych do oglądania. Obserwowanie jak Norma i Norman popadają w coraz większe szaleństwo jest na swój sposób fascynujące. „Bates Motel” po prostu uzależnia. I nie jest to tylko moje zdanie. Większość znajomych też się wkręciła. Ulubiona postać: Dziewucha chora na mukowiscydozę. Ulubiony moment: Kiedy Norman wbiega do domu i krzyczy „Mother!”. To się zdarza średnio 15 razy na odcinek. Jeśli chodzi o ilość sezonów, sytuacja podobna jak z Banshee. Trzy skończone, czwarty w drodze.

Better Call Saul

Serial spin off „Breaking Bad”, czyli najlepszego serialu ever. Bohaterem jest Saul Goodman, adwokat, który nie zawsze działa zgodnie z literą prawa, ale potrafi za to w kreatywny sposób wyprać forsę pochodzącą z handlu narkotykami i załatwić alibi każdemu przestępcy, nawet takiemu, co dał się złapać na gorącym uczynku. Akcja „Better Call Soul” toczy się przed wydarzeniami z „Breaking Bad” i skupia na pokazaniu drogi, jaką przejdzie Saul, aby ostatecznie poznać Waltera White. Jako największy na świecie fan „Breaking Bad” nie miałem większego problemu z polubieniem „Better Call Soul”, choć trzeba przyznać, że nie do końca dostałem to, czego się spodziewałem. Liczyłem, że Soul dla osiągnięcia celu, od początku będzie kombinował jak koń pod górkę i mataczył jak Bill Clinton w sprawie Moniki Lewynski. Tymczasem poznajemy go w momencie, kiedy jeszcze ma skrupuły i próbuje „grać” fair. Serial rozwija się dość leniwie i w dużej mierze bazuje na dialogach, jednak praktycznie w każdym odcinku dostajemy błyskotliwą puentę, zachęcającą do zapuszczenia kolejnego epizodu. Na chwilę obecną zakończony jest pierwszy sezon, który oceniam na mocną siódemkę, ale z każdym kolejnym powinno być coraz lepiej.

 

Gra o tron

Serial spod znaku płaszcza i szpady cycków i miecza. Ekranizacja sagi najbardziej topowego aktualnie autora fantasy, Georga R.R. Martina, wyprodukowana przez stację HBO, co daje gwarancję jakości. „Grę o tron” wypada znać chociażby po to, żeby mieć przynajmniej jeden wspólny temat z nowo poznanymi ludźmi. Możecie jeszcze spróbować zbudować swój small talk w oparciu o Lewandowskiego, ale zapewniam, że „Grę o tron” ogląda znacznie więcej osób niż mecze Bayernu. Co do serialu, wątków jest tak wiele, że nie ma możliwości streszczenia. Skupmy się na cechach charakterystycznych: sporo seksu, dużo krwi i jeszcze więcej spisków, a do tego szczypta kazirodztwa. Super wykonanie, kozackie krajobrazy, dobre efekty i smoki, które w przeciwieństwie do tego z „Wiedźmina”, nie powodują krwawienia z oczodołów. W „Grze o tron” obowiązuje jedna zasada, nie przywiązuj się do żadnej postaci, bo George i tak ją zabije. Do tej pory wyszło pięć sezonów, z czego tylko ostatni bierze z połykiem. Reszta jest co najmniej dobra. Zapomniałbym, serial ma jedną z najnudnieszych czołówek ever, więc na dzień dobry możecie skakać 3 minuty do przodu. Ulubiona postać: Hodor (fuck! okazałem symaptię, czyli tak jakbym go zabił). Ulubiony cytat: „Brace yourself. Winter is coming” i „Hodor”

Homeland

Po ośmiu latach niewoli w Iraku, sierżant piechoty morskiej, Nicholas Brody, zostaje odbity przez amerykańskich żołnierzy i wraca do Stanów Zjednoczonych jako bohater. Jednak CIA, z agentką Carrie Mathison na czele, podejrzewa, że mógł on zostać „odwrócony” i przeszedł na iracką stronę. Carrie ma feeling, że koleś może planować zamach terrorystyczny, więc przez cały pierwszy sezon ostro go infiltruje. Tak ostro, że w pewnym momencie nawet rozjechały jej się przed nim nogi. Sytuacja maluje się następująco, Brody jest rudy, a Carrie niestabilna psychicznie (przez większość serialu płacze), więc z góry można założyć, że powstanie z tego gruby pierdolnik. I tak też się dzieje. Z „Homeland” jest trochę jak z indeksem giełdowym, tworzy sinusoidę. Jeden sezon zajebisty, po czym w następnym pikuje w dół niczym Tupolew, i kiedy już chcesz go odstawić, znowu notuje zwyżkę formy. Nie jest moim ulubionym serialem, ale przyzwyczaiłem się i walczę dalej. Cztery sezony skończone, piąty właśnie wystartował.

Daredevil

Serial na kanwie marvelowskiego komiksu o tym samym tytule, wyprodukowany przez stację Netflix. Opowiada o losach niewidomego, ale z wyostrzonymi pozostałymi zmysłami, Matta Murdoka, który za dnia jest przeciętnym adwokatem, za to w nocy lubi odpicować się w kostium baletnicy i w takim przebraniu oczyszczać miasto ze zła i występków. Daredevil jest wyjątkowo niewygodnym materiałem do ekranizacji, o czym mogliśmy się przekonać przy okazji filmowej wersji katastrofy z Benem Affleckiem w roli głównej. Jednak Netfix wyszedł obronną ręką. Jest klimat, dobry scenariusz i genialne zagrany czarny charakter przez Vincenta D’Onofrio. Chodzą plotki, że w kolejnych sezonach będzie jeszcze grubiej. Ma się pojawić postać Punisher’a i Jason Statham w jednej z ról. Jest na co czekać.

Power

Serial mało znany w Polsce, ale zdecydowanie warty uwagi. Głównym bohaterem jest James St. Patrick, bogaty biznesmen prowadzący podwójne życie. Oficjalnie zarządza ekskluzywnym klubem nocnym na Manhattanie, ale kiedy nikt nie patrzy, zmienia się w „Ghosta”, czyli największego w Nowy Yorku handlarza dopalaczami. W nielegalnym biznesie wspiera go przyjaciel z dzieciństwa, Tommy Eagan, który z pysia wygląda zupełnie jak brat bliźniak Eminema. Musicie obejrzeć ten serial chociażby po to, żeby przyznać mi rację, bo Madzia twierdzi, że totalnie niepodobny. Dobra, wracamy do tematu. „Ghost” prowadzi poukładane życie, ale wszystko zaczyna się sypać, kiedy na jego drodze staje stara znajoma, która aktualnie jest prokuratorem i prowadzi przeciwko niemu śledztwo. Na Jamesa w jednej chwili spadają wszystkie problemy świata. Biznes narkotykowy trafia pod obserwacje, przyjaciele stają się nieufni, konkurencja próbuje przejąć klub nocny i jeszcze żona się puszcza. „Power” jest naprawdę spoko. Ma nigga-gangsterski klimat, są spiski, są cycki i jest niezła muza. Do tej pory wyszły dwa sezony. Trzeci w drodze. Całość produkuje 50 Cent, grając przy okazji jedną z ról. Jeśli jesteście jego fanami, nie oglądajcie. Po serialu go znienawidzicie.