Jakub Ćwiek „Drelich. Prosto w splot”
Wszyscy heheszkują z Remka Mroza, że wypuszcza nowe książki częściej niż przeciętny człowiek kicha, tymczasem jest jeszcze jeden ancymon, który robi podobnie, ale fartownie nikt się go nie czepia. Mówię tu o Jakubie Ćwieku, który według Wikipedii popełnił już ponad 30 solowych książek #srogo, a do tego dochodzą jeszcze opowiadania w różnych zbiorach oraz audio seriale napisane dla serwisów streamingowych. Na ten przykład w Audiotece premierowo hula właśnie serial „Skowyt”, który Ćwiek napisał na spółę z Wojciechem Chmielarzem (do tego pana jeszcze wrócimy).
A piszę o tym, bo tak się składa, że kilka dni temu ukazała się kolejna książka od Ćwieka, pt. „Drelich. Prosto w splot”, czyli sensacyjniak, w którym akcja jest dynamiczna niczym Kaz Marcinkiewicz, kiedy uciekał na rowerze przed komornikiem, a pięści jeszcze twardsze niż obecny lockdown.
I w tym miejscu wracamy do Wojciecha Chmielarza, który całkiem niedawno wydał „Prostą Sprawę”, czyli również sensację z dużym naciskiem na bijatyki. Co prawda obie książki są zupełnie inne pod względem fabuły i postaci, ale skoro już wiemy, że panowie się kumplują, rodzi się pytanie, czy nie mamy tu do czynienia z jakimś pandemicznym czelendżem? Osobiście obstawiam, że gawędzili sobie na mesendżerze, wtem któryś napisał:
– Ziom nawet spoczko te twoje książki, ale mordobicia to byś ni chu chu nie umiał napisać
– Taaa nie umiałbym od razu? Z palcem w bucie bym napisał!
– Taaa, no to udowodnij i napisz
– Okej, napiszę, ale pod warunkiem, że ty też napiszesz
– Deal!
Tak właśnie widzę genezę tych książek. Natomiast wracając do „Drelicha”, to mam kilka okolicznych smaczków.
Pierwszy jest taki, że Ćwieku dał mi przeczytać ten tytuł jeszcze w 2020 roku, na etapie korekty. Całkiem miło z jego strony, bo poczułem się wyjątkowy i towarzyszyło mi jaranko, że świat jeszcze nie wie, tymczasem ja już mam. Niestety po chwili Ćwieku powiedział, że do czasu premiery muszę trzymać mordkę na kłódkę i wtedy klimat trochę się popsuł. Trzymanie tajemnic zdecydowanie nie jest moją najmocniejszą stroną. Przykładowo Madzia mówi: „Wynieś śmieci”, na co ja: „Przestań mnie pytać o nową książkę Ćwieka. Nie mogę zdradzać szczegółów, baaa nawet nie powinnaś wiedzieć, że ją czytam, ani tym bardziej, że ma tytuł >>Drelich. Prosto w splot<<”.
Drugi smaczek jest taki, że na początku książki mamy scenę, w której tytułowy Drelich kroi z hajsu konwojentów wymieniających kasetkę w bankomacie. I tutaj Ćwieku zdradził mi, że kiedyś przejeżdżał przez jakąś mieścinę, gdzie zaszedł do sklepu i trafił akurat na moment napełniania bankomatu. Widząc jak to się odbywa, pomyślał -> „Kurła, na lajcie dałoby się ich skroić”. Do samochodu wsiadał już z pomysłem na książkę (puenta -> inspiracje są evryłer!).
Trzeci smaczek jest taki, że Ćwieku poza tym, że sam pisze, robi też na fejsbuku na recenzenta i to takiego dość brutalnego. Powiedziałbym, że jest Elą Zapendowską wśród recenzentów, gdyż ponieważ potrafi wziąć na warsztat książkę swojego kolegi po fachu i ocenić w stylu: „Fabuła z odwłoka – sorry, ale to się totalnie nie klei. Stany emocjonalne głównych bohaterów od czapy – ej ziom, postać z twojej książki przed chwilą zabiła niewinnego człowieka, co powinno jakoś rezonować w jej zachowaniu, tymczasem jak gdyby nigdy nic pojechała sobie do Maczka na McFlurry. Ty tak serio? Żal. No i na koniec bójki -> stary, czy ty się kiedyś biłeś? Bo jak tak cię czytam, to śmiem wątpić. Zademonstrowałeś co najwyżej swoje BŁĘDNE wyobrażenie bójek. Żena. Generalnie 2/10 chociaż i tak naciągnąłem po znajomości”.
To ja dołożę do pieca -> Hej, Jakub Ćwiek, ale wiesz, że takie recki to broń obusieczna i jak wyjeżdżasz z tego typu zarzutami, to musisz jeszcze bardziej pilnować, żeby u siebie nie popełnić podobnych baboli? Być może cię zaskoczę, ale jedno takie niedopatrzenie znalazłem. Otóż w wywiadach powtarzasz, że przy „Drelichu” przykładałeś dużą wagę do scen walk, aby były nie tylko realistyczne, ale też efektowne. Baaa przy tworzeniu choreografii poprosiłeś nawet o pomoc Macieja „Lobo” Linke, o którym wiadomo, że w ryj dać umie dać.
Ok, przyznaję, że wyszło wam efektownie i podczas czytania słychać odgłos łamanych nosów, ale czy według ciebie są to realistyczne bójki? Ćwieku, czy ty się w ogóle kiedyś biłeś? Bo jak cię czytam, to śmiem wątpić. Tak się składa, ze ja się biłem, więc powiem ci jak to wygląda w rzeczywistości. Ot ustawiasz się z typem na boisku po lekcjach, zrzucacie plecaki, po czym na pełnej petardzie biegniesz na niego i obalasz. A jak już leży, kolanami przygniatasz mu ręce i robisz ślinowe bungee. Puszczasz nitkę śliny i jak już jest milimetry od jego twarzy, zasysasz z powrotem. I robisz tak do momentu aż typ odklepie. A odklepie na pewno, bo wie, że max za trzecim razem nitki już nie cofniesz na czas.
Ale poza tym książka w pytkę. Powiedziałbym, że to książkowy mix „Transportera” i „Uprowadzonej”. „Transporter”, bo głównym bohaterem jest Marek Drelich – zawodowy złodziej, który niewiele mówi, zawsze jest zimny jak Victoria Beckham i na maksa opanowany. Z wyprzedzeniem opracowuje precyzyjne plany z dokładnie wyliczonym timingiem na poszczególne interakcje -> np. „ Minuta 20. Wyłączyłem alarm i unieruchomiłem dwóch koksów. Wyprzedam plan o 10 sekund”, aczkolwiek w razie jakiejś wtopy, w rękawie ma jeszcze plany w wariantach B, C i D. Poza tym nawet, jeśli wpadnie w tarapaty, zachowuje spokój, analizuje otoczenie, szuka słabych punktów u przeciwnika i wyczekuje momentu dekoncentracji, czyli wypisz wymaluj Jason Statham. Natomiast „Uprowadzona” dlatego, bo Drelich z różnych przyczyn popadł w niełaskę trójmiejskich zakapiorów, którzy chcą zrobić krzywdę jemu oraz jego rodzinie, a jak ktoś grozi rodzinie, to Drelich odpala tryb Liama Nessona i dzwoni do oprawcy z tekstem -> „Nie wiem kim jesteś, ale jadę ci wpierdolić”.
Hit w gatunku „kopany sensacyjniak”. Mocne polecanko.
Książkę kupicie tu -> KLIK
Ebooka znajdziecie na Legimi
A audiobooka na Storytel, Audiotece, Empik Go i Bookbeat