„Sokół Maltański” Dashiell Hammett
- Tytuł:Sokół Maltański
- Autorzy:
- Wydawca:
- Gatunek:
Nigdy nie czytałem Raymonda Chandlera, co jest trochę upierdliwe, kiedy kolegujesz się z Wojciech Chmielarz – pisarz, bo Wojtek powołuje się na niego jakieś 30 razy dziennie. Ale za to przeczytałem inną klasykę kryminału -> „Sokoła Maltańskiego” by Dashiell Hammett.
Nie będę ściemniał, że była to w 100% moja inicjatywa, ot siedziałem sobie i nagle pomyślałem -> Oesu a bym se przeczytał takiego „Sokoła maltańskiego”.
Nope, to się wydarzyło przez „zasianie ziarenka”. Otóż zaziomowałem się troszkę z wydawnictwem Art Rage, które podesłało mi pakiet książek, w tym tego typiarza, co dostał ostatnio Nobla (Jon Fosse), ale rekomendacja była właśnie na „Sokoła Maltańskiego”, bo primo dostał nowe wydanie, drugie primo dostał nowe tłumaczenie (Tomasz. S Gałązka), trzecie primo to klasyka powieści detektywistycznej i wszystko, co zostało wydane później, to remix Hammetta (tej wersji się trzymajmy).
No to przeczytałem, a właściwie częściowo przeczytałem, a częściowo wysłuchałem, bo po drodze odkryłem, że na Legimi jest audiobook w interpretacji Wojtka Masiaka.
Wnioski? Jak na książkę, która ma prawie 100 lat (wydana w 1930 r.) jest zaskakująco krzepko. Główny bohater, detektyw Sam Spade jest przyjemnie bezczelny, złośliwy, kąśliwy, najmądrzejszy, najlepiej dedukujący i wszystkich pięknie rozstawia po kątach. Oczywiście autor nie zapomniał sprawić go nieprzyzwoicie przystojnym i podkreślać, że kobietom miękną kolana na jego widok.
No i faktycznie lata lecą, a takie cechy nadal są na topie w kryminałach, czyli archetyp twardziela check. Humor sytuacyjny i ten zawarty w dialogach wciąż jest do wyłapania, więc też check.
Uwagi zaczynają się na etapie samej intrygi, która szczególnie mnie nie porwała. Początek owszem fajnie żarł, bo do biura detektywistycznego przychodzi ładna, tajemnicza pani, kładzie na stół 200 dolców i mówi -> „Jest taka sprawa”. Detektyw wie, że babeczka coś ściemnia, ale 200 dolców jest wystarczającą kwotą, żeby nie zadawać niewygodnych pytań. A później w grze pojawia się jeszcze kilka osób i wszystkie zaczynają gonić za figurką Sokoła Maltańskiego, a że te postaci są narysowane na maksa grubą krechą, to ta gonitwa staje się niezamierzenie komiczna i groteskowa, jak filmy z Charlie Chaplinem. Na szczęście na finiszu, przy rozwiązaniu zagadki znowu robi się fajnie i detektyw Spade ponownie staje się nieczułym draniem, który wszystkich rozgryzł i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Z innych minusów wypadałoby jeszcze wskazać seksizm. Może nie tak brutalny jak w starych Bondach, ale jednak widoczny.
A po wszystkim obejrzałem jeszcze filmową wersję „Sokoła Maltańskiego” z Humhprey’em Bogartem i nie mogłem się napatrzeć, na te eleganckie garniaki i wysmakowane wnętrz…, a film z roku 1941. Czad.
Lista powodów, dla których warto sięgnąć po „Sokoła Maltańskiego”:
– żeby zobaczyć od kogo zżyna twój ulubiony autor
– żeby zobaczyć jak się rodził czarny kryminał
– Żeby zgasić Wojtka Chmielarza, jak zacznie gadać o Chandlerze
– bo ma fajną okładkę
– bo ma nowe tłumaczenie
– bo jest mało inwazyjny i do zrobienia w jeden dzień
– bo prawdopodobnie po książce najdzie cię ochota, żeby zobaczyć jeszcze wersję filmową i będzie zachwyt nad stylówkami Bogarta