Książki pod choinkę
Jak tam? Nadal jesteście w głębokim anusie z prezentami gwiazdkowymi? Uuu niedobrze. Nie chcę was straszyć, ale wkroczyliśmy już w okres, kiedy szanse na dostarczenie towaru zamówionego przez neta przed wigilią, lecą na łeb na szyję. Ponoć kurierzy już chodzą na rzęsach, a będzie tylko gorzej. Zresztą nie oszukujmy się, oni niespecjalnie radzą sobie nawet w okresie poza świątecznym, więc tylko czekać, aż to wszystko pier wywinie orła. Chill, zawsze zostaje plan B, czyli gifty, które da się ogarnąć stacjonarnie.
Pomyślmy, co jest najlepszym prezentem pod słońcem? Pieniądze, wiadomix… ale je odrzucamy, bo sami mamy mało. Ewentualnie możemy je od kogoś przyjąć, ale żeby zaraz samemu z nich wyskakiwać? No bez przesady. Na drugim miejscu plasują się drony, elektryczne deskorolki i kamerki 4K, oczywiście z gimbalem. Niestety je też musimy odrzucić z powodu ekstremalnej biedy. Zostaje opcja numer trzy, czyli heheszkowe koszulki. Koszulki zawsze na propsie, z tym że stacjonarnie można kupić, co najwyżej takie z napisem „Sex instruktor”, „Kto nie ma brzucha, ten słabo… chędoży”, albo „Nie potrzebuję Googla, moja dziewczyna wie wszystko”, czyli teksty, które nawet 10 lat temu były suche. Jeszcze tak nisko nie upadliśmy, odrzucamy. Dalej są gry i filmy w steelbookach, ale tu akurat zachodzi duże ryzyko, że zdublujemy kolekcję. Poza tym drogo w (c)H, więc NOPE! Zostają książki i flaszki. Z flaszkami łatwo, bo bierzemy te w ładnym opakowaniu i z gratisowymi szklankami. Niestety nie wszyscy mogą pić… a niektórzy, dla dobra świata, nie powinni. Skupmy się więc na książkach. Książki są spoko i zawsze się sprawdzą na prezent, ale problem jest taki, że jak człowiek kupuje je pod presją, to z miejsca doznaje amnezji i nie potrafi sobie przypomnieć ani jednego sensownego tytułu i nazwiska autora, więc w panice bierze to, co akurat leży na wystawie, czyli „Jak pozbyć się opony od Tira z brzucha?” by Karolina Szostak, albo jeden z tysiąca paździerzy popełnionych przez Beatę Pawlikowską. Zanim po nie sięgniecie, odpowiedzcie sobie na pytanie, czy aby na pewno chcecie komuś podarować prezent, czy jednak raka? Jeśli to pierwsze, to nie tędy droga. Na szczęście macie mnie i ja wam powiem, co dla kogo. Dzięki poniższej ściągawce nie będziecie Grinchami i nie zniszczycie świąt.
Dla fanów thrillerów, sensacji i seriali Homeland / Jack Ryan
PIELGRZYM, Terry Hayes
900-stronicowa locha, która wciąga niczym chodzenie po ruchomych piaskach. Szpiedzy, terroryści, morderstwa, ataki biologiczne, etc. Generalnie wątków od cholery, ale wszystko perfekcyjnie łączy się w całość. Nie wiem ile lat autor poświęcił na research, ale odwalił kawał dobrej roboty #gratki. Olejcie Remka, bierzcie „Pielgrzyma”. Nic lepszego w tej kategorii nie znajdziecie.
Alternatywa: GENIUSZ ZBRODNI, Chris Carter
Niby typowy thrillerek, w którym genialny detektyw trafia na godnego siebie przestępcę, po czym grają sobie w intelektualne szachy, a jednak jakoś fajniej mi się to czytało niż Cobena, Lee Childa i Jo Nesbo. Być może ci ostatni już mnie trochę znużyli, być może to Carter jest taki kozak. Sam już nie wiem, ale co by to nie było, nie zmienia to faktu, że „Geniusz zbrodni” jest sprawdzoną opcją i raczej nie zawiedzie obdarowanego/ej.
Dla fanów sci-fi
LIMES INFERIOR, Janusz A. Zajdel
Najlepsza polska książka ever (nie licząc „Wiedźmina”), absolutny klasyk i must have na każdej półeczce. Kropka. I to nie jest tylko moje zdanie, bo tak samo powiedział kiedyś Stanisław Lem. Niby lekka i krótka, ale cholernie oryginalna i z podwójnym dnem. BTW: Inne książki Zajdla też wymiatają.
Alternatywa: HYPERION, Dan Simmons.
Też klasyk, ale na skalę światową. Siedmioro pielgrzymów musi udać się na planetę Hyperion, żeby znaleźć tajemniczą istotę, która jako jedyna wie, jak zapobiec zagładzie ludzkości. Myk jest taki, że każdy z pielgrzymów może zwrócić się z prośbą do istoty, ale wysłuchany zostanie tylko jeden. Pozostali będą musieli zginąć. Prawda, że brzmi kozacko? W rzeczywistości jest jeszcze lepiej.
Dla fanów fantasy, „Wieśka” i „Gry o tron”
DROGA KRÓLÓW, Brandon Sanderson
Cegła grubsza niż encyklopedia Brittanica, ale ponoć sam miód. Ponoć, bo sam jeszcze nie przebrnąłem, ale zaufane źródła donoszą, że rwie poślady. Bierzcie, śmiało, ostatecznie to i tak nie dla was (iksde).
Alternatywa: OPOWIEŚCI Z MEEKHAŃSKIEGO POGRANICZA, Robert M. Wagner
Tego też jeszcze nie czytałem, ale te same źródła, co wyżej, donoszą, że od kiedy Sapek woli wykłócać się o hajs z CD Projektem niż pisać i od kiedy Grzędowicz zakończył „Pana Lodowego Ogrodu”, to właśnie „Opowieści z Meekhańskiego pogranicza”, zasiadły na tronie polskiego fantasy. Podobno zrywają czapki. Osobiście planuje od nich zacząć nowy rok.
Dla ludzi, którzy lubią poczuć dyskomfort psychiczny
MISERY, Stephen King
Znany pisarz rozbija furę podczas zamieci śnieżnej. Babeczka, która go znajduje, okazuje się jego największą psychofanką. Zabiera typa do domu pod pozorem niesienia pomocy, a tak naprawdę robi z niego zakładnika i zmusza do pisania romansideł z odwłoka. Myślicie, że skoro widzieliście film, to wiecie już wszystko? Bullshit. Film jest super, ale do poziomu książki nie doskakuje. W wersji papierowej dostajemy o wiele więcej tortur + monologi wewnętrzne więzionego autora, czego w filmie zabrakło, a tak się składa, że właśnie one robią największą robotę. Jedna z lepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałem. TOP10 na luzie.
Alternatywa: DZIEWCZYNA Z SĄSIEDZTWA, Jack Ketchum
Z jednej strony rewelacyjnie się to czyta, z drugiej historia jest tak mocna, że zrobi wam się niedobrze, a Jacka Ketchuma uznacie za chorego pojeba. Gwarantuję, że po lekturze, wasza psychika rozpadnie się na milion kawałków. Polecam.
Dla fanów biografii
NIELEGALNY. MOJE DZIECIŃSTWO W RPA, Trevor Noah
Trevor Noah to popularny komik i gospodarz znanego w USA programu „The Daily Show”. W książce opowiada o swoim dzieciństwie spędzonym w RPA, w czasach apertheidu. Nie brakuje wstawek o biedzie i rasizmie, ale jest też sporo o rodzinie i drodze, która doprowadziła go do kariery komika. Książka wciągająca, niegłupia i całkiem zabawna. Bardzo dobrze wspominam.
BEKSIŃSCY. PORTRET PODWÓJNY, Magdalena Grzebałkowska
Książkę przeczytałem zanim wyszedł film „Ostatnia rodzina” i efekt był taki, że kilka kolejnych dni spędziłem w internecie na oglądaniu obrazów Zdzisława Beksińskiego i słuchaniu starych audycji Tomasza. Mocno dramatyczna historia, ale świetnie się to czytało. Autorka odwaliła kawał dobrej roboty. W życiu bym nie przypuszczał, że aż tak mnie pochłonie opowieść o ludziach, o których wcześniej nawet nie słyszałem. Tę książkę po prostu zajebiście fajnie mieć na półce.
Dla fanów popkultury i entuzjastów podróży
PRZEZ STANY POPŚWIADOMOŚCI, Jakub Ćwiek i ziomki
Popularny pisarz, znany bloger, dziennikarz z wyrobionym nazwiskiem i jeszcze kilka osób, wpadają na genialny pomysł, żeby uderzyć do HBO i wydawnictwa SQN z propozycją zasponsorowania im wyjazdu do USA, po miejscach znanych z filmów i seriali (m.in. Rocky, Walking Dead, Banshee, Avenengers, Filadelfia), a w zamian obiecali, że napiszą relację z tej podróży i skręcą kilka filmików na jutuba. I wyobraźcie sobie, że HBO i SQN na to przystali, i faktycznie dali im ten hajs, a oni później naprawdę napisali z tego relacje. I o tym właśnie jest ta książka. Nienawidzę ich za to, bo sam miałem taki pomysł #złodzieje, ale muszę oddać, że książka wyszła rześko. Jest lekka, momentami zabawna, ma mnóstwo smaczków i pokulturowego mięcha, a co najgorsze, po jej przeczytaniu, chce się wszystko rzucić i wyjechać do USA. Tam wynając kampera i sru w długą przez Route 66. Jeszcze bardziej ich nienawidzę za to, że udało im napić z Jackiem Ketchumem (tym freakiem od „Dziewczyny sąsiedztwa”) i to w barze, który należy do ojca Lady Gagi. Nawet Łukasz Jakóbiak by sobie lepiej tego nie zwizualizował. Zazdro 500.
Alternatywnie: STAN LEE. CZŁOWIEK MARVEL, Bob Batchelor
Książkę kupiłem kilka dni temu, więc nie miałem jeszcze za bardzo czasu, żeby się za nią zabrać, ale to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Fakty są takie, że jak tylko zobaczyłem okładkę w księgarni, wiedziałem, że muszę ją mieć. Tak własnie działają mózgi popkulturowych freaków, więc jeśli macie kogoś takiego do obdarowania, bierzcie w ciemno. Na pewno będzie zadowolony. Poza tym nadal jesteśmy w żałobie po Stanie, więc będzie to godny salut dla człowieka, który dał nam od cholery epickich historii. Han Christians Andersen to leszcz przy Stanie Lee.
Dla ludzi skazanych na dojazd do roboty komunikacją miejską oraz ziomków, którym znudziło się czytanie etykiet Domestosa podczas posiadówek na tronie
ŚWINIA RYJE W SIECI, PigOut… czyli ja
Po pierwsze dlatego, bo jest zabawna (przynajmniej tak mówią ludzie, a ja im wierzę), po drugie, bo można ją czytać na raty (co rozdział, to inna inba), czyli idealna do autobusu i na tron, po trzecie, bo potrzebuję pieniędzy.
Dla graczy, nerdów i prawiczków
WOJNY KONSOLOWE, Blake J. Harris
Przekozacka historia o wojnie technologiczno-marketingowej pomiędzy Nintendo i Segą. Szalone lata ’90 (’80 też) i mnóstwo, ale to mnóstwo mięcha, a całość napisana, jak najlepszy thriller. Poza tym zajebiście wyjściowe wydanie. +50 do stylówy półeczki gwarantowane
Dla mirków, którym marzy się założenie własnej firmy i zarobienie miliona monet
SZTUKA ZWYCIĘSTWA, Phil Knight
Opowieść popełniona przez założyciela firmy Nike, opowiadająca o drodze, jaką typ musiał przejść, aby stworzyć największe na świecie imperium dresów i sprzętu sportowego. Książka jest trochę romantyczna (bo wiecie, kolo miał wielkie marzenia, ale skromne środki), trochę w niej coachingowego pierdololo (suchary w stylu „Nie poddawaj się, zawsze jest jakiś plan B”), ale koniec końców sprzedaje kopa motywacyjnego (tak kurła, ja też tak mogę) i pomaga poukładać sobie róże rzeczy w głowie (a czyli, żeby odnieść sukces, trzeba jednak zwlec się z wyra. Shit!). Dla ludzi bez aspiracji biznesowych też się sprawdzi, bo to tak ogóle bardzo przyjemne czytadło, w dodatku zawiera sporo smaczków (jak powstało logo Nike, trochę o sportowcach, itd).
Dla januszy sportu
MIKE TYSON. MOJA PRAWDA, autor widmo
Olejcie wszystkie biografie napisane równoważnikami zdań, traktujące o sportowcach, którzy są dopiero w połowie kariery #Neymar #Messi #CR7 #Lewnadowski. To popierdołki są. Tyson to zupełnie inna para kaloszy. Kompletna historia o kolesiu, który przeszedł drogę od zera do największego bokserskiego motherfuckera, po czym wciągnął nosem pół milarda dolarów i znowu zarył dynią w dno. #TylePrzegrać. I kiedy już wydawało się, że będzie musiał żreć gruz i spać pod mostem, niespodziewanie dostał epizod w „Kac Vegas” i znowu karta się odwróciła. Przy okazji jest to kolejna pozycja w epickim wydaniu. SQN robicie to dobrze.
Alternatywnie: JORDAN RULES, Sam Smith
Nowość na naszym rynku, chociaż w USA wyszła już w 1994 i sprzedawała się jak ciepłe bułeczki. Skupia się na pierwszym mistrzostwie NBA zdobytym przez Michaela Jordana wraz z Chicago Bulls. Popełnił ją dziennikarz, który przez cały sezon miał dostęp do zawodników i swobodne wejście do szatni, więc coś tam mu się o uszy obijało. Dużo mięcha, które zmienia trochę postrzeganie Michaela Jordana. Okazuje się, że kolo wcale nie był taki super sympatyczny jak w „Kosmicznym meczu”. Nope, tyrał tych swