Top Gun: Maverick

Top Gun

Miałem iść dzisiaj na nowego Top Guna… ale nie mogłem się doczekać i poszedłem już wczoraj w nocy.

Oesu, to było Fantastyczne Kino przez wielkie jak japrdl F i K.

Dawno takiej magii czułem podczas seansu. To jest taki stan, kiedy w ogóle nie masz w głowie myśli -> „Ehh to ujowe, tamto słabe, niepotrzebnie w ogóle dotykali legendę”, tylko momentalnie wchodzisz w to jak w masełko i nie analizujesz, tylko płyniesz z nurtem.

Były myśliwce, ścigacz, kurtka, raybana, 10g, zachody słońca, romansik, muzyczka pościelowa i plumkająca Lady Gaga. Nowe pokolenie, stare pokolenie, kosy, żale, fochy, pretensje i podkładanie świń, ale też reuniony, przebaczenia, saluty honorowe, powiewające amerykańskie flagi i friendship ponad regulaminy. Był bardzo solidny plot fabularny oraz wspaniała rozrywkowa odklejka. Było budowanie mentalności drużyny, jak w „Potężnych Kaczorach”, był Miles Teller z wąsem Dawida Podsiadło, była milfowa Jennifer Connelly i oczywiście stary bajerant Tom Kruz.

Była też scena seksu, której nie było i ja ją sobie zinterpretowałem na dwa sposoby -> pierwszy, że Maverick serio jest najszybszym żyjącym człowiekiem, więc zdążył skończyć, zanim kamerzysta powiedział, że zaczynamy. Drugi -> film ogarnia, że to są dojrzali ludzie i w tym wieku najbardziej intymną rzeczą, jaką możesz zrobić w pościeli jest… rozmowa.

Zanim ktoś zacznie przesadnie gloryfikować pierwszą część Top Guna i wpadnie w pierdololo, że druga może jej co najwyżej buty czyścić, przypomnę, że jedynka nie była jakimś wybitnym filmem. Nope, jest wiele filmów z lepszym aktorstwem i ambitniejszym plotem, co nie zmienia faktu, że TOP GUN był wybitnym popkorniakiem, w którym wszystkie elementy zagrały perfekcyjnie.

I tak samo jest z drugą częścią. Jest to blockbuster idealny w punkcik. Śmiałem się z bon motów nawiązujących do jedynki, jarałem szpanerskimi scenami z kokpitu, stresowałem w punktach kulminacyjnych, wewnętrznie chlipałem, kiedy film uderzał w nostalgiczne nuty, krzyczałem Fuck Yeah!, kiedy Tomek Kruz biegł, jakby jutra miało nie być, po czym znowu wewnętrznie chlipałem. Z kina wyszedłem rozedrgany, niczym ZrytyBeret96 z koncertu, kiedy Justin Bieber dotknął jej ręki.

Wspaniały był to seans, nigdy go nie zapomnę, a Tomek Kruz to już w ogóle tak błyszczał, że na miejscu Nicole Kidman zapomniałbym, że ma metr 70… w koturnach i wysłał smsa: „No elo wariacie. Kupa lat, co tam u Ciebie? Nadal w sekcie? Może jakaś kawka?”

Właśnie za takie rzeczy kocham popkulturę. Chcę jeszcze raz.