Co oglądać, czyli pandemiczna ściąga serialowa
Kwarantanna, dzień **uj wie który. Przestałem liczyć. Całkiem możliwe, że na tym etapie izolacji kontent z Netflixa i HBO GO wyssaliście już do cna, i ten wpis okaże się daremny. Z drugiej strony zawsze są szanse, że kwaranntanę spędzacie z „bombelkami”, co oznacza tyle, że o bingowaniu seriali, podobnie jak o sikaniu przy zamkniętych drzwiach, możecie tylko pomarzyć. Z kolei wieczorami, kiedy macie tę upragnioną godzinkę luzu, czyli w sam raz na epizodzik, marnujecie ją na bezsensowne błądzenie po bibliotece, bo jakoś nic wam nie siada. No i właśnie do takich osób skierowany jest dzisiejszy pościk. Wymienię tutaj seriale, które aktualnie oglądam / dopiero co obejrzałem i generalnie propsuję. Jednak co rekomendacja, to rekomendacja. BTW tytuły podzieliłem na trzy kategorie: 1. Relaksujące (czyt. seriale komediowe) 2. Guilty Pleasure (czyt. przyjemne paździerze) 3. Pozostałe (czyt. pozostałe). Lecimy.
Co oglądać, czyli pandemiczna ściąga serialowa -> Relaksujące
The Office (Amazon Prime) – najlepszy serial komediowy w historii świata, do którego żadni Przyjaciele, żadne Teorie Wielkiego Podrywu ani How I met Your Mother nie mają podjazdu. Fakt, nie opinia. Każdy odcinek to „niezwykły” (XD) dzień z życia pracowników pensylwańskiej firmy papierniczej Dundler Muffin, na czele której stoi nieogarnięty, aczkolwiek przekonany o swojej ponad przeciętnej inteligencji i przenikliwości, kierownik regionalny Michael Scott (klasyk, pewnie też tak macie w robocie). Serial jest tzw. mockumentem, czyli udaje dokument. No wiecie, coś jak w Trudnych Sprawach -> najpierw jest scena, a później bohaterowie tłumaczą swoje zachowanie do kamery. Zresztą oba formaty łączy jeszcze humor bazujący na niezręczności. Różnica jest taka, że w The Office cringe jest zamierzony. Ciężko oddać epickość tego tytułu w kilku słowach, ale gwarantuję, że to najczystsze złoto, wróć to platyna, wróć to płyn odkażający od Orlenu (aktualnie najdroższa substancja na świecie). Doskonale napisani bohaterowie, genialne gagi (czasami z podwójnym dnem) i do tego Dwight Schrutt, który zasługuje na osobną wzmiankę. Kochom <3. Milion/10. Smaczek: Można zobaczyć Johna Krasinskiego z czasów, kiedy miał jeszcze zapadniętą klatę.
Park and Recreations (Amazon Prime) – a co, kiedy dojedziecie do końca The Office i będziecie na delirce? Wtedy cały na biało wjeżdża Park and Recreations. Guess what? Ten serial stworzyli ci sami ludzie, co The Office, więc to nie mogło się nie udać. Różnica jest taka, że bohaterami są pracownicy Wydziału Parków i Rekreacji z miasteczka Pawee w stanie Indiana (którzy są równie krejzi, jak ich ziomkowie ze Scranton). Tu również mamy do czynienia z mockumentem, ale spokojnie, serial szybko wyrabia własny rytm i styl, więc nie ma strachu, że po każdym odcinku będziecie mówić: „Łeee, Biuro lepsze”. Baaa całkiem możliwe, że Rona Swansona pokochacie nawet bardziej niż Dwighta Schrutta. Smaczek: Można zobaczyć Chrisa Pratta z czasów, kiedy był jeszcze gruby.
Bonus: Na Amazonie znajdziecie również wszystkie sezony Dwóch i Pół (oczywiście te z Ashtonem odpuszczamy, wiadomix), Świata według Bundych (<3) i Community (lada dzień wpadnie też na Netflixa).
Dolina Krzemowa (HBO GO) – to z kolei mój ulubiony „współczesny” serial komediowy. Opowiada o bandzie nerdów, którym marzy się stworzenie wartego miliardy dolarów startupu i zyskanie statusu następców Steve’a Jobsa. Mają nawet gotowy algorytm, ale jak wiadomo, biednemu zawsze wiatr w oczy, więc jeśli nie walczą akurat z problemami natury technicznej, to pojawiają się komplikacje personalne i logistyczne. Serial w zeszłym roku dojechał do finału, dzięki czemu mogę was zapewnić, że wszystkie sezony trzymają bardzo wysoki poziom, a niektóre skecze i insajd dżołki to taki sztos, że twórcom należą się co najmniej takie oklaski, jak pilotom Ryanaira po udanym lądowaniu.
