Klucz do wieczności – iść czy nie iść?

W weekend urządziliśmy sobie z Madzią dzień bez piractwa i poszliśmy do kina. Nalegałem na „Ant-Mana”, ale Madzia powiedziała że nie ma takiej opcji, „dość filmów na bazie komiksów i o lotach w kosmos” powiedziała. Fuck! Po odfiltrowaniu zakazanych motywów do wyboru pozostał „Klucz do wieczności” i „Magic Mike XXL”…. tylko „Klucz do wieczności”. Przyjąłem to na miękko, bo zajawka była całkiem obiecująca i w dodatku Filmweb’owy algorytm oszacował prawdopodobieństwo, że film mi się spodoba, na 72%. Not bad. Od siebie dodałem dodatkowe punkty za oryginalny scenariusz. W końcu produkcja, która nie jest żadnym sequelem ani rebootem, co stanowi ewenementem przy dotychczasowych premierach 2015, z resztą sami spójrzcie – Szybcy i Wściekli 7, Avengers 2, Mad Max 4, Jurassic Word 4, Magic Mike 2, itd, itp. Po zsumowaniu wszystkich powyższych czynników wyszło mi, że nie ma ryzyka i do kina poszedłem z pozytywnym nastawieniem. Błąd.

Ale o co chodzi?

Damian (Ben Kingsley), czyli główny bohater, jest nieuleczalnie chorym miliarderem, który dowiaduje się, że istnieje sposób, aby przenieść świadomość do innego ciała i zafundować sobie kolejne kilkadziesiąt wiosen egzystencji. Zabawa taka kosztuje 250 milionów dolców i wymaga, aby oficjalnie umrzeć dla znajomych i rodziny, ale w zamian otrzymuje się nowe życie w ciele Ryana Reynoldsa wraz z pieniędzmi, które się do tej pory uciułało. Jakby nie patrzeć, plusy przykrywają minusy. W zasadzie Damian miał tylko jedną wątpliwość i dotyczyła ona etyki całego przedsięwzięcia. Jednak doktor Albright, czyli koleś ogarniający biznes z podmianą świadomości, uspokoił go, że wszystko jest czyste, legalne i niewinne. „Ciało zostało wyhodowane z komórek w laboratorium, więc luzik. Zero ryzyka. Jedyna niedogodność to fakt, że będziesz musiał przyjmować codziennie jedną czerwoną pigułkę, ale to szczegół” mówił. Jak się pewnie domyślacie – kłamał. Kilka pierwszych tygodni po operacji było jak najbardziej w porzo. Damian, już w ciele Ryana Reynoldsa, przeżywał drugą młodość, trwoniąc czas na zabawę i dupczenie młodych foczek. Wszystko szło gładko do momentu, aż pewnego dnia zapomniał łyknąć czerwonej pigułki, co skończyło się ostrym bólem głowy i halucynacjami. Ten incydent wzbudził w nim podejrzliwość. Zaczął drążyć temat i odkrył, że ciało wcale nie zostało wyhodowane, a odebrane innemu człowiekowi, którego świadomość jest tłumiona właśnie przez wspomniane czerwone pigułki. W miarę rozwoju fabuły, Damian coraz bardziej zaczyna dostrzegać ciemną stronę interesu z podmianą ciał, przez co naraża się doktorowi Albrightowi i jego zakapiorom. Od tego momentu film przechodzi z dramatu w coś na podobieństwo „Tożsamości Bourne’a”, czyli dostajemy pościgi, strzelaniny i trochę mordobicia, a Damian odkrywa, że wraz z ciałem przejął też umiejętności walki wręcz (poprzedni właściciel ciała był wojskowym), niestety całość w znacznie gorszym wykonaniu niż wspomniany pierwowzór.

Iść do kina, czy nie iść?

Nie idźcie. Nie warto. Jeśli wpiszecie w google słowa „nijaki”, „przeciętny” lub „dupy nie urywa”, wyskoczy wam plakat z „Klucza do wieczności”. Pomysł z przeniesieniem świadomości do innego ciała miał mega potencjał, ale zdecydowanie nie został wykorzystany. Zacznijmy od tego, że dobry dreszczowiec powinien trzymać widza w napięciu za mordkę i co jakiś czas serwować niespodziewane zwroty akcji, tymczasem w „Kluczu” wszystko jest miałkie i od początku do końca przewidywalne, przez co film jest nużący i podobnie jak to zdanie, dłuży się w nieskończoność. Druga sprawa to dziury fabularno-logiczne, które burzą całą intrygę, zanim ta w ogóle zdążyła się zawiązać. Podczas seansu cały czas zachodziłem w głowę skąd się wziął doktor Albright i jakim cudem ma klientów, skoro wszystko jest trzymane w totalnej tajemnicy? Dlaczego Damian w wykonaniu Bena Kingsleya jest cyniczny i wyrachowany, a po przesiadce w ciało Ryana Reynoldsa automatycznie staje się najbardziej empatycznym człowiekiem na świecie? To się kupy nie trzyma. Zresztą aktorsko tez szału nie ma. Ben i Ryan zagrali chyba poniżej swoich standardowych stawek, przez co wyszło poprawnie, ale bez fajerwerków. Ogólnie rzecz biorąc wszystko, co dobre zostało pokazane w zajawce, reszta to nic nie wnoszące wypełniacze, ot typowe Hollywoodzkie klisze. Jeśli lubisz przewidywalne, nie zapadające w pamięć filmy to „Klucz do wieczności” będzie idealnym wyborem. W przeciwnym razie poczekaj na wersję dvd, a do kina idź na coś o lotach w kosmos lub bazującego na komiksach. 6/10.