Marsjanin, czyli jak wyhodować ziemniaki w kosmosie

Mam taki fetysz, że lubię czytać książki na bazie, których powstały filmy i porównywać oba dzieła. Warunek jest jeden, film musi być na podstawie książki, a nie na odwrót. Do wprowadzenia tej reguły zmotywowała mnie wtopa ze "Stowarzyszeniem umarłych poetów". Najpierw obejrzałem film i było WOW, po czym przypadkowo natrafiłem na książkę i prawie nakryłem się nogami z zażenowania. Nie dość, że była to 100-stronicowa broszurka to jeszcze napisana tak czerstwo, że nie potrafiłem pojąć jakim cudem ktoś uznał ją za dobry materiał na scenariusz filmowy? Przeprowadziłem śledztwo i wszystko stało się jasne. "Stowarzyszenie" to jeden z tych niechlubnych przypadków, kiedy najpierw zrobiono film, a dopiero później, na fali popularności, jakiś autor widmo na szybko skrobnął papierową wersję… na odpierdol, byle tylko podpiąć się pod kinowy sukces i wyciągnąć dodatkowy kesz od frajerów fanów.

 
Książka vs Film

Wbrew pozorom nie jest tak, że każdorazowo książka przewyższa film. Mało kto się do tego przyzna, ale takie fakty. Weźmy na ten przykład "Forresta Gumpa" i "Skazanych na Shawshank". Książkowe wersje mocno przeciętne, za to w wydaniu filmowym genialne. Inny przykład to "Podziemny krąg", którego co prawda jeszcze nie czytałem, ale sam autor, Chuck Palahniuk, stwierdził, że ekranizacja przebija książkę. Wkrótce zweryfikuję. Zdarzają się też przypadki, kiedy zarówno książka jak i film wymiatają – "Ojciec Chrzestny" lub obie wersje biorą z połykiem – "Wojna polsko – ruska". Tak czy siak lubię osobiście sprawdzić i wyrobić sobie zdanie.

 
Marsjanin

Aktualnie na warsztat wziąłem "Marsjanina" autorstwa Andy Weir'a. Oczywiście największą motywacją do sięgnięcia po to dzieło był news o filmowej wersji, za którą stoi nie byle kto, bo sam Ridley Scott, a główną rolę gra Matt Damon. Tyle informacji wystarczyło, żebym w sekundę zamknął lapka, założył kuboty i poleciał do Empiku po wydanie papierowe. Jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Książka wymiata. Wkręciłem się w nią mocniej niż Natalia Siwiec w show biznes. Najbardziej uzależniająca powieść jaką przeczytałem od czasu "Dallas'63" Stephena Kinga, czyli od 4 lat. Dodatkowo za książką kryje się dobra historia. "Marsjanin" jest debiutem, z którym Andy Weir chodził od drzwi do drzwi kolejnych wydawnictw i za każdym razem słyszał to samo, że słaba i raczej nic z tego nie będzie. W pewnym momencie pogodził się z porażką i zaczął publikować ją w odcinkach na swojej stronie. W krótkim czasie wokół dzieła zebrała się grupka fanów i pod ich wpływem autor zdecydował się wydać całość w formie ebooka za pośrednictwem Amazona. Sprzedawała się tak dobrze, że Ci sami wydawcy, którzy wcześniej byli na nie, teraz walili drzwiami i oknami. Ostatecznie prawa nabyło Crown Publishing Group, wchodzące w skład słynnego wydawnictwa Random House. Plotki głoszą, że czek opiewał na sześciocyfrową sumkę. I co można? Można. Wnioski? Jeśli ktoś wam imputuje, że to co stworzyliście ssie, bierzcie pod uwagę, że ten ktoś może być zwykłym plebsem i słuchać Enej, kiedy nikt nie patrzy. Nie ma co się przejmować. No chyba, że pracujecie jako pijarowcy dla "Żytniej" i do heheszkowej reklamy wykorzystaliście kradzioną fotkę ze śmiertelnie postrzelonym facetem podczas demonstracji w Lubinie. Wtedy faktycznie hejt jest uzasadniony.

 
O czym to?

O kosmosie. Jednak nie jest to żaden "Star Wars", ani "Interstellar". Bardziej "Robinson Crusoe" tyle, że w przestrzeni pozaziemskiej. Największą zaletą książki jest start z wysokiego C. Autor bez zbędnej gry wstępnej przenosi czytelnika bezpośrednio na Marsa, gdzie z powodu zagrażającej życiu burzy piaskowej, grupa astronautów musi przerwać misję zleconą przez NASA i wrócić na Ziemię. W czasie ewakuacji jeden z członków załogi, Mark Watney, zostaje zraniony odłamkiem anteny, w wyniku czego jego kombinezon ulega uszkodzeniu. Wszystkie odczyty wskazują, że jest martwy. Zgodnie z procedurą ewakuacyjną, reszta załogi musi go zostawić i skupić się na ratowaniu własnego życia. Tak też czynią. Jednak myk jest taki, że Mark wcale nie zginął, bo antena i skrzepnięta krew uszczelniły skafander. Kilka minut po odlocie załogi, Mark odzyskuje przytomność i dociera do niego, że od tej pory jest jedynym człowiekiem na Marsie. Analizuje szanse i dochodzi do wniosku, że sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna. Wie, że za 4 lata na czerwoną planetę przybędzie kolejna misja, w dodatku dysponuje sprzętem, który został porzucony przez załogę podczas ewakuacji. Tyle w kwestii plusów. Największym problemem jest fakt, że zapasy żywności wystarczą mu na zaledwie rok, a żeby załapać się na podróż powrotną będzie musiał wykombinować jak przetrwać nadprogramowe 3 lata. I co, nie jesteście ciekawi jak to się dalej potoczy? Niestety ode mnie się nie dowiecie.

https://instagram.com/p/zA29mUNcjL/

 
W czym tkwi moc?

Po pierwsze postać Marka Watney'a. Gościa nie da się nie lubić. Wieczny optymista, dowcipny, pomysłowy, mistrz ciętej riposty i w dodatku ma łeb jak sklep. W kwestii survivalu bije na głowę MacGyver'a i Bear'a Grylls'a razem wziętych. Kiedy czytałem opisy, w których tłumaczy w jaki sposób planuje poradzić sobie z lawinowo spadającymi problemami, nachodziła mnie myśl, że ja to jednak jestem głupcem i zginąłbym już pierwszego dnia. Kolejny plus to narracja. Przez większą część książki, "Marsjanin" posługuje się narracją pamiętnikarską, czyli czytamy to co Mark sobie notuje w dzienniczku, przekonany, że prawdopodobnie wkrótce umrze. Ten patent sprawdza się rewelacyjnie. Notatki są lekko przyswajalne i w dodatku autor wykazuje się w nich rześkim poczuciem humoru. Mimo, że w powieści występuje całkiem sporo opisów technicznych, całość czyta się świetnie. Nie jestem pewien czy wszystkie przedstawione tezy i patenty są naukowo udowodnione, ale brzmią przekonywująca. Przynajmniej ja je kupuje. Nie ulega wątpliwości, że autor wykonał konkretny research na potrzeby "Marsjanina" i chwała mu za to, bo wyszło przezajebiście. Polecam. Jeśli mielibyście w tym roku przeczytać tylko jedną książkę to niech to będzie właśnie "Marsjanin". Ja tym czasem czekam na wersję kinową. W necie jest już dostępna zajawka i zapowiada się obiecująco. Can't wait.