Shaq attaQ
Z dzisiejszej perspektywy koszykówka może wydawać się jakąś hipsterską dyscypliną sportu. Nikt nie gra, nikt nie ogląda, a zainteresowanie przeciętnego Kowalskiego ogranicza się do wysłuchania w wiadomościach kilkunastosekundowego sprawozdania o ostatnich wynikach Gortata. Basket popularnością ustępuje nawet biegom na dochodzenie (uwaga suchar: zwyciężczyni biegu na dochodzenie tak naprawdę wygrywa 2 razy). Trudno w to uwierzyć, jeśli wziąć pod uwagę, że w połowie lat 90' koszykówka była drugim najpopularniejszym sportem w Polsce (wiadomo, piłka nożna rulez). Telewizja transmitowała mecze, gazety pisały obszerne sprawozdania, w kinach rządził "Kosmiczny mecz", na szkolnych korytarzach prowadzono grube dyskusje o wsadach i czapach, a w sklepach bez problemu można było kupić koszulki i gadżety z printem ulubionej drużyny. To był okres dominacji Chicago Bulls i Micheala Jordana, ale z dnia na dzień coraz większą sympatię zyskiwało rewelacyjne (wtedy) Orlando Magic, z debiutującym Shaquill'em O'Nealem na czele.
Rzadko sięgam po biografie sportowców, bo zazwyczaj są to książki na poziomie Bravo i Pudelka (zawłaszcza w przypadku sportowców, którzy jeszcze nie zakończyli kariery – patrz Ronaldo, Messi, Iniesta, Xavi, itd), ale zdarzają się wyjątki np. biogra Zlatana Ibrahimovica. Miałem nadzieję, że w przypadku Shaqa będzie podobnie i się nie rozczarowałem. Jest to lekka książka, która może i nie zmieni Twojego życia, ale idealnie sprawdzi się podczas podróży lub urlopu.
Nie trzeba być fanem koszykówki, aby kojarzyć Shaqa. To człowiek orkiestra, który poza rozbijaniem tablic w drobny mak i urywaniu kolejnych koszy, zajmował się zaskakująco wieloma rzeczami. Nagrywał beznadziejne płyty, grał w żenujących filmach, prowadził własny show w telewizji, służył w policji a nawet znalazł czas na zrobienie doktoratu. Jednak największą sympatię kibiców i mediów przyniosła mu niewyparzona mordka. Można powiedzieć, że Shaq wyczuł potencjał Twittera zanim w ogóle go wymyślono. Jego pomeczowe komentarze stały się klasyką. Czasami były to sarkastyczne szpile wbijane przeciwnikom, innym razem błyskotliwe porównania ("Jestem cygarem. Wszyscy inni to papierosy. Ja rozpalam się wolniej." – o tym, że rozkręca się dopiero w trakcie sezonu), lub mega suche żarty, ale cieszące się tak dużym zainteresowaniem, że wiele gazet drukowało je w swoich kolumnach sportowych. Nawet Gazeta Wyborcza swego czasu prowadziła rubrykę "Tako rzecze Shaq".
Przed przeczytaniem książki, kariera Shaqa wydawała mi się oczywista. Ponad 2-metrowy i 150-kilowy czarnuch murzyn Afroamerykanin, w dodatku urodzony w USA, wydaje się z góry skazany na grę w NBA. A jednak nie do końca. Stany Zjednoczone liczą prawie 320 milinów mieszkańców, z czego znaczna większość nie schodzi poniżej 100 kg wagi. 2-metrowych murzynów czarnoskórych też jest na pęczki, a do NBA co roku dostaje się tylko kilku. Shaq miał o tyle trudniej, że ze względu na pracę ojca, zawodowego żołnierza, często musiał się przeprowadzać, co nie sprzyjało regularnym treningom. Przez jakiś czas mieszkał nawet w Niemczech, 500 km od polskiej granicy. Jednak największy problem stanowiła słaba koordynacja ruchowa. Nie umiał skakać, biegać ani kozłować. Potykał się o własne nogi i miał dwie lewe ręce, przez co nie myślał poważnie o karierze koszykarskiej. Celował raczej w futbol amerykański. Jak to często bywa w historiach "od zera do milionera", o wszystkim zadecydował przypadek. Shaq z nudów zapisał się do wojskowej drużyny koszykówki, gdzie trafił na trenera, który z miejsca wyczuł w nim potencjał. Ile ja już takich historii czytałem? Warunki fizyczne miał idealne, a dzięki indywidualnym treningom dodatkowo poprawił motorykę oraz wszystkie niezbędne elementy gry, no może poza rzutami osobistymi, ale nie przeszkodziło mu to już w liceum zostać koszykarską sensacją na skalę całego kraju. Przejście do NBA było kwestią czasu. I tak też się stało. W 1992 roku, z numerem 1 został wybrany w drafcie przez Orlando Magic i z miejsca zdobył tytuł najlepszego debiutanta. Od tego czasu jego gwiazda rozbłysła pełnym blaskiem. Czterokrotnie zdobył mistrzostwo NBA, trzykrotnie uznano go najbardziej wartościowym graczem ligi, 28 596 punktów na koncie, 13 099 zbiórek, 3 026 asyst, 2 732 bloki i 15 występów w meczu gwiazd.
Jednak to nie statystyki stanowią siłę książki, a zakulisowe smaczki. Oczywiście najbardziej interesujące są konflikty, a tych nie brakowało. Najgłośniejsze to te z Kobe Bryantem i Dwaynem Wadem. Mimo fatalnej relacji, z oboma wymienionymi zawodnikami tworzył na parkiecie zabójcze duety i zdobywał tytuły mistrzowskie. W książce Shaq rzuca trochę więcej światła na to, co się działo w szatni. Równie interesujące były opisy warsztatu pracy poszczególnych trenerów, np. sesje jogi w oparach trawki u Phila Jacksona i obsesja utrzymywania tkanki tłuszczowej na odpowiednim poziomie przez Pata Riley'a za czasów gry w Miami Heat. Hejty Shaqa w kierunku sałatek i zdrowego jedzenia są naprawdę zabawne. Przez całe życie jadł, co chciał i kiedy chciał, aż tu naglę zmusili go do diety i utrzymywania fatu na poziomie 16%.
Poza rekordami sportowymi, Shaq bił też rekordy finansowe. Za 7 lat gry dla Los Angeles Lakers zainkasował 121 milionów dolarów. Rzeka hajsu płynęła również od reklamodawców, m.in. Pepsi i Reeboka. Z taką kasą można poszaleć, a Shaqowi wyobraźni nie brakowało. Jako samiec alfa musiał być we wszystkim najlepszy, więc kiedy kolega z szatni kupował Ferrari, on musiał kupić jeszcze lepsze Ferrari. Problem w tym, że takie auta nie są zaprojektowane dla 150-kilowych byków. Jednak Shaq i z tym problemem sobie radził. Kupował dwie sztuki, a za równowartość trzeciej kazał je zmontować w jedną całość, tak aby móc swobodnie zmieścić się do środka.
Takich historii w książce jest mnóstwo i nie sposób ich wszystkich tutaj zajawić. Biografia prowadzi nas przez kolejne życiowe etapy Shaqa. Od dorastania w biedzie i zbieraniu wpierdoli od ojca, przez karierę w NBA i przywileje bycia milionerem, aż po emeryturę i opis biznesów, którymi się aktualnie zajmuje. Całość czyta się wyjątkowo przyjemnie. Co prawda pod koniec, kiedy mowa o schyłku kariery, zaczyna trochę wiać nudą. Shaq na tym etapie nie był już najlepszy, spadało na niego coraz więcej krytyki, której nie znosił zbyt dobrze, więc wymyślił, że na ostatnich stronach rozprawi się z hejterami. Słabą postawę w ostatnich sezonach tłumaczy kontuzjami i problemami w życiu prywatnym oraz dokonuje kilku ataków personalnych na osoby, z którymi miał na pieńku. Moim zdaniem są to zbędne wstawki, ale ostatecznie nie jest tego aż tak dużo, żeby skreślać całą książkę. Polecam jako mało inwazyjną, odprężającą lekturę urlopową. Jedynie czego żałuję, to brak odniesienia się do bójki z Charles'em Barkley'em.
W tamtym czasie była to sensacja na światową skalę, komentowana nawet w polskich mediach (nie było internetu). TVN materiał z zajścia zatytułował "King Kong vs Shaquilla". Dla porównania to tak, jakby teraz doszło do bójki między Messim i Cristiano Ronaldo, wymiary zawodników może trochę bardziej kieszonkowe, ale format gwiazd się zgadza. Każdy chciałby wiedzieć, o co poszło i jak się skończyło. Shaq przemilczał temat. Obecnie obaj panowie pracują jako komentatorzy w kanale TNT i zachowują się, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
P.S. W bonusie Shaq vs polskie pierogi