„Robaki w ścianie” Hanna S. Białys

Ocena Pigouta:

Z kryminałami, jak z piosenkami -> najbardziej podobają nam się te serie, które już znamy. A że jest sporo takich na rynku, to łatwo sobie wyobrazić, jak przewalone mają debiutanci -> ot wchodzisz do księgarni i widzisz nową część cyklu od autora, którego znasz i propsujesz, a obok też kryminał, ale nazwisko i okładka nic ci nie mówią. Co bierzesz? No właśnie. Nie jest lekko być świeżakiem na rynku.

I dzisiaj mam właśnie taki debiut na warsztacie -> “Robaki w ścianie” od Hanny S. Białys. Książkę już kilka tygodni temu przegadywałem w podcaście z Wojciech Chmielarz – pisarz i przy okazji riserczu, dowiedziałem się kilku ciekawostek z backstejdżu.

Na przykład takiej, że jest to dość późny debiut, bo autorka rocznik 1986 (absolutnie nie jest to wycieczka osobista do wieku, a stwierdzenie faktu), ale wszystkie poszlaki wskazują, że długo się do niego szykowała i ewidentnie chciała, żeby był wychuchany. W internecie znajdziemy info, że już od pewnego czasu z sukcesem brała udział w konkursach na opowiadania + przeszła dwa kursy pisania i to u nie w kij dmuchał person, bo u Roberta Małeckiego i Macieja Siembiedy, czyli top top.

Druga ciekawostka jest jeszcze bardziej undergroundowa. Osoba, która ocenia teksty w Wydawnictwie SQN pod kątem -> rokuje, czy nie rokuje?, tak bardzo zajarała się maszynopisem, że kazała wszystkim rzucić inne lektury i brać się za “Robaki”, bo rzekomo miały to coś, ten pożądany X factor. I chyba innym też się spodobało, bo mimo i jesteśmy dopiero na etapie debiutu, już wiemy, że dostaniemy kolejne części. Czyli z przytupem.

To teraz o książce. Akcja została osadzona w Bydgoszczy, w latach ‘90, co z mojej perspektywy daje już dwa plusy. Po pierwsze Bydgoszcz w przeciwieństwie do Warszawy, Wrocławia i Szczecina, nie jest zbyt często literacko eksploatowana, więc można poczuć powiew świeżości. Po drugie w latach 90’ mieszkałem pod Bydgoszczą i to było moje miejsce eskapad, w celu liźnięcia wielkiego świata, więc te opisy trafiały we mnie ze zdwojoną siłą. Zwłaszcza giełda na Chemiku, gdzie ojciec kupił mi pierwsze Najki.

Bohaterem jest komisarz Marek Bondys, który jak każdy legitny bohater kryminałów ma jakieś specyficzne cechy. I w tym przypadku jest to m.in. mizofonia, czyli nadwrażliwość słuchowa, aczkolwiek jest ona u Bondysa bardzo wybiórcza i owszem wiele dźwięków go wkurza, ale ciężkiego grania, podobnie jak pacierza, nigdy nie odmawia.

Plot natomiast leci tak, że pewna dziewczyna odnajduje zwłoki mężczyzny. Oczywiście przyjeżdżają bagiety na oględziny, odwracają ciało, a tu okazuje się, że denat ma na klacie wyryty napis, który sugeruje motyw zbrodni. Bondys podejmuje się śledztwa, ale zanim zdąży się dobrze zapoznać ze sprawą, mamy kolejnego trupa. Też z wyrytym napisem. Czyli Bydgoszcz ma seryjniaka i zaczyna się wyścig, w którym stawką są kolejne życia, no i potencjalna panika, jak się ludzie dowiedzą.

Więcej nie mówię. Razem z Wojtkiem ustaliliśmy, że jest to bardzo solidny kryminał, który ma potencjał na jeszcze większy rozwój. Bo wiecie, jak to działa -> jak wchodzicie w drugi tom, to znacie już tych ludzi, te rewiry, zastanawiacie się, co się u nich działo od poprzedniego razu, czy ktoś tam z kimś tam zrobi Bang i jaka teraz będzie zagadka. Ponadto ustaliliśmy, że autorka ładnie zadbała o detale oddające specyfikę lat ‘90 i jest na ten przykład scena, w której Marek Bondys wpada w grube guano, a wszystko przez to, że nie ma jeszcze do dyspozycji telefonu komórkowego. Albo reakcje ludzi na LGBT, co oczywiście w książce nie jest nazwane LGBT, bo wtedy jeszcze nikt tego terminu nie znał, ale staram się nie dostać bana. Tak było, jak jest to opisane. Nawet Papież Polak się przewija. No i na końcu mamy śledztwo, w którym autorka stara się trochę nas zwodzić i budować w nieoczywisty sposób, ale według mnie gra fair i to się broni.

Uwagi? Owszem mam. Pierwsza jest taka, że czuję tutaj rękę Roberta Małeckiego i to z jednej strony jest dobre, bo uwielbiam książki Roberta Małeckiego, ale równocześnie jestem na czujce, bo przecież nie chcemy dostać klona Roberta. Nope, chcemy serię, która będzie miała swój styl i nie da się jej pomylić z żadną inną, więc będę śledził, jak to się rozwinie w kolejnym tomie.

Drugie “ale” dotyczy audiobooka. Może nie jest to sytuacja kryzysowa, ale mam poczucie, że została tu zmarnowana okazja. Ot mamy nową serię, nowego bohatera, czyli idealny moment, aby obdarzyć go głosem, który będzie jego i tylko jego… i jak za jakiś czas usłyszymy gdzie indziej ten głos, stwierdzimy -> Hej, znam go, to komisarz Marek Bondys. Tymczasem “Robaki w ścianie” czyta Filip Kosior. Kochom Filipa, to pewniaczek, wiadomix, ale on już czyta tyle kryminałów, że to się zaczyna zlewać. Być może jest to tylko moje odczucie, bo robiłem masowe odsłuchy do podcastu, ale zdarzyło mi się, że Filip czytał mi trzy książki z rzędu. Na moje oko wydawnictwa za mocno go eksploatują i w pewnym momencie może nam się ulać.

Tyle z uwag. Na koniec jest miła niespodzianka. Otóż mam kodzik zniżkowy na “Robaki” (pięknie brzmi to zdanie). Kodzik: PIGOUT20, daje 20% rabatu i realizuje się go w SQN Storze -> https://bit.ly/robaki-w-scianie