„Zapadlina” Robert Małecki

Ocena Pigouta:

Co jeszcze pachnie nowością, długo na to czekałem i prawie rymuje się z Arka Gdynia?

Zapadlina.

„Zapadlina”, taki tytuł nosi trzeci tom mojej aktualnie ulubionej polskiej serii kryminalnej (inne ulubione są już skończone, albo w stanie hibernacji) o policjantach z bydgoskiego Archiwum X.

Maria Herman i Olgierd Borewicz wracają, aby rozwiązać zagadkę tajemniczego zaginięcia sprzed lat. Ciała Jacka Malinowskiego nigdy nie odnaleziono, lokalesi nie chcą na ten temat gadać, więc wiadomo, że coś grubszego wisi w powietrzu i trzeba będzie ostro drążyć temat. Do tego mamy tutaj lokowanie ciekawostki w postaci kopalni soli w Wapnie (woj. wielkopolskie). Nawet nie wiedziałem o jej istnieniu.

Ale muszę wam powiedzieć, że jak sobie myślę o tych moich ulubionych seriach kryminalnych, to zagadki nie są dla mnie najważniejsze (drugorzędna sprawa, alibi żeby aktywować śledczych). Esencją jest dla mnie książkowe uniwersum. Czy obchodzą mnie bohaterowie, czy wierzę, że tacy mogliby istnieć naprawdę, czy to wszystko trzyma się realiów, czy raczej generuje maraton fejspalmów? Czy lubię ich styl prowadzenia dochodzeń? Czy interesuje mnie ich życie prywatne?

U Roberta Małeckiego wszystko mi się zgadza. Wierzę, że taka parka policjantów mogłaby funkcjonować w prawdziwym życiu i prowadzić śledztwa, tak jak jest to przedstawione w książce. Obserwacje, pressingowanie świadków, blefowanie z różnymi wersjami bez pokrycia na przesłuchaniach, wyciąganie jakichś informacji po znajomości z rejestrów, których dostać nie powinni bez specjalnego trybu, psiarski slang, etc. Oczywiście jestem laikiem i mało wiem, ale to też dla mnie błogosławieństwo, bo ze swoją wiedzą nie dostrzegam bullshitu i płynę przez te fabuły, jak Jack Sparrow.

Do tego Herman i Borewicz mają srogie gunwo w życiu prywatnym i obserwowanie, jak próbują się z niego wykaraskać, jest dla mnie na maksa angażujące. Wchodzę w to, jak moja babcia wchodziła w „Modę na sukces”.

Herman na ten przykład balansuje na granicy i mimo iż ma momenty, kiedy nią gardzimy, jako czytelnicy, to da się ją lubić, zrozumieć i kibicować, żeby wyszła na prostą -> jest hazardzistką na d-toxie, która weszła w dyskusyjny moralnie romans. A Borewicz? Ten to mi dopiero robi budyń z mózgu. Jako gliniarz idzie jak przecinak. Stary wyjadacz, który wie jak grać w tę grę. Za to prywatnie taka szuja i menda, że nie zasługuję na krztę empatii, a jednak część mnie rozumie jego konformizm oraz to, że jak chłop raz skrewił, to przewrócił kostkę domina i wszystko dalej to konsekwencje. Nawet jeśli chciałby się ogarnąć, to jest w szachu i ma dwie opcje – albo się przyznać i wziąć na klatę, ale to go w zasadzie wyautuje z życia, albo dalej zamiatać sprawy pod dywan, co jest jednoznaczne z dokładaniem do pieca i łapaniem kolejnych punktów w rankingu “szuja, że ja nawet nie”.

Kochom tę serię i ten nowy tom też kochom. Jest tu wszystko, co tygrys lubią najbardziej -> Pitbullowy styl prowadzanie śledztw, bohaterowie z dyskusyjnym kodeksem „dobra i zła”, kosy personalne na komendzie, trochę chałupnictwa, bo budżet nie styka, żeby działać tak jak w „CSI: Miami” i sporo krzywych akcji w życiu prywatnym, które rezonują na grubo.

Jeśli jeszcze nie znacie tej serii, polecam zacząć od pierwszego tomu „Wiatrołomy” (będzie fajnie, mówię wam). Jeśli znacie, to pewnie jesteście na tej fali, co ja, więc tutaj wystarczy powiedzieć, że „Zapadlina” jest równie dobra, jak poprzednie części. A w audiobooku czyta to Andrzej Ferenc i ciary fest