Co robimy w ukryciu (HBO GO) – kojarzycie film Taiki Waititiego o czwórce niesfornych wampirów, które uaktywniają się nocami i próbują prowadzić równie przyziemne życie, jak „normalni” ludzie? Fajny był co nie? No to chciałem wam tylko donieść, że jakiś czas temu film został rozbudowany o równie śmieszniutki serial (2 sezony), który właśnie wpadł na HBO GO. Czy warto? A czy wybory prezydenckie odbędą się mimo pandemii? No rejczel. Co robimy w ukryciu to takie odszkodwanie za rozpierdol na wampirzym wizerunku, którego dokonał Zmierzch. I jest to odszkodowanie wypłacone z odsetkami. Brać, nie gadać. Smaczek: Serial jest mockumentem XD
Jak dla mnie mnie Netflix nie ma aż takich komediowych petard, jak konkurencja, ale ma za to tytuły, w które bardzo łatwo się wkręcić. Na przykład taki Brooklyn 9-9 o fajtłapowatych policjantach z ADHD albo The Ranch – Ashton Kutcher po średnio udanej karierze futbolowej wraca na rodzinne ranczo, gdzie musi użerać się z ojcem męczybułą i wyluzowanym bracholem, wyznającym lajfstajl Snoop Doga, czyli „smoke weed everyday„. Te seriale mają na tyle prosty i przewidywalny humor, że oglądam je z poker fejsem, ot raz na jakiś czas lekko uniesie mi się kącik ust, ale wkręciłem się na tyle, że jeśli codziennie nie zassę przynajmniej jednego epizodu, to od razu dostaje syndromu niespokojnych nóg. Poza tym bardzo dobrze obiera się przy nich ziemniaki. Smaczek: Nigdy nie obierałem ziemniaków. Smaczek 2: W The Ranch poza Ashtonem i Dannym Mastersonem, przewija się jeszcze kilku znajomków z Różowych lat ’70.
Co oglądać, czyli pandemiczna ściąga serialowa -> Guilty Pleasure
Oczywiście muszę zacząć od Love is Blind (Netflix), o którym już kilka razy pisałem na fejsbuczku. Ten program to mix Ślubu od pierwszego wejrzenia z Love Island, tyle że tysiąc razy bardziej uzależniający. Jup, to zło w najczystszej postaci. Wiesz, że jest poebany jak Lato z Radiem, ale nie możesz przerwać, bo chcesz wiedzieć, jak daleko zabrnie jeszcze Jessica w swej #Barnettowej obsesji. Niezorientowani mogą poczytać więcej TU i TU. Ja oczywiście gardzę tym programem niemal tak samo mocno, jak czekam na drugi sezon.
Dwójeczka na liście Guilty Pleasure to serial Ty (YOU), który niedawno wpadł na Netflixa z drugim sezonem. Long story short -> Główny bohater wyrywa lachony, udając romantyka, tymczasem w rzeczywistości jest stalkerem i kiedy lachony wychodzą do roboty, włamuje się do ich mieszkań, wącha ich stringi, czyta ich pamiętniczki, instaluje pluskwy, ukryte kamerki, etc. I właśnie dzięki takim zagrywkom doskonale wie, jak podejść swoje wybranki, żeby straciły dla niego głowę (dosłownie i w przenośni). Oczywiście słodko jest tylko na początku, a później typ odpływa w swoich psychozach, co generuje mocno popierniczone akcje. Można powiedzieć, że ten serial to taki Dexter dla gimbazy (głupiutki, naiwny, przerysowany), ale nie będę ukrywał, że go uwielbiam. Im bardziej akcja staje się absurdalna i zagmatwana, tym przyjemniej mi się go ogląda…. a tak się składa, że drugi sezon to już groteska na maksa (czyli zajebiście). Nie mogę się doczekać trzeciego.
Co oglądać, czyli pandemiczna ściąga serialowa -> Pozostałe
The Stranger (Netflix) – serial na podstawie powieści Harlana Cobena, który tak BTW podpisał z Netflixem deala na zekranizowanie 14 książek, więc trochę nas pomęczą. Sytuacja wygląda następująco -> serial odpaliłem totalnie nieświadomy co to, o czym to i z obsady też nikogo nie kojarzyłem. Ot wyskoczył mi akurat, kiedy robiłem czwartą rundkę po netflixowym menu. Dałem mu odcinek szansy, no i kurła wciągnął. Spodobał mi się punkt wyjścia, czyli w małym miasteczku pojawia się foczka w czapce z daszkiem i zdradza nieznajomym tajemnice, które wywracają ich życia do góry nogami. A później zrobiło się jeszcze ciekawiej, bo nagle ktoś zaginął, ktoś inny zapadł w śpiączkę, a komuś jeszcze innemu się umarło. Ogólnie nic wybitnego, ale jako jednorazowa przygoda sprawdził się bardzo dobrze.
The Sinner (Netflix) – adaptacja powieści o tym samym tytule, autorstwa niemieckiej pisarki Petry Hammesfahr. Pierwszy sezon opowiada historię przeciętnej matki i żony (Jessica Biel), której pewnego dnia na chwilę przestaje coś stykać w głowie i ni z tego, ni z owego, żeni z kosą totalnie przypadkowego człowieka. Babeczka trafia za kraty, po czym Bill Pullman odpala śledztwo, mające dać odpowiedź, co się właściwie wydarzyło i dlaczego? Z kolei w sezonie numer dwa, Bill musi rozgryźć sprawę podwójnego morderstwa, o które został oskarżony 13-letni bombelek. Myk w tym serialu polega na tym, że od pierwszego odcinka wydaje się, że wszystko wiadomo, do tego sprawca został już ujęty, więc w sumie nie ma o czym gadać, tymczasem Bill zaczyna drążyć temat i okazuje się, że spawy mają podwójne dno. Bardzo watchable produkcja, ponadto sezony powiązane są tylko postacią Billa, więc nie trzeba zaczynać od początku.
Broadchurch (Netflix) – prawdpodobnie znacie już ten serial, co bardzo ułatwia sprawę, bo nie muszę tłumaczyć, że Broadchurch to takie angielskie miasteczko w stylu Sandomierza (tyle, że ładniejsze, bo z klifami), czyli na pierwszy rzut oka małe i spokojne, tymczasem jak się lepiej przyjrzeć, okazuje się, że mieszkańcy mają bardzo dużo brudu pod paznokciami i co chwile, ktoś kogoś killuje, szantażuje albo … gwałci. Niedawno na Netflixa wpadł trzeci sezon, w którym detektywi Alec Hardy i Ellie Miller prowadzą śledztwo właśnie w sprawie gwałtu, dokonanego na pewnej starszej pani i ponownie zaglądają pod pierzynę wszystkim mieszkańcom, odkrywając przy okazji wiele niewygodnych sekrecików. Co prawda Netflix kazał nam czekać na ten sezon ponad 2 lata, podczas których Olivia Colman (Ellie Miller) zdążyła zdobyć Oscara, stać się supergwiazdą i przetransferować do serialu The Crown, ale zdecydowanie warto go odpalić. Skubany nadal ma to coś. Smaczek jest taki, że w Broadchurch można ustrzelić dwóch Doktorów Who (taki tam kultowy serial na BBC). Byłego -> David Tennant i obecnego -> Jodie Whittaker.
Sukcesja (HBO GO) – w tym momencie jest to mój absolutnie ukochany serial. Taki mix Gry o tron, z House of Cards i PSL-em, czyli patologie rodzinne przeplatają się ze spiskami, zdradami, mataczeniem i nepotyzmem. A to wszystko podrasowane jest ćpaniem, hejtowaniem, lobbowaniem i zakopywaniem trupów w ogródku. Plot leci tak: Miliarder i właściciel imperium medialnego planuje przejść na emeryturę i zastanawia się, któremu z czworga dzieci przekazać władzę. Niestety nie przewidział, że bombelki są sępami i aby zapobiec sytuacji, że stery trafią w ręce któregoś z rodzeństwa, zawczasu zaczynają podkładać sobie świnie #SamoŻyćko. Kocham <3. Na razie wyszły dwa sezony, ale na koniec poszedł taki cliffhanger-petarda, że nie ma bata, żeby nie pojawił się trzeci. Smaczek: Słowo Fuck pada mniej więcej 350 razy w każdym epizodzie.
When They See Us (Netflix) – trochę jestem w szoku, że ten mini serial (4 odcinki) przeszedł w Polsce praktycznie bez echa, bo jak dla mnie, był to drugi najmocniejszy tytuł w 2019 roku. Zaraz po Czarnobylu. Oparty jest na prawdziwej historii, która swego czasu wywołała w USA spore trzęsienie ziemi. Konkretnie odkrywa kulisy słynnej sprawy „Piątki z Central Parku”, czyli grupy czarnoskórych nastolatków, którzy zostali skazani za gwał, którego nie popełnili. Ot byli w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie i tyle wystarczyło, żeby dojechała ich rasistowska policja. Serial jest ciężki, brudny, niewygodny i wywołuje dyskomfort, co z punktu widzenia widza oznacza, że jest bardzo dobry. Polecam, Żanetka Lyta. P.S. Czarnobyl (HBO GO) oczywiście też proposuję, ale wyszedłem z założenia, że wszyscy już widzieli.
Jack Ryan (Amazon Prime) – a gdyby komuś zamarzył się dobry serial szpiegowski, to odsyłam do Amazon Primie, gdzie czekają dwa sezony przygód najbardziej kozackiego analityka CIA ever -> Jacka Ryana. O ile Ryan ostatnimi czasy mocno się stoczył w wydaniu kinowym(Chris Pine nie dowiózł), to w wersji serialowej odkuł się z nawiązką. Trzymająca za mordkę fabuła, homelandowy klimat, z czasów, kiedy tytuł dawał jeszcze radę i godny budżet, dzięki czemu wizualnie nie ma wstydu. W roli głównej John Krasiński, który nie jest już tym chucherkiem z The Office. Nope, teraz zdecydowanie bliżej mu do Wolverina (Hejtuję cię Johnie Krasinski). Ten serial serio wart jest wykupienia abonamentu w Amazon Primie… ale nie musicie tego robić, jeśli jesteście w Play. Abonenci Play dostali z okazji pandemii trzy miechy darmowego dostępu… i mogą po cichu się nim podzielić z abonamentami Plusa, Orange, T-Mobile i Heayah. Just sayin’.
Formuła 1. Jazda o życie (Netflix) – pewnie nie wiecie, ale dawno dawno temu, byłem fantykiem F1 (całe mieszkanie zajebane posterami Roberta). Serio, nawet wybrałem się na wyścig na legendarną Monzę pod Mediolanem i miałem farcik, bo Kubica zajął akurat 3 miejsce. Później był ten nieszczęsny wypadek i wszystko się posypało… łącznie z moją zajawką. Jednak netflixowy dokument Formuła 1. Jazda o życie, sprawił, że F1 stało się Great Again. To było tak dobre, że nawet Madzia się wkręciła. Powiem wam na czym polega myk. Przykładowo stoisz sobie przy płocie na Monzie i słyszysz tylko wziu wziu, po czym podmuch zwiewa ci grzywkę i to w sumie tyle, jeśli chodzi o doznania z wyścigu. Bolidy tak prują, że nawet nie zdążysz im się przyjrzeć, a tym bardziej nie wiesz, kto aktualnie prowadzi. Z kolei w dokumencie wszystko było pokazane w 4K i slomotion, do tego ujęcia z padoków, szczegółowe omówienie, kto z kim ma kosę, kto kogo wydymał na hajs, a także skrupulatne ukazanie jak strategie poszczególny teamów brały w łeb podczas wyścigów, bo nagle zaczęło padać, albo ktoś w kogoś wjechał. Ten dokument dla F1 jest czymś takim jak Rocky dla boksu. Esencją i początkiem wielkiej namiętności! Propsuję. Do oblookania dwa sezony.
A teraz tytuły, które aktualnie mam rozgrzebane (czyt. właśnie oglądam)
The Affair (HBO GO, Netflix) – jestem na trzecim sezonie (z pięciu) i sam nie wiem, dlaczego nadal w to brnę. Osoba, która mi poleciła, obiecywała, że to dobry thriller, że ma tajemnicze morderstwo w tle i coraz bardziej zaciskające pętle śledztwo… tymczasem to obyczaj, w dodatku bardziej pokręcony niż Moda na Sukces. Powiedzmy, że jest tu kilka postaci, które ciągle się schodzą, rozchodzą i bzykają w różnych konfiguracjach. No jebla idzie dostać od tej patologii. Co odcinek myślę sobie „Dość kurła, kończę z tym bagnem”, po czym wchodzi taki cliffhanger, że po chwili dodaję: „Albo dobra, jeszcze jeden epizodzik wciągnę”. No i tak to się kręci. Czy polecam? Owszem 🙂
The Morning Show (Apple TV) – to akurat serial, który miał być koniem zaprzęgowym Apple TV, jednak Apple nie dowiozło innych tytułów, więc śmiało można odpalić darmowy tydzień, przysługujący nowym użytkownikom, wciągnąć The Morning Show i Jokera (jup, tego z Joaquinem), po czym bez żalu cofnąć suba. Wracając jednak do clue, serial opowiada o kulisach powstawania amerykańskiego odpowiednika Dzień Dobry TVN i już na starcie pojawia się problem, bo na jaw wychodzi, że amerykański Marcin Prokop (w tej roli Steve Carell) molestował współpracownice #MeToo. Wokół sprawy roznosi się spory smrodek, który musi przewietrzyć amerykańska Kinga Rusin (Jeniffer Aniston). Nie jest to jakaś wybitna produkcja, ale wchodzi całkiem przyjemnie. Poza tym Madzi bardzo dobrze siadła, więc nie mam nic do gadania 😉
Kalifat (Netflix) – roboczo nazwałem go szwedzkim, low budżetowym „Homelandem”, bo primo jest produkcji szwedzkiej i drugie primo #terroryzm. Ot mamy policjantkę, z którą kontaktuje się żona dzihadzisty i oferuje informacje o zamachu organizowanym w Szwecji przez ziomków jej męża, w zamian za udzielenie azylu. Po pierwszym odcinku wiem tylko tyle, ale zapowiada się bardzo dobrze.
I na koniec dwa dokumenty, które można podsumować bon motem: „życie pisze najlepsze scenariusze”.
Pierwszy to McMiliony (HBO GO), opowiadający o przekręcie, którego ofiarą padł McDonald’s. Otóż swego czasu Maczek organizował w USA loterię Monopoly. Mianowicie do każdego zestawu dodawano kupon wzorowany na słynnej grze i jak się miało farta, można było zgarnąć sportowe bryki, albo milion dolców. Promka trwała kilka lat, ludzie wygrywali i generalnie wszystko szło zgodnie z planem, aż tu nagle ktoś odkrył, że zwycięzcy są ze sobą powiązani. No nie ma bata, żeby to był przypadek. Momentalnie ruszyło śledztwo w trakcie, którego ustalono, że schodzi gruby wałek, za którym stoi typ o pseudonimie Uncle Jerry. FBI nie wiedziało jednak, na czym konkretnie polega przekręt, ani jak dotrzeć do Wujka Jerrego, więc zaczęli wkręcać dotychczasowych zwycięzców w różne dziwne akcje, licząc, że ktoś się wysypie. I o tym własnie jest serial. Nie chcę spoilerować, ale powiem, że gdyby ktoś mi sprzedał tę historię w formie anegdotki, uznałbym ją za Urban Legend. Tymczasem proszę, to wydarzyło się naprawdę.
Druga produkcja nosi tytuł Król Tygrysów (Netflix) i jest jeszcze bardziej niewiarygodna niż McMiliony i jeszcze bardziej pokręcona niż Love is Blind. W zasadzie tyle się tam dzieje, że nawet nie wiem, jak to streścić. Powiedzmy, że serial opowiada o ekscentrycznych hodowcach dzikich zwierząt, o których powiedzieć, że mają nierówno pod sufitem, to nie powiedzieć nic. Hodują kocury z zębami wielkimi, jak Pałac Kultury, zażywają więcj mety niż w Breaking Bad, kręcą teledyski a’la Zenek Martyniuk, grożą sobie śmiercią, ktoś tam ma kilka żon, a komuś innemu tygrys odgryza rękę, ale wyjebanko i następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, zjawia się w pracy. Dopiero zaczynam, ale czuję w kościach, że to będzie najbardziej pokręcona rzecz, jaką uświadczę od czasu „365 dni”. Mówiłem już, że to na faktach?
P.S. No i oczywiście dziś staruje 4. sezon Domu z papieru (Netflix), czyli serialu, który jak mniemam, wszyscy oglądamy tylko po to, żeby zobaczyć, jak Profesor planuje wydostać się z guana, w którym na własne życzenie siedzi po uszy 🙂
A jak nic wam nie siadło z powyższych, to polecam popykać na konsoli. Akurat wpadło sporo pandemicznych promek.