Michael Honig „Ostatnie dni Władimira P”.

Władimir P

„Ostatnie dni Władimira P.” #recka

Przez ostatnie trzy miesiąc przeczytałem kilka książek z motywem rosyjskim. Były to reportaże, śledztwa dziennikarskie, gruba, że ja nawet nie, biografia Putina oraz beletrystyka popełniona przed laty, ale niektóre wydarzenia okazały się kopiuj wklej do roku 2022. Oczywiście wziąłem to wszystko na warsztat z nastawieniem, żeby lepiej zrozumieć co się teraz właściwie dzieje, skąd to się wzięło i dokąd zmierza. Spoiler -> niestety żadna z tych lektur nie dała mi optymistycznego kopa, tylko jeszcze bardziej przygniotła.

Niemniej sięgnąłem po jeszcze jedną książkę, którą można podczepić pod hasztag #Rosja, ale tym razem jest to satyra. Nosi tytuł „Ostatnie dni Władimira P.” i została napisana przez Micheala Honiga, który kiedyś był chirurgiem, a teraz żyje z pisania szyder i na koncie ma już wykpienie środowiska lekarskiego („Goldblatt’s Descent”) oraz niedawnych lockdownów, z tym że widzianych z perspektywy dziesięciolatka, który przechodzi na nauczanie zdalne („Home School Rules”).

Ostatnie Dni Władimira P. to pierwsza książka Honiga przetłumaczona na język polski by Wydawnictwo Otwarte i z jednej strony byłem ciekawy tych rołstów, wszak jest to coś, czym poniekąd sam się zajmuje. Z drugiej miałem obawy, że to bardzo zły timing na takie dzieło. Przed przeczytaniem zriserczowałem sobie co i jak, i odkryłem, że książka jest z 2018 roku, czyli wydana przed „pokojową misją na Ukrainie”, więc odruchowo zbudowałem sobie w głowie tezę, że w tamtym czasie faktycznie można było heheszkować z P. i to miało zupełnie inny odbiór niż dzisiaj, gdzie już absolutnie nie ma z czego się śmiać Ostatecznie stwierdziłem, że przeczytam i jak będzie jakiś zgrzyt, to najwyżej będę miał czym palić w kominku.

Na szczęście okazało się, że to nie są heheszki a’la Mazurska Noc Kabaretowa, a powieść, która owszem ma momenty tak absurdalne, że nie sposób się nie zaśmiać, ale równocześnie na człowieka spływa, że to nie jest wzięte z palca. Nope, to jest rosyjska mentalność i tak to u nich wygląda, czyli wchodzi zasada „it’s funny because it’s true”. Za to puenta z tej książki jest już gorzka jak grejpfrut i w skrócie wynika z niej, że nawet, jeśli chciałbyś być uczciwym człowiekiem, to sorka ziomek, ale pomyliłeś kraje.

Fabularnie dostajemy wizję przyszłości, w której Władimir P. jest emerytem cierpiącym na demencję. Nie ogarnia co się dzieje i żyje flashbackami, w których nadal jest najważniejszą i najbardziej decyzyjną osobą w kraju. Oczywiście nikt już nie daje faka na jego zdanie i dawno został odstawiony na ekskluzywną daczę, gdzie otoczony przez służbę oraz pielęgniarza Szeremietiewa, ma doczekać swojego końca. Niemniej nadal warto pokazywać się z nim na zdjęciach, jeśli komuś zależy na podbiciu słupków sondażowych oraz narracji, że został osobiście naznaczony, więc od czasu do czasu ktoś ważny pojawia się na daczy, co generuje różne niezręczne sytuacje. ALE. Ale głównym bohaterem książki wcale nie jest Władimir P., a właśnie pielęgniarz Szeremietiew, który co i rusz musi gasić „pożary” wywołane przez swojego podopiecznego oraz zmagać ze służbą rozkradającą z daczy wszystko, jak leci.

I teraz, żeby wam lepiej zobrazować na czym polega myk w tej książce, cofnę się do innego dzieła, które kiedyś w moich oczach też miało łatkę „to nie wypada” (zanim przeczytałem). Konkretnie była to książka „On wrócił” Timura Vermesa, która dzieje się współcześnie i ma taki plot, że pewnego dnia na ławce w parku budzi się Adolf H. (tak, ten Adolf H), który zaczyna zachowywać się i mówić, dokładnie tak samo, jak „wtedy”. Wszyscy myślą, że to rodzaj performancu w wykonaniu jakiegoś nieznanego aktora i uznają to za dobry dowcip. Na tyle dobry, że zaczynają pokazywać go w TV, co daje mu krajowy rozgłos oraz rzesze fanów, którzy z czasem stwierdzają, że to co typ mówi to nie tylko żart, a w sumie całkiem niegłupie pomysły i cyk, zaczyna się kariera niczym u Nikosia Dyzmy, a satyra polega na tym, że niemiecki naród nie ogarnia i drugi raz łapie się na to samo.

I tak samo jest z „Ostatnimi dniami Władimira P”. Niby jest to historia o karmie, która wraca, bo oto mamy ex prezydenta, który kiedyś trząsł całym krajem, wielu doprowadził do skrajnej biedy i tragedii, a teraz sam jest bezradny, wyzyskiwany i pozbawiony respektu, tymczasem w rzeczywistości dostajemy opowieść o rosyjskiej mentalności i moralności, którą P. sam wyhodował, natomiast to, co się dzieje na daczy, czyli kradzieże na potęgę, podkładanie świń i inby o wpływy, to tak naprawdę opis funkcjonowania Rosji.

Dobra książka, dająca do myślenia, lekko napisana, ale z drugim dnem, niemniej moim zdaniem niewłaściwie reklamowana, gdyż ponieważ narracja marketingowa oraz zajawka na okładce sugerują, że czeka nas beczka śmiechu, a primo to nie jest humor spod znaku hehehe i drugie primo, taka narracja zamiast zachęcić, może odstraszyć, bo ktoś podobnie jak ja, gotów pomyśleć, że to nie jest dobry czas na taką lekturę. Mówiąc prościej -> jak cuś, to opisem z okładki się nie sugerujcie, bo sprzedaje błędne wyobrażenie.

Klasycznie link do papieru-> https://bit.ly/3yu67mF

Ebooka z kolei widziałem na Woblink