„Jak stać się szczęśliwym mężczyzną. Odkryj najsilniejszą, najlepszą i najodważniejszą wersję siebie” Justin Baldoni

Ocena Pigouta:

„Masz 5 lat? Ja w twoim wieku miałem 6!” -> Ojciec Ludwiczka

Dzisiaj wjeżdżam z najbardziej niewygodną recką w całej mojej karierze. Z recką książki, która na pierwszy rzut oka jest wszystkim, czym gardzę, czego unikam i co totalnie nie spina mi się wizerunkowo.

Zacznijmy od tytułu (Jak stać się szczęśliwym mężczyzną) i okładki -> typowo poradnikowa, obiecująca, że zmieni życie na lepsze i w dodatku sugerująca, że nie jestem prawdziwym mężczyzną! Plażo proszę, ja nie jestem prawdziwym mężczyzną, a kto jak ma ochotę na miód, przeżuwa ul razem z pszczołami? JA!

Osobną lampką alarmową była osoba autora, Justina Baldoniego. Otóż chłop jest aktorem, który przewinął się w kilku filmach i serialach (np. Jane The Virgin), gdzie zazwyczaj grał ciacho z sześciopakiem i książkę zaczyna od gadki, że wszystko o czym pisze, zna od podszewki i sam nieustannie musi walczyć, aby Hollywood nie widziało w nim wyłącznie dobrze wyrzeźbionej klaty, a człowieka -> No straszna historia mordo. A próbowałeś być grubaskiem w polskiej podstawówce? Nie, to uja wiesz o życiu.

Tak że na dzień dobry byłem bardzo na NIE i napisałem Pani z wydawnictwa, że dziękuje, ale to nie moja banieczka tematyczna… na co pani z wydawnictwa wzięła mnie pod włos i powiedziała -> Ale to tak całe życie będziesz czytał tylko kryminały? (Tak jak Steve Jobs chciał przejąć menadżera z Pepsi i powiedział -> Całe życie chcesz sprzedawać słodzoną wodę?). Sprawdź, może coś z niej wyniesiesz, wszak masz syna, więc jesteś w grupie docelowej, a jak ci się nie spodoba, to napiszesz, że ci się nie podoba, albo nie napiszesz nic.

No ewidentnie podeszła mnie metodą „na ambitnego recenzenta”. Dostałem ebooka, odpaliłem w apce z syntezatorem mowy i słuchałem grając na plejce. Gram, słucham i po jakimś czasie zdaję sobię sprawę, że dość często przytakuję -> Jup, tak było, też to przerabiałem.

Dostajemy w niej perspektywę nastolatków, którzy zanim pójdą na swoje, zaczną płacić podatki i pozbędą się wszelkich złudzeń, będą musieli zmierzyć się z mniej i bardziej dyskomfortowymi sytuacjami życiowymi, zostaną poddani presji otoczenia i rówieśników, poczują ciężar oczekiwań rodziny, które nie zawsze są zgodne z ich własną drogą + będę zmuszani robić rzeczy, których nie chcą, ale takie są normy, zasady i standardy, więc trzeba je robić.

Widziałem w tym siebie, bo każdy tak miał, po czym dostajemy takie przystępnie i logicznie wstawki, jak być asertywnym oraz przekaz -> Stary, ten problem na etapie nastoletnim może wydawać się nie do przeskoczenia, ale z perspektywy reszty życia, jest nieistotnym epizodem, więc chillout.

Podrzucić tę książkę nastolatkowi to bardzo spoko pomysł, bo o ile dzisiaj wszystkie te rzeczy zgadzają się z moimi własnymi przemyśleniami, to za młodu, człowiek tego nie wiedział, więc błądził, stresował się i biczował myślami.

Ale, jeszcze lepszym pomysłem jest przeczytanie jej z perspektywy rodzica. Mi osobiście ona uświadomiła, że jestem trochę jak Stary Ludwiczka i jak pojawia się jakaś problematyczna kwestia, mam tendencję do pierdololo w stylu -> „Teraz się ludziom w tyłkach poprzewracało, za moich czasów…”, tymczasem mam emocjonalnego, szczerego, otwartego bombelka, który przejmuje się różnymi rzeczami, ma empatie poziom milion… i nie chciałbym tego w nim zabić swoją gburowatością. A to oznacza, że trzeba będzie na pewnym etapie prowadzić trudne, krępujące, niezręczne rozmowy. I tu, cała na biało, wjeżdża ta książka, która pokazuje JAK TO SIĘ ROBI. Tak że zostawiam ją na półeczce, żeby była pod ręką w godzinę W.

Jako PigOut, hejter i fan obserwowania jak świat płonie, mam podejście -> nie mówcie mi jak mam żyć, wiem co robię.

Jako ojciec -> niegłupie, można tylko wygrać.