Adrian McKinty „Wyspa”
Albo taka sytuacja -> masz 20 parę lat i możesz wszystko, ale zamiast tego hajtasz się z niemal dwa razy starszym wdowcem z dwójką “średnich” dzieci, które to dzieci całym serduszkiem cię nienawidzą. Próbowałaś już wszystkiego, ale nie zadziałało, wtem Twój “starawy” mąż dostaje zaproszenie do Australii na prestiżową konferencję medyczną, więc wpadasz na pomysł, żeby polecieć całą paczką, z nadzieją, że zmiana Seattle na Sydney pomoże w integracji.
No i jesteście w tej Australii, ale zamiast lepiej robi się jeszcze gorzej, bo bombelki nadal cię hejtują, a do tego narzekają, że miały być koale i kangury, tymczasem nie ma i w ogóle nudy na maxa. Te lamenty przypadkowo podsłuchuje dwóch lokalsów, którzy zapodają -> “Hej chcecie zobaczyć koale i inne cool australijskie zwierzęta? Tak sie sklada, ze mieszkamy na sąsiedniej wyspie i mamy ich w pytkę. Jeśli posmarujecie trochę dolców, możemy was tam zabrać”.
W następnej scenie podekscytowani płynięcie rozpadajacym sie promem na zareklamowaną wyspę, ALE kiedy jesteście już daleko od brzegu, okazuje się, że ci kolesie to jednak jacyś lewi są i wyjeżdżają z gadką niczym kierowca taksówki, kiedy macie ochotę pomilczeć, a on wyskakuje z jakimiś rasistowsko-homofobiczno-mizogińskimi tekstami, z tą różnicą, że ci dwaj opowiadają, jak to mieszkają całą familią na wyspie, odcięci od swiata, policji, skarbówki, prądu, bieżącej wody i innych zbędnych rzeczy oraz jak wystrzelali hehe aborygenów, którzy rościli sobie prawa do “ich ziemi”. Robi się niezręcznie i zaczynacie bardzo żałować tej wycieczki, na szczescie w końcu dopływacie i ruszacie wynajęta furą na zwiedzanie wyspy, z ulgą zostawiając typów spod ciemnej gwiazdy za sobą.
A chwile później dochodzi do bardzo bardzo nieszczęśliwego wypadku, który rodzi dwie możliwe dalsze drogi -> albo lokalesi zrobią wam coś bardzo bardzo złego w rewanżu, wszak z ich gadki dało się wyczuć, że są do tego zdolni… albo pójdziecie siedzieć, aczkolwiek lokalesi jeszcze chwilę temu wypowiadali się niezbyt pochlebnie o psiarskich, dając do zrozumienia, że nie są ich fanami, czyli bardziej realny jest jednak punkt pierwszy. A gdyby nic nikomu nie mówić i cichaczem dać nogę? Teoretycznie jest to możliwe, ale….
I mniej więcej tak zaczyna się nowy thriller Adriana McKinty’ego, pt. „Wyspa”. Powiedzieć, że od początku serwuje duże napięcie, to nie powiedzieć nic. Oglądaliście kiedyś film „Eden Lake”? U mnie 8/10 i serduszko na filmwebie, a przywołuję ten tytuł, bo był tam podobny plot fabularny -> Michael Fassbender z dziunią jada spędzić weekend na łonie natury, niestety dochodzi do “niefortunnego incydentu”, który sprawia, że łapią kosę z lokalną młodzieżą, która ponad pokojowe mediacje, stawia kodeks Hammurabiego, czyli oko za oko. Klimat taki, że można siekierą ciąć. I to samo jest w książkowej „Wyspie”, permanentny stan zagrożenia, psychoza i wojna na wyniszczenie.
Jest to moja druga książka Adriana McKinty’ego (wcześniej miałem na warsztacie “Łańcuch” i siadł mi pięknie) i muszę przyznać, że lubię typa. Gość wymyśla fajne dramatyczno-angażujące punkty wyjścia, a później z powodzeniem utrzymuje to napięcie. Baa potrafi dodatkowo je podbić kolejnymi grubymi twistami. Co prawda ma tendencję do przedobrzenia, dodając sytuacje, które pod względem logiki czasami nie domagają, ale z drugiej strony ma niesamowity talent do utrzymywania czytelnika w ciekawosci, co sprawia, że zalety oraz walory rozrywkowe zdecydowanie przykrywają ewentualne niedociągnięcia i farmazony. Osobiście nazywam to kejsem Gerarda Butlera, który gra w blockbusterach, gdzie człowiek nie raz zapoda sobie facepalma, ale ogląda się to świetnie. Fakt, nie opinia, I tak samo jest z książkami McKinty’ego -> rozrywkowe pewniaczki. Zaczniecie i już nie odłożycie. Propsuje typa.
Klasyczny link do papieru -> https://tiny.pl/wqd1m
Jak cuś, jest też audiobook na Empik Go. Wiem, bo słuchaliśmy objeżdzając Szkocję, niemniej wersję papierową też mam, bo mi Wydawnictwo AGORA podesłało. THNX