Warszawianka

Pierwsze dwa odcinki „Warszawianki” widziałem tydzień temu podczas oficjalnej premiery i bardzo podobały mi się zdjęcia (palce lizać), muzyka (szukam na spotifaju), Borys Szyc (skubany ma tu charyzmę level milion), wąs Borysa Szyca (11/10) i stylówka Borysa Szyca (szlafrok i raybana na propsie). ALE!

Ale po tych dwóch odcinkach nie potrafiłem stwierdzić dokąd to zmierza i złośliwie napisałem, że „Warszawianka” to nowa „Magda M.” (nawet podobny widok z balkonu mają)… gdyby Magda M. była 40-letnim chłopem, który żyje jakby miał 25, a jej standardowy dzień kręciłby się wokół picia, koksu i chędożenia. W sensie, że zabrakło mi tu intrygi i jakiegoś celu dla postaci granej przez Borysa, który to cel wymusiłby określone działanie i ruszył akcję do przodu. Te dwa pierwsze odcinki to przemieszczanie się pomiędzy lokacjami i picie + ćpanie + chędożenie. 90 minut serialu pykło, tymczasem fabularnie stoimy w miejscu.

Aktualnie jestem po sześciu odcinkach. Intrygi nadal nie ma i już wiem, że nie będzie, ALE po drodze mi to kliknęło i czuję ten koncept. To są miniatury życia, kręcące się wokół kolesia, który leje na konwenanse i nie chce przestać być Piotrusiem Panem, jednak starzeje się i coraz trudniej mu być beztroskim zawadiaką. No chłop spada w przepaść i pytanie brzmi, czy przez kolejne 5 odcinków sięgnie dna, czy jednak coś zmieni. W każdym epizodzie dorosłość coraz bardziej dobija się do jego drzwi, więc kto wie.

Niby nic nowego, a jednak jest to zrobione na tyle fajnie, że oglądanie nic a nic nie boli. Do zdjęć, muzyki i charyzmy Borysa, po drodze doszły krzepkie dialogi oraz monologi wygłaszane z Offu (Żulczyk nadal potrafi rzucić zdaniem, które niby nie odkrywa Ameryki, a jednak jest tak celne i esencjonalne, że człowiek zaczyna obracać je sobie w głowie i myśli -> kurła, skubaniutki umie w słowa) i świetne epizody (Skolimowski jako ojciec Czułego i Jan Peszek jako wujek Czułego).

Inspiracja Californication widoczna jest gołym okiem. Dołożyłbym do tego jeszcze BoJacka Horsemana, ale zrzynką bym nie nazwał. Postać grana przez Borysa potrafi być mięciutka jak kaczuszka i nie jest takim złamasem, jak Hank Moody. Raczej się go lubi i kibicuje (no dobra Hankowi też kibicowałem, ale obiektywnie patrząc był strasznym ujem). Poza tym to są „nasze realia”, a Warszawa jest istotna dla serialu jako Warszawa, a nie „Los Angeles wannabe”. Nie odważę się wystawić oceny na tym etapie, bo jeszcze wiele może się zmienić, ale na lajcie można brać na testy (dziś dwa odcinki wpadły na SkyShowtime Polska).