Williama Lindsaya Gresham „Zaułek koszmarów”
Pod względem czytelniczym rok zacząłem bardzo topornie, ale jak już ruszyłem z kopyta, to na pełnej petardzie. I cyk, oto książka nr 2 w styczniu -> „Zaułek koszmarów”, autorstwa Williama Lindsaya Greshama.
Zacznijmy od smaczków, bo jest ich tu całkiem sporo.
- Pierwotnie książka została wydana w 1946 roku i z miejsca stała się takim hiciorem, że momentalnie prawa zostały sprzedane do Hollywood i zaledwie rok później do kin weszła ekranizacja z topową obsadą z tamtych czasów
- Książkę próbowano zbanować i wielokrotnie cenzurowano, gdyż ponieważ na ówczesne czasy szokowała dosadnymi opisami i bezpośrednim językiem -> A później pojawił się Patryk Vega i sprawił, że obecnie jest to materiał nadający się na poranne pasmo w Disney Channel
- William Lindsay Gresham to był taki trochę pisarski Norbi, czyli autor jednego hiciora, na którym zyskał sławę i dorobił się fortuny, ale później coś nie pykło i kolejne książki zaliczały wtopy, kasiora się rozeszła, a kropeczkę nad „i” postawiła żona, która w 1953 roku porzuciła go dla autora „Opowieści z Narnii”, C.S. Lewisa #najgorzej. 9 lat później Gresham został znaleziony martwy w nowojorskim hotelu. Popełnił samobójstwo.
- O książce znowu zrobił się głośno za sprawą Guilerrmo del Toro, który postanowił opowiedzieć tę historię nowemu pokoleniu kinomanów i trzeba przyznać, że udało mu się do tego projektu skompletować nie w kij dmuchał nazwiska -> Bradley Cooper, Cate Blanchett, Willem Dafoe, Rooney Mara i Ron Perlman #sztosik. Premiera już w najbliższy piątek.
To tyle w kwestii smaczków. Natomiast jeśli chodzi o fabułę, to mamy tu do czynienia z thrillerem psychologicznym w stylu noir i to noir serio wylewa się z książki. Klimacik pierwsza klasa. Najbardziej jednak zszokowało mnie to, że pomimo upływu niemal 80 lat, twisty nadal są rześkie i gdybym nie znał genezy, prawdopodobnie pomyślałbym, że to wymysł współczesnego autora.
Jakbym miał pokrótce powiedzieć o czym to, powiedziałbym, że o zemście i chciwości.
Głównym bohaterem jest Stan Carlisle, jarmarczny kuglarz, oferujący tak tanie sztuczki, że w „Mam Talent” nie przeszedłby nawet fazy castingów. ALE. Ale bacznie obserwuje taką jedną parkę, która robi szał na numerach z telepatią i stawianiem tarota. Bardzo chce odkryć sekret ich trików, a kiedy w dość perfidny sposób w końcu mu się to udaje, zabiera z trupy jedną dziunie i wraz z nią zaczyna działać na własną rękę, jako Mentalista, który czyta ludzi, jakby byli Kindlem Pejperłajtem. Wszystko idzie pięknie… wtem jeden z klientów okazał Stanowi disrespect i potraktował, jakby był jakimś grajkiem do kotleta, tymczasem Stan uważa się za Fredka Mercurego. I w tym momencie Stan postanawia, że zrobi taki numer, że ci wszyscy próżni bogole nie tylko obrzucą go banknotami, ale będą też kłaniać się w pas na jego widok. Jak bardzo przegiął i jak bardzo guano wpadnie w wentylator musicie doczytać już sami. Polecam, bo historia potrafi zaskoczyć. Zresztą inaczej Guilerrmo i Bradley by w to nie weszli.
Z technicznych rzeczy dodam tylko, że za książką stoi Wydawnictwo MOVA, które w zeszłym roku dało nam „Wybornego Trupa” (moje TOP10 2021), a na specjalne gratki zasługuje Ryszard Oślizło, który jest odpowiedzialny za polski przekład i biorąc pod uwagę, że wszedłem w tę historię jak w masełko, zaryzykuję tezę, że wykonał kawał dobrej roboty.
No i klasycznie link do nabycia egzemplarza drogą kupna -> http://bityl.pl/Wsrqu
Na ten moment nie znalazłem wersji ebookowej ani audiobookowej w apkach abonamentowych.
P.S. Jakie jest wasze podejście do książek, które mają ekranizacje? Porównujecie obie wersje? Olewacie książkę i ograniczacie się do filmu… albo odwrotnie? Ja mam tak, że jak coś wchodzi do kin z łątką hitu, to lubię wcześniej przeczytać, ale oczywiście w drugą stronę też się zdarzało, np. Fight Club, Lot nad Kukułczym Gniazdem, Forrest Gump, Misery, etc. Co lepsze to temat na osobny wpis.