popKULTURA

Top Gun: Maverick

31/05/2022
Top Gun

Mia­łem iść dzi­siaj na nowe­go Top Guna… ale nie mogłem się docze­kać i posze­dłem już wczo­raj w nocy.

Oesu, to było Fan­ta­stycz­ne Kino przez wiel­kie jak japrdl F i K.

Daw­no takiej magii czu­łem pod­czas sean­su. To jest taki stan, kie­dy w ogó­le nie masz w gło­wie myśli -> “Ehh to ujo­we, tam­to sła­be, nie­po­trzeb­nie w ogó­le doty­ka­li legen­dę”, tyl­ko momen­tal­nie wcho­dzisz w to jak w maseł­ko i nie ana­li­zu­jesz, tyl­ko pły­niesz z nurtem.

Były myśliw­ce, ści­gacz, kurt­ka, ray­ba­na, 10g, zacho­dy słoń­ca, roman­sik, muzycz­ka poście­lo­wa i plum­ka­ją­ca Lady Gaga. Nowe poko­le­nie, sta­re poko­le­nie, kosy, żale, fochy, pre­ten­sje i pod­kła­da­nie świń, ale też reu­nio­ny, prze­ba­cze­nia, salu­ty hono­ro­we, powie­wa­ją­ce ame­ry­kań­skie fla­gi i friend­ship ponad regu­la­mi­ny. Był bar­dzo solid­ny plot fabu­lar­ny oraz wspa­nia­ła roz­ryw­ko­wa odklej­ka. Było budo­wa­nie men­tal­no­ści dru­ży­ny, jak w “Potęż­nych Kaczo­rach”, był Miles Tel­ler z wąsem Dawi­da Pod­sia­dło, była mil­fo­wa Jen­ni­fer Con­nel­ly i oczy­wi­ście sta­ry baje­rant Tom Kruz.

Była też sce­na sek­su, któ­rej nie było i ja ją sobie zin­ter­pre­to­wa­łem na dwa spo­so­by -> pierw­szy, że Mave­rick serio jest naj­szyb­szym żyją­cym czło­wie­kiem, więc zdą­żył skoń­czyć, zanim kame­rzy­sta powie­dział, że zaczy­na­my. Dru­gi -> film ogar­nia, że to są doj­rza­li ludzie i w tym wie­ku naj­bar­dziej intym­ną rze­czą, jaką możesz zro­bić w poście­li jest… rozmowa.

Zanim ktoś zacznie prze­sad­nie glo­ry­fi­ko­wać pierw­szą część Top Guna i wpad­nie w pier­do­lo­lo, że dru­ga może jej co naj­wy­żej buty czy­ścić, przy­po­mnę, że jedyn­ka nie była jakimś wybit­nym fil­mem. Nope, jest wie­le fil­mów z lep­szym aktor­stwem i ambit­niej­szym plo­tem, co nie zmie­nia fak­tu, że TOP GUN był wybit­nym popkor­nia­kiem, w któ­rym wszyst­kie ele­men­ty zagra­ły perfekcyjnie.

I tak samo jest z dru­gą czę­ścią. Jest to block­bu­ster ide­al­ny w punk­cik. Śmia­łem się z bon motów nawią­zu­ją­cych do jedyn­ki, jara­łem szpa­ner­ski­mi sce­na­mi z kok­pi­tu, stre­so­wa­łem w punk­tach kul­mi­na­cyj­nych, wewnętrz­nie chli­pa­łem, kie­dy film ude­rzał w nostal­gicz­ne nuty, krzy­cza­łem Fuck Yeah!, kie­dy Tomek Kruz biegł, jak­by jutra mia­ło nie być, po czym zno­wu wewnętrz­nie chli­pa­łem. Z kina wysze­dłem roze­dr­ga­ny, niczym ZrytyBeret96 z kon­cer­tu, kie­dy Justin Bie­ber dotknął jej ręki.

Wspa­nia­ły był to seans, nigdy go nie zapo­mnę, a Tomek Kruz to już w ogó­le tak błysz­czał, że na miej­scu Nico­le Kid­man zapo­mniał­bym, że ma metr 70… w kotur­nach i wysłał smsa: “No elo waria­cie. Kupa lat, co tam u Cie­bie? Nadal w sek­cie? Może jakaś kawka?”

Wła­śnie za takie rze­czy kocham popkul­tu­rę. Chcę jesz­cze raz.

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply