Ten dzień, czyli kontynuacja patostreamów od Blanki Lipińskiej. Auć

Jedliście już śniadanie? Jeśli tak, to lepiej zwiążcie sobie żołądki na podwójny supeł, bo dziś na blogaska wjeżdża recenzja drugiego tomu pornola dla Grażynek od  Blanki Lipińskiej i niestety nie mogę zagwarantować, że nie będziecie mieli cofki.

Uprzedzając pytania, dlaczego biorę na warsztat takie książki? Co tu dużo gadać, po prostu mam coś z masochisty i czuję nieodpartą potrzebę zadawania sobie bólu. Jednak tym razem przegiąłem. Rany, które wyrządził mi „Ten dzień”, są zbyt głębokie nawet jak na moje standardy. Gdybym mógł cofnąć czas, zdecydowanie poszedłbym w jakieś lżejsze i bardziej humanitarne klimaty, np. zgasił sobie papierosa na ręce. Niestety już za późno i teraz nawet Fundusz Sprawiedliwości nie jest w stanie mi pomóc. Może przynajmniej was uda się uchronić.

Zanim zaczniemy, odsyłam jeszcze do recki pierwszego tomu <KLIK> i zapoznania się z dotychczasowymi wydarzeniami. Skończyło się na tym, że Laura dowiedziała się, że jest w ciąży!

TEN DZIEŃ

Książka rozpoczyna się od epilogu, który cofa nas do momentu pierwszego zbliżenia pomiędzy Laurą i Massimo, z tym że teraz całą akcję śledzimy z perspektywy Czarnego. I co się okazuje? Że koleś jest większym freakiem, niż nam się wydawało. Otóż ich ciąża to żadna wpadka. Nope, typ zasiał foczkę z premedytacją! Massimo masz ty rozum i godność człowieka?

Jak dla mnie, zeszła tu akcja bardziej krzywa niż Andrzej Krzywy z De Mono, ale nie dla Laury. Ot pięć minut pomarudziła, że Massimo to cham i bydle, na co Massimo odrzekł „Oj tam oj tam, pomyśl, że teraz będziesz mogła założyć sobie bloga parentingowego i będą przysyłać ci gratisy”, i po chwili jej przeszło. Zresztą tu nie ma czasu na rozczulanie się, bo Czarny zdążył już zaplanować ślub, który odbędzie się za trzy dni, więc teraz Laura ma większe problemy. Musi znaleźć sobie kieckę, zrobić tipsy, przykleić rzęsy, itd. Aaa i zapomniałem dodać, że Czarny kazał jej na weselu trzymać mordkę na kłódkę i przytakiwać na wszystko, co powie, żeby nie było siary przed kolegami mafiozami.

I to prawie się udało. Do pewnego momentu Luara nie robiła żadnych problemów, wtem weszła do pokoju, kiedy Massimo chciał akurat wciągnąć kreskę z ziomkami, i wypaliła przy wszystkich tak #przypał:

Uuu mamy matkę roku na pokładzie. W sumie poza tym nic ciekawego na weselu już się nie wydarzyło. A nie, wróć, okazało się, że Massimo ma brata bliźniaka, ale nie powiedział o nim Laurze, bo mają kosę i nie widzieli się kilka lat, poza tym, kto zawraca sobie głowę takimi pierdołami, heloł? Telenowale brazylijska welcome to.

Przez następnych kilkadziesiąt stron, jeśli Laura nie robi akurat Massimo laski, to gada ze swoją psiapsiółą Olgą o ciuchach, o tęsknocie za alkoholem i o tym, jak bardzo wzięłaby Czarnemu do buzi. Dopiero pod koniec trzeciego rozdziału coś się dzieje. Otóż Czorny stwierdza, że ma dużo roboty, więc wysyła Laurę z Olgą do zajebistego hotelu Spa, żeby sobie pochillowały. No to jadą, jednak Laura szybko się nudzi zabiegami urodowymi i wpada na pomysł, żeby wrócić w nocy do rezydencji i zrobić swojemu mężowi felattio – niespodziankę. Jak pomyślała, tak uczyniła. Uciekła ochronie, niezauważona przemknęła przez podjazd, po czym wbija do gabinetu, a tam zonk, bo Czorny kopuluje przy biurku ze swoją ex.

Laura na ten widok doznaje załamania psychicznego i szybciorem ucieka do Polski. Tam podbija do swojego kolegi weterynarza, który zgadza się wyciąć jej nadajnik GPS z ramienia. Następnie idzie do banku i wyciąga milion euro w gotówce, bo wiadomo, że przy płatnościach Blikiem, Czorny szybko by ją namierzył. Po chwili wyrzuca jeszcze telefon i wraz z Olgą uciekają do znajomego na Węgry. Tam, jak gdyby nigdy nic spędzają 1,5 miesiąca, aż nagle stwierdzają, że już jest luzik i można wracać do Warszawy. Oczywiście w stolicy Polski na Laurę czeka Massimo i w zaledwie dwie minut wyjaśnia, że to było tylko nieporozumienie, bo tym kolesiem, co dymał foczkę w bibliotece, był jego brat bliźniak. Szok! Czy ktoś poza Laurą się tego nie spodziewał? 1,5 miecha siedziała w Budapeszcie, bo ani nie dała sobie wyjaśnić, ani sama nie skleiła tak oczywistego plotu. Zapalam zniczyk przegrywu [*].

Zresztą Massimo też nie jest lepszy, bo wiedząc, z jaką królową intelektu się hajtnął, powinien napisać smska o treści: „Ej, to mój brachol chędożył w gabinecie”, a nie ograniczać się do lapidarnego: „To nie jest tak, jak myślisz”. No kurła, nawet ja wiem, że jeśli zaczynasz w ten sposób zdanie, to jesteś winny jak ocet (Pozdro dla Remka Mroza, od którego zajumałem to porównanie).

Następnie jest wielkie bzykanko na zgodę, a jeszcze później Massimo robi Laurze niespodziankę i zabiera ją do Gdańska na galę MMA. Jakoś tak wychodzi, że jednym z zawodników biorących udział w walkach, jest ex Laury i zanim ta zdąży mu powiedzieć, że jest żoną szefa włoskiej mafii, już siedzą w limuzynie i dają w ślimaka. Oczywiście Czorny ich przyłapuje, ale nie robi z tego powodu wielkiej inby. Ot łamie typowi kulasy (a mógł zabić), ale do Laury większych pretensji nie ma. Baa nawet w nagrodę nurkuje pomiędzy jej uda. No, chyba że to kara. Tak się składa, że u nich kary i nagrody wyglądają identycznie, więc ciężko się połapać.

Dalej to już impreza z okazji Bożego Narodzenia, na której niespodziewanie pojawiają się rodzice Laury. Matka dostaje od Czarnego futro z Soboli, a ojciec wymarzoną żaglówkę na Mazurach.

Prezent jak prezent, więc nikt nie zadaje pytań w stylu: „Ciekawe skąd miał na to pieniążki?”. Nope, to kultura polska rodzina, a nie jakieś cebulaki. Laura z kolei dostaje markę odzieżową i od teraz będzie mogła sobie projektować ciuszki dla zabicia czasu. Też nic specjalnego.

Dziękuje za to w typowy dla siebie sposób:

Jednak na tym nie koniec, bo w ramach prezentowego rewanżu, informuje Massimo, że będzie miał syna… chociaż ten przez całą książkę powtarza, że nie chce znać płci dziecka. Proszę Massimo, o to twój zniczyk przegrywu [*].

Następnego dnia idą na jakiś w chooy szpanerski bal i mimo iż Laura po wszystkich swoich wcześniejszych wybrykach ma potrojoną ochronę, to i tak zostaje porwana przez jednego z wrogów Czarnego. Spoko, dla niej to nie pierwszyzna. Jest jednak w tym porwaniu coś tak pokręconego, że w sumie nie wiem, jak to skomentować. Otóż Laura, zamiast płakać, szamotać się i odliczać minuty do momentu aż jej mąż przybędzie z odsieczą, zastanawia się, czy zrobić swojemu oprawcy loda, czy jednak nie robić? I to nie ma być wcale lód ze strachu albo dla odwrócenia uwagi, tylko typowo rekreacyjny. Wystarczyło, że koleś raz pokazał jej się w mokrych spodenkach, a ta w mig wyłapała kontur jego zaganiacza i niczym Iwona Pawlowicz w Tańcu z Gwiazdami, w wyobraźni przyznała mu 10 punktów, czyli max. Czy możemy już oficjalnie uznać, że Laura ma chory dekiel?

Niestety w tym miejscu Blanka przerwała i trzeba czekać na trzeci tom #smuteczek

Podsumowując, książka jest płytka jak kałuża (główna bohaterka zresztą też). Przez 90% nic się nie dzieje, ot pierdololo o modzie, spanie do południa, przejażdżki Bentleyem i bzykanie. Naprawdę dużo bzykania. Nie wierzcie jednak w te marketingowe bajki, że po przeczytaniu książki, tak się nakręcicie, że nazajutrz trzeba będzie kupić nowy stelaż do wyra. Nope, jest wprost przeciwnie. Ta książka zniesmacza i sprawia, że człowiek chce wstąpić do zakonu (z tym że tam ponoć jeszcze więcej bzykania). Jest jak pornol, który musisz obejrzeć do końca (nikt nie ogląda do końca), tylko że gorzej, bo z narracją. Wyobraźcie sobie, że w filmach, gdzie Łysy z Brazzers obraca panienki, w tle gada Krystyna Czubówna i komentuje co się aktualnie dzieje na ekranie. Po kilkunastu stronach ma się już naprawdę dość tych nabrzmiałych, pulsujących łechtaczek, wąskich, ociekających śluzem cipek i penisów twardych jak stal, które penetrują tak głęboko, że niemal dotykają żołądka #BlankaWeźSię Od czasu do czasu dostajemy w bonusie dodatkowe smaczki. O na przykład taki:

Tu nie ma pojedynczych numerków. Albo 82 orgazmy za jednym podejściem, albo didn’t happen, a Laura to już w ogóle jest tak nienasycona, że mimo iż Czorny wsadza jej równocześnie palce w wadżajne, w tyłek, w oczy, uszy, usta i pępek, to ta nadal krzyczy „Mocniej, szybciej, głębiej, więcej”. No ale kurła jak, skoro ludzkie ciało nie ma więcej otworów? Daj już spokój temu biednemu Donowi, chłop zrobił, co mógł.

Nie brakuje za to niezręczności. Nie licząc zapylenia wbrew woli, są minimum dwie sceny, które swobodnie można uznać za gwałt, chociaż z narracji wynika, że: „Oj tam, oj tam i tak byłam na niego napalona. To, że mi wrzucił głupiego jasia do drinka, sprał jak Pudzian Najmana i wydupczył nieprzytomną, tylko przyspieszyło sprawę”. Hmm, skoro tak mówisz.

Nietypowo przebiega też ciąża. Czas leci, a Laurze rosną tylko boobsy. Brzuch ani drgnie. <Kobiety w ciąży jej nienawidzą. Odkryła sposób jak być w stanie błogosławionym i przybierać tylko w biuście>.

Zapomniałbym wspomnieć, że ta mafia na czele, której stoi Czarny to śmiech na sali i nikt jej nie szanuje. Porywacze wchodzą na posesje Massimo, jak do siebie, jakiś milioner z polski obrócił pannę brata Czarnego, po czym przysłał do Neapolu DVD z nagraniem ich zabaw i nie spotkały go za to żadne konsekwencje. O niekompetentnych ochroniarzach, którymi Laura kręci, jak chce, nawet nie wspominam. Żenada.

I to by było na tyle. Widzimy się przy okazji trzeciego tomu. Na koniec dorzucam jeszcze autorską grafikę, w której zestawiam piramidę potrzeb Maslowa z piramidą potrzeb Laury Biel.

P.S. Ale Blankę i tak bardzo lubię. Jest spoko. Mam nadzieję, że na trylogii skosi tyle siana, że już nigdy nie będzie musiała pisać.