Przeszczepy, papierosy i duże fiaty, czyli Bogowie
Przez chwilę zastanawiałem się, czy w ogóle jest sens pisać o filmie, który swoją premierę miał ponad pół roku temu, co w dzisiejszych czasach oznacza, że jest stary jak węgiel i nikt się już nim nie interesuje. Mimo wszystko uznałem, że warto. Skoro ja się tak długo uchowałem przed jego obejrzeniem, to być może takich osób jest więcej. Druga sprawa to alergia niektórych ludzi na słowa "polska produkcja" i odgórne dyskryminowanie za narodowość. W sumie się nie dziwię. Polskie kino jakie jest, każdy widzi. Co roku dostajemy kilkanaście żenujących, wywołujących migrenę komedyjek i w dodatku niezmiennie obsadzonymi tymi samymi aktorami. Tego się nie da oglądać. Jeśli już coś nam wyjdzie, zazwyczaj są to depresyjne dramaty, od których ma się myśli samobójcze. W sumie ta ostatnia kategoria od pewnego czasu dodatkowo się rozrosła i coraz częściej mamy do czynienia z depresyjnym dramatem biograficznym – Popiełuszko, Generał Nil, Nad życie, Jesteś Bogiem, Wałęsa, Mój Biegun, Jack Strong. Bogowie należą właśnie do tego rzutu filmów, ale zdecydowanie są warci uwagi.
Bogowie to opowieść oparta na życiorysie najbardziej znanego polskiego kardiochirurga, Zbigniewa Religi i jego próbie przerwania impasu panującego w polskiej służbie zdrowia w latach 80'. Dla mnie i pewnie dla moich rówieśników, czyli dzisiejszych 30-latków, ze Zbigniewem Religą jest trochę jak z Janem Pawłem II. Odkąd sięgam pamięcią, on już był i cieszył się autorytetem. Dopiero z filmu dowiedziałem się jaką musiał przebyć drogę, aby nasza transplantologia dotarła do miejsca, w który się aktualnie znajduje. Była to droga długa i kręta.
Zbigniew Religa miał ambicję przeprowadzać w Polsce operacje przeszczepów serca, ale żeby to się udało, musiał obalić mentalny mur sprzeciwu wśród leśnych dziadków rządzących ówczesną medycyną. W tamtych czasach, ludzkie serce było traktowane jak relikwia i największa świętość, przez co nikomu nie mieściło się w głowie, że można je ot tak wyciąć i przeszczepić innej osobie. To brzmiało jak bezczeszczenie zwłok i zabawa w Boga (stąd tytuł filmu). Kiedy Religa zaczął głosić tezy, że serce to zwykły mięsień, który nie ma większego znaczenia, gdy nastąpi śmierć mózgu, ale przeszczepiony w odpowiednim czasie możne uratować życie innego pacjenta, musiał wydawać się równie szalony, co Kopernik, kiedy przedstawił teorię heliocentryczną, w czasach gdy cały świat wierzył, że Ziemia jest płaska.
Najbardziej w całej historii zaimponował mi upór Religi. Pierwsze trzy przeszczepy zakończyły się zgonami pacjentów, co dodatkowo nakręcało sprzeciw i krytykę środowiska, a mimo wszystko przekonany o słuszności sprawy, parł do przodu i próbował dalej. Chwała mu za to. Dla porównania, kiedy mój tekst nie wygeneruje odpowiedniej ilości lajków czuję się do dupy i mam ochotę rzucić wszystko w pizdu. Totalna bzdura przy zejściu pacjenta na stole operacyjnym, ale uświadomiła mi z jaką presją miał do czynienia.
Największym atutem filmu jest aktorstwo. Tomasz Kot pozamiatał. Nie tylko wygląda, mówi i porusza się jak Religa, on naprawdę się nim stał. Porównywałem jego performance z archiwalnymi zapisami wystąpień prof. Religi i jestem pod wrażeniem. Postawa, mimika, gesty, wszystko się zgadza. Pozostali aktorzy też wypadli bardzo dobrze. No może poza Ryszardem Kotysem. Niestety ten pan jest już tak przesiąknięty postacią Mariana Paździocha, że sceny z jego udziałem wybijały mnie z rytmu. Grał tak samo jak w Kiepskich, przez co odruchowo czekałem na wejście Ferdka.
Na pewno dużym ułatwieniem dla aktorów były porządnie napisane dialogi i doskonale oddająca klimat lat 80' scenografia. Paskudne meblościanki, wieśniackie ubrania, duże fiaty i ciągłe palenie papierosów. Dokładnie tak widzę tamte czasy. Boli tylko, że szpitale na ekranie wyglądają dokładnie tak samo jak obecnie.
Co prawda, film do krótkich nie należy, ale mimo wszystko brawa dla twórców za ucięcie go w odpowiednim momencie. Gdyby chcieli pokazać, co się działo z Religą po dokonaniu pierwszego udanego przeszczepu, mogłoby skończyć się jak z Hobbitem – na trylogii.
Akcenty humorystyczne można zaliczyć zarówno do plusów jak i minusów. Kilka zabawnych gagów sprawia, że film nie jest przesadnie dramatyczny i powstrzymuje przed podcinaniem sobie żył. Z drugiej strony mogą wywołać ostry ból dupy sprzeciw wśród lekarzy, bo stwarzają wrażenie, że Religa nie do końca wiedział, co robi (był teoretykiem). Weźmy na ten przykład rozmowę, podczas której Kot dostaje pytanie "co wiesz o przeszczepach?" i w odpowiedzi rzuca coś w stylu: "dajcie mi pacjenta, reszta wyjdzie w praniu".
Nie będę pisał, że film totalnie urywa dupę, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdemu się spodoba. Jak znam życie, część publiki przeczytała już super optymistyczne recenzje, po których zbudowała sobie wizję polskiego Dr House'a i po obejrzeniu poczują się rozczarowani. Akcja nie rozwija się jakoś super dynamicznie, ale jest to kawał solidnego kina. Zdecydowanie warto obejrzeć, chociażby po to, żeby lepiej poznać biografię Zbigniewa Religi. Nigdy nie wiadomo, kiedy ta wiedza może się przydać. Najlepszym dowodem niech będzie ostatnia wtopa Anny Wendzikowskiej, która poległa w rozmowie z Sigourney Weaver przez brak znajomości postaci Jerzego Grotowskiego.