Max Czornyj „Czerwony terror”
To będzie recka, w której będę przepraszał za swoją ignorancję.
Na pierwszy ogień idą przeprosiny dla Max Czornyj, którego przez lata omijałem szerokim łukiem, bo zbudowałem sobie w głowie teorię, że jest autorem, który został wymyślony przez wydawców, jako odpowiedź na Remka Mroza. Coś jak Coca-Cola i Pepsi, Adidas i Nike oraz Mercedes i BMW, czyli konkurencja w tym samy segmencie.
Przesłanki były widoczne gołym okiem -> obaj wydają książki częściej niż przeciętny człowiek mruga, obaj mają za sobą potężny marketing, obaj mają wykształcenie prawnicze i obaj nie potrafią ubrać się inaczej niż w garniaka, ewentualnie sweterek w serek. Nawet jak idą tylko do piwnicy po ziemniaki, to i tak są lepiej ubrani niż ja byłem na studniówce. Krejzole.
Teraz już wiem, że opinia odnośnie Czornyja była niesprawiedliwa. A wiem, bo właśnie skończyłem jego najnowszą książkę „Czerwony terror”. Co prawda trochę się na niej przejechałem, gdyż ponieważ nie zrobiłem riserczu i spodziewałem się thrillera politycznego, osadzonego w czasach Lenina, w którym fakty historyczne przetną się z fikcją literacką (bardzo lubię takie motywy). Błąd. W rzeczywistości okazało się, że jest to beletryzowana biografia Lenina, w której daty, nazwiska, wydarzenia i lokacje pokrywają się z prawdą historyczną, natomiast beletrystyka polega na tym, że narratorem jest sam Lenin.
A kiedy odkryłem już, że jest to tego typu książka, zacząłem się zastanawiać, czy jestem teraz w nastroju na taką tematykę, wszak chilluje na urlopie i nie chcę w „ciężary”. Okazało się, że owszem. Był taki moment, kiedy kliknęło -> Ot czytałem, bo i tak nie miałem akurat alternatywy, wtem myśl: „Kurde, już pierwsza w nocy, czas iść w kimę… aczkolwiek jeden rozdział muszę jeszcze pyknąć, bo nie ma opcji, żebym zasnął dopóki nie dowiem się, czy Trocki zdradził”. Tak było, nie ściemniam.
I tu wchodzą drugie przeprosiny za ignorancję -> przy okazji „Czerwonego terroru” odkryłem, że moja wiedza o Leninie była na maksa uboga. W ogóle nie znałem historii jego dojścia do władzy. Wstyd się przyznać, ale był to dla mnie materiał premierowy i serio nie wiedziałem czy Trocki zdradzi, czy nie. Z kolei fakty z etapu, kiedy stał już na czele rewolucji znalem bardzo pobieżnie, więc tutaj znowu książka mnie dokształciła. Natomiast po dojechaniu do końca, zrozumiałem jej zamysł i tekst z okładki: „Twarze się zmieniają, dyktator zostaje ten sam…” -> aktualne wydarzenia mają aż za dużo stycznych z wydarzeniami sprzed 100 lat. Historia na naszych oczach zatacza koło.
Podsumowując, książkę szanuję za wzbogacenie mnie o podstawowe braki w edukacji i za zrobienie tego w bezbolesny sposób, bo dzięki zagrywce ze z Leninem-narratorem, miałem wrażenie, jakbym oglądał sensacje XX wieku Wołoszańskiego, czyli jesteśmy w pomieszczeniach, gdzie odbywają się ważne narady, słyszymy te dialogi i wiemy, co Leninowi chodzi po głowie. To żre, to się czyta.
Nie potrafię natomiast zweryfikować, czy Czornyj dobrze oddał zachowania Lenina i jego wewnetrznę rozterki (musiałbym przeczytać i obejrzeć inne rzeczy w tym temacie), niemniej z posłowia wynika, że narobił się jak zły. Zriserczowal mnóstwo materiałów źródłowych, a książkowe wypowiedzi Lenina to kompilacja jego prawdziwych przemówień, artukułów i manifestów, podana w strawnej dawce, bo jak to Czornyj wspomina -> Lenin miał tendencje do lania wody i chaotycznego rzucania hasłami od czapy, co sprawia, że człowiek umiarkowanie zainteresowany tematem strasznie by się umęczył na przedzieraniu się przez oryginalne materiały.
W mojej opinii książka jak najbardziej warta uwagi, wartościowa, edukacyjna, ale i przyjemna w lekturze (mimo niefajnych wydarzeń), natomiast co do Czornyja, nasze pierwsze spotkanie zaliczam na plus, ale muszę wziąć coś jeszcze od niego na warsztat, żeby wyrobić sobie zdanie, bo mam przeczucie, że „Czerwony Terror” różni się od jego pozostałych książek.
Klasycznie link do wersji papierowej -> https://tiny.pl/93bht
i dzięks za egzemplarz recenzencki dla Wydawnictwo FILIA