Civil War

Ocena Pigouta:

A z tym „Civil War” to wam powiem, że wszedł mi pod skórę. Film przedstawia wizję wojny domowej w USA, ale tak naprawdę śmiało można ten konflikt przełożyć na dowolną szerokość geograficzną i pewnie wyglądałoby podobnie. Tym bardziej, że nie dostajemy szczegółów tego konfliktu, a bardziej efekt, czyli podział kraju, strefy militarne, nikt nie wynurza nosa z chałupy, tylko siedzi skitrany z załadowaną dubeltówką.

A w centrum tego wszystkiego reporterzy wojenni, którzy czują w kościach, że lada moment zostanie obalony prezydent i gdyby tak udało im się przejechać przez te wszystkie strefy podwyższonego ryzyka, dostać do najwyższego i zrobić ostatni wywiad, mieliby nie w kij dmuchał materiał.

I jadą i spotkają na swojej drodze różne persony i zjawiska, a my podróżując z nimi, obserwujemy sobie z boku jakie to wszystko jest bezsensu, jak cofa cywilizacyjnie, jak w ludziach włączają się niskie instynkty i przechodzą w stan odrętwienia emocjonalnego

Biorąc pod uwagę, że od dwóch lat co jakiś czas trafiam na artykuły „Jakie zaopatrzenie warto trzymać w domu na wypadek, gdyby coś pierdolnęło”, nie miałem większych problemów, żeby przyjąć filmową wizję za prawdopodobną.

A tak poza tym jest to najdroższy film studia A24 -> 70 baniek i na moje oko ten hajs został wydany bardzo efektywnie. W obrazku wszystko mi się zgadza. Był pokazany rozpierdol miast, kilka sekwencji strzeleckich, jakieś wojskowe maszyny, etc. Aktorsko zresztą też, aczkolwiek mam wrażenie, że Wagner Moura zagrał Pedro Pascala. Za to Kirsten Dunst idealnie oddała zmęczenie życiem, ale szoł ukradł jej mężu, Jesse Plemons. Chłop ma 5-minutową scenę, ale robi dyskomfort psychiczny na poziomie Christophera Waltza w „Bękartach wojny”

Jedna rzecz mnie tylko dręczy. Miałem to zriserczować, ale w sumie nikt w takim detalu o tym nie mówi. Chodzi o to, że w filmie żołnierze momentami są bardzo, ale to bardzo opiekuńczy względem dziennikarzy. Normalnie trwa regularna wymiana ognia i jakieś roszady taktyczne, tymczasem obok stoją dziennikarze i cykają foty, na co zawsze znajdzie się jakiś żołnierz, który ich ustawi, zasłoni, albo zawoła, że hej, z tego miejsca będziecie mieli lepsze ujęcie.

Czy w realu faktycznie żołnierze w ferworze walki i niebezpiecznych, adrenalinowych sytuacji aż tak bardzo się wczuwają i myślą o bezpieczeństwie dziennikarzy? Czy faktycznie te dziennikarsie legitymacje dają taką swobodę poruszania się w strefie konfliktu? Inaczej mówiąc, czy ja mogę traktować ukazanie pracy dziennikarza wojennego na poważnie, czy jednak powinienem przefiltrować, bo to podkoloryzowane dla podbicia emocji?

Niemniej seans zaliczam do mocnych. Kilka razy zrobił mi ciary, ale skłamałbym, gdybym nie powiedział, że to myślenie, czy naprawdę tak jest z tymi dziennikarzami?, trochę wybijało mnie z rytmu.