Marta Galewska-Kustra „Pucio na wsi”
Dziś w PigOutowym Kąciku Czytelniczym książka, którą bobmbelki darzą podobnym uczuciem, jak Mata zielone roślinki. Kochają (i są uzależnione).
Oczywiście mowa o Pucio, czyli naszej polskiej odpowiedzi na Spajdermana. Ten i ten superbohater, na którego nie zasłużyliśmy, ale zdecydowanie potrzebowaliśmy, z tym że Pucio jest znacznie mądrzejszy od Petera Parkera i wie, że od jadowitych pająków lepiej trzymać się z daleka.
Jest to już siódmy wielkoformatowy tom z Puciem, a że każdy przerabialiśmy z Brendonkiem mniej więcej 100 tysięcy razy, to nawet jakbyście mnie wybudzili w środku nocy i pokazali randomowy kadr z zasłoniętym tekstem, wskazałbym tom, stronę oraz wyrecytował dokładny cytat i to szybciej niż mechanikom F1 schodzi na wymianę opon. Taka sytuacja.
Ale do rzeczy. Tym razem wraz z Puciem przenosimy się na wieś, gdzie dzieje się tyle rzeczy, że ja nawet nie. Babcia Pucia robi konfitury, dziadek przebiera się za szermierza i podprowadza miód z uli, jakiś koleś jeździ kombajnem po polu, bo żniwa i generalnie cała wioska w amoku, bo lada chwila ma się odbyć festyn… niestety na kilka godzin przed imprezą dochodzi do strasznego incydentu. Mianowice bóbr Boguś nadgryza drzewo, które przewraca się na polankę, gdzie planowano zorganizować Party Hard.
Nie w kij dmuchał komplikacja, na szczęście lokalesi nie załamują rąk i z pomocą straży pożarnej usuwają drzewo, po czym wspólnymi siłami stawiają elegancką altankę i wszystko kończy się hepi endem. Wróć, bo jest jeszcze osobna misja, której podejmuje się Pucio. Otóż jedna babeczka planuje upiec jebitny, bo zrobiony z 40 jaj, sękacz na festyn, jednak problem jest taki, że ma szaloną kurę, która znosi jajka w tak niedorzecznych miejscach, że ciężko je później znaleźć. Na szczęście Pucio nie z takimi problemami już sobie radził w swoim krótkim życiu i ogarnia temat.
Już sama historia w tym tomie wywołuje dreszczyk, bo przygoda i emocje na każdej stronie, a do tego dochodzi jeszcze kilka gejmczendzerów. Na ten przykład jest to książka, która wywraca planszę, jeśli chodzi o stereotypowy podział ról kobieta-mężczyzna. True story, jest tutaj takie małżeństwo, w którym Pani Żona zajmuje się remontem stodoły, a Pan Mąż piecze chleb. Ponadto mamy panią sołtysową, panią architekt i panią strażaczkę, czyli Girl Power na pełnej. Do tego jest to chyba pierwszy tom Pucia, w którym zadania dla bombelków zostały podzielone na grupy wiekowe. Dzieciaczki w wieku 2-3 lata mają z deczka bardziej lajtowe czelendże niż kategoria 3-6 lat. And last but not least, w książce odbywa się lokowanie dużej ilości zwierząt i pojazdów, więc czeka nas ulubiona rodzicielska zabawa -> Jak robi krówka? Muuuu. A traktor? PyrPyrPyr. A konik? Ihaha? A jak już jesteśmy przy koniku, to raz jeszcze nawiążę do Maty, bo tak się składa, że konik nazywa się Gibon. Przypadek? Nie sądzę! Druga końska ciekawostka jest taka, że z książki dowiedziałem się, jakie w przyrodzie występują umaszczenia koni -> Siwy, Gniady, Izabelowaty i Srokaty. Boom, dzienna dawka nowej wiedzy odhaczona, więc pizz, nie mówcie mi, że czytanie nie rozwija.
Podsumowując: Fantastyczna lektura, która prawdopodobnie przejdzie do kanonu polskiej literatury, ALE jest jedno małe ale. Otóż nie do końca zostały poprawnie oddane realia polskiej wsi. Bo co to za wieś, na której nie ma marketu Dino? Szanujmy się, to powinien być pierwszy kadr. Druga uwaga jest taka, że jeśli myślicie, że dzięki tej książce bombelki na chwilę zejdą wam z głowy, to nie mogę tego potwierdzić, ale po co się martwić na zapas
A książkę Brendonek dostał od Wydawnictwo Nasza Księgarnia i obaj kłaniamy się w pas za ten gift.