popKULTURA

Teściowie

16/09/2021
Teściowie

Jeste­śmy rodzi­ca­mi od 1364 dni, co daje 32 759 godzin lub jak kto woli, 1 965 540 minut i dzi­siaj pierw­szy raz uda­ło się wyjść do kina. Razem. W tygo­dniu. Bez nisz­cze­nia życia i pla­nów nie­win­nym ludziom. Szaleństwo.

Tak, uda­ło nam się zna­leźć nia­nię, któ­ra przy­ję­ła zle­ce­nie na 3‑godzinną posia­dó­wę z bom­bel­kiem i była to tak duża rzecz, że kie­dy wsie­dli­śmy do fury, mia­łem wra­że­nie, że jeste­śmy na przy­ląd­ku Cana­ve­ral i zaraz star­tu­je­my w kosmos.

Te 3‑godziny posta­no­wi­li­śmy non­sza­lanc­ko roz­trwo­nić w kinie i zgod­nie z wyni­ka­mi wczo­raj­sze­go gło­so­wa­nia na sto­rie­skach, padło na film “Tescio­wie” (dzię­ki, że odpu­ści­li­ście mi Papry­ka #LovJu).

Nawet gdy­by film był naj­gor­szą pada­ką ever i tak było­by super, bo mia­łem wychod­ne, zja­dłem nacho­sy, obej­rza­łem tra­iler Diu­ny i Bon­da, a pani z Helio­sa w Legio­no­wie, jak nas zoba­czy­ła w kinie RAZEM, to zmie­ni­ła nam bile­ty z poje­dyn­czych fote­li na kana­pę, co by pod­ło­kiet­nik nie prze­szka­dzał mi w mizia­niu Madzi po kola­nie (na co Madzia: Gdzie z tymi tłu­sty­mi palu­cha­mi od nachosów?)

Tym­cza­sem supraj­sik i film oka­zał się wyjąt­ko­wo krzep­ki. Akcja dzie­je się pod­czas wese­la… na któ­re nie docie­ra para mło­da, bo się roz­my­sli­ła i to daje począ­tek sytu­acji pt. “Oesu, ale wstyd przed gośc­mi”, któ­ra z cza­sem zmie­nia się w “Dobra, uj z tym, zapła­co­ne, ludzie się zje­cha­li, to korzystamy”.

Tak że goście się bawią w naj­lep­sze, tym­cza­sem rodzi­ce mło­dych ola­bo­gu­ją, że smu­te­czek na mak­sa i że może jesz­cze da się to wypro­sto­wać, wszak szcze­ście mło­dych naj­waż­niej­sze… po czym od sło­wa do sło­wa (i od kie­lisz­ka do kie­lisz­ka) i nagle cała kur­tu­azja wypa­ro­wu­je i zaczy­na­ją lecieć drob­ne szpi­lecz­ki (“w sumie to wasza wina, bo…”), któ­re po chwi­li eska­lu­ją w gru­be roł­sty, jesz­cze grub­sze wyciecz­ki oso­bi­ste oraz szcze­re opi­nie “kto, co o kim tak napraw­dę myśli”.

Jest tu tak dużo praw­dy i traf­nych obser­wa­cji, że z Madzią zgod­nie usta­li­li­śmy, że będzie­my ten film poka­zy­wać ludziom, jak­by to było nasze wese­le, któ­re­go nie mie­li­śmy XD. I wy też może­cie tak zagrać, bo to są uni­wer­sal­ne praw­dy o nas, o ślu­bach, o sztucz­nej uprzej­mo­ści i o kur­ła życiu.

Już na pierw­szy rzut oka widać, że jest to ekra­ni­za­cja sztu­ki teatral­nej, ale efekt jest tak samo dobry, jak w “Rze­zi” Polań­skie­go, któ­ra swe­go cza­su prze­nio­sła na duży ekran “Boga Mor­du” Yasmi­ny Rezy. Bar­dzo mój typ.

I podob­nie jak w “Rze­zi”, mate­riał wyj­ścio­wy pozow­lił akto­rom poka­zać w peł­ni swój warsz­tat. To nie są kome­die roman­tycz­ne, gdzie dia­lo­gi opie­ra­ją się na kil­ku­wer­so­wych sucha­rach. Nope, w tego typu fil­mach akto­rzy muszą podać w jed­nym uję­ciu kil­ka stron tek­stu z odpo­wied­nią into­na­cją i mimi­ką + pil­no­wać ryt­mu ekra­no­wych part­ne­rów + syn­chro­ni­zo­wać się z wyda­rze­nia­mi na dru­gim pla­nie. Tak więc w tym przy­pad­ku Iza­be­la Kuna, Maja Osta­szew­ska i Adam Woro­no­wicz czap­ki z głów. A Doro­ciń­ski to już w ogó­le wyglą­dał, jak­by ta rola była uszy­ta dla nie­go na mia­rę. Takie pol­skie fil­my to ja szanuję!

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply