Lee Child „Lepiej już umrzeć”

Porozmawiajmy o Jacku. O Jacku Reacherze. Lubicie? Gardzicie? Śledzicie na bieżąco, czytacie od święta, a może jeszcze nie mieliście okazji?

U mnie sytuacja wygląda tak, że Jacka jako postać uwielbiam, aczkolwiek książki czytam raczej wyrywkowo (przerobiłem około 10 tomów, bo za dużo jest książek na świecie, żeby siedzieć na stałe w jednej serii) i nie ukrywam, że jest to moje świadome guilty pleasure. No bo nie oszukujmy się, z założenia jest to literatura rozrywkowa i przerysowania są tutaj mile widziane -> ma być kozaczenie i testosteron, a nie jakieś głodne smutki.

W ogóle muszę przyznać, że plot fabularny w tych książkach jest dla mnie mocno drugorzędny. Esencję stanowi postać Jacka i cała otoczka wokół niego. Coś jak z „Drużyną A”, którą namiętnie oglądałem w latach ‘90. W niej też intryga była tylko wymówką, żeby po raz setny przeżyć tą samą, sprawdzoną historię. Każdy odcinek miał jednakowy schemat -> Drużyna A zajeżdża do randomowej amerykańskiej pipidówy, gdzie władzę przejął jakiś złol, który wraz z bandą przydupasów ciemięży lokalną ludność. Zadaniem Drużyny A było obalenie złola i oddanie pipidówki w ręce lokalesów, a żeby do tego doszło, musieliśmy odhaczyć standardowe motywy, czyli Pułkownik Hannibal obmyśla krzepki plan, B.A. Baracus spuszcza komuś łomot, Buźka wyrywa panienki, Morduck udaje krejzola, a jak trzeba coś ostrzelać z helikoptera, to też spoko. No i oczywiście w każdym odcinku obowiązkowo lokowanie kozackiego vana GMC. Czy to się kiedyś nudziło? Nope!

Mniej więcej coś takiego mam z książkami o Jacku Reacherze, który jest jednoosobową Drużyną A. U niego schemat wygląda tak, że jest byłym majorem żandarmerii, który po przejściu do cywila prowadzi żywot bezdomnego i szlaja się to tu, to tam. Nikomu niby nie wadzi, a jednak ma talent do przyciągania kłopotów i często jest tak, że wchodzi sobie do przydrożnej knajpy na kawkę, wtem po jednym siorbnięciu otacza go pięciu typów z zamiarem zrobienia mu kuku. I tu zaczyna się esencja książek, czyli Jack przechodzi w tryb kozaka i nie przerywając siorbania analizuje sytuację, po czym grzecznie prosi typów, aby ustawili się w kolejce, co by przypadkiem żodyn dwa razy nie zgarnął wpierdolu. Typy na to, że „HE HE HE, jaki wariat, myśli, że sam powali pięciu”, na co Jack lutuje pierwszemu gonga w nos, drugiemu wypłaca wibrujący cios w śledzionę, trzeciemu robi bliskie spotkanie dyńki z kantem stołu, czwartego z kopa posyła na maszynę grającą, a piątemu zapodaje podwójnego nelsona z przerzutem przez plecy, po czym siada dokończyć kawę, mrucząc pod nosem: „A prosiłem”.

Dla mnie książki z Jackiem spokojnie mogłyby tak wyglądać przez 300 stron. Ot Jack je śniadanie, brunch, lunch, podwieczorek i kolację, a podczas każdej konsumpcji napadają go typy, co prowokuje rozróbę, a później dostajemy scenę, jak zagipsowani oprawcy ścigają się na wózkach inwalidzkich po OIOMie.

Kolejną rzeczą, którą lubię w Jacku to jego zero-jedynkowość. Gość nie przeżywa rozterek moralnych, tylko na chłodno sobie analizuje potencjalne opcje, po czym wybiera najefektywniejszą drogę (czyli wpierdol) i naura. I że jest konkretny w swoich wypowiedziach -> puszcza krótkie piłki, a nie jakieś filozoficzne elaboraty. I że potrafi w ironiczne bon-moty. I że poza spuszczaniem łomotów, umie też łączyć kropki (czyt. dedukować) i wyciągać wnioski, co sprawia, że seria o Jacku scala moje dwa ulubione motywy, czyli śledztwa oraz bezsensowną przemoc. Dużo bezsensownej przemocy. A poza tym Jack jest najmilszym bezdomnym koksem ever. Dzień dobry zawsze powie i żadnej staruszce nie pozwoli samotnie przejść przez ulicę.

Jak widać Reachera kupuje w ciemno… ale raczej w wersji książkowej. Z ekranizacjami mam delikatny problem. Te kinowe mi nie siadły przez Tomka Kruza, który nijak nie pasuje fizycznie. Prawilny Jack jest niemal dwumetrową górą mięśni, tymczasem Tomek ma zapadniętą klatę i mierzy ledwo metr 50 (jeśli założy akurat chodaki), więc już na tym etapie filmy był dla mnie spalone. Natomiast w serialu od Amazona główny aktor został dobrany idealnie w punkcik, ale trochę mi brakowało ciężkości w tej historii, a konkretnie wiary, że złole faktycznie mogą wyrządzić Reacherowi krzywdę, bo na moje oko byli bardziej niekompetentni niż szturmowcy w Gwiezdnych Wojnach. Ale ok, kilka tygodniu już minęło od obejrzenia, trochę ochłonąłem i z każdym dniem myślę coraz cieplej o tym serialu.

A piszę to wszystko, bo właśnie skończyłem najnowszy tom o Reacherze, pt. ”Lepiej już umrzeć” (według Wikipedii 26 <sic!>) i moja recka jest następująca -> czuję się usatysfakcjonowany! Tak po prostu. Dostałem dokładnie to, czego oczekuję po historiach z Reacherem. Prostą, szybką rozrywkę, która odhaczyła wszystkie stałe punkty programu, czyli mamy złola, który snuje typowo złolskie plany, mamy babeczkę, która jest byłą agentką FBI, a teraz próbuje powstrzymać złola na własną rękę, bo coś tam zrobił jej bratu, no i w końcu mamy Reachera, który chce jej pomóc i w tym celu hurtowo rachuje kości, rozpracowuje o co chodzi złolowi i próbuje go powstrzymać. Czego chcieć więcej?

Oczywiście widziałem, że hardcorowi fani narzekają, że Lee Child zaczął pisać nowe tomy na spółę z bracholem Andrew i że to już nie to samo, ale tak prawdę mówiąc, nie potrafię się do tego odnieść, bo osobiście nie poczułem tutaj ani progresu, ani regresu, ot typowa książka o Reacherze -> przemoc, dedukcja, bon-moty, wszystko check. Dla mnie spoczko.

Klasycznie zostawiam namiary na wersję papierową Wydawnictwo Albatros -> https://tiny.pl/98w2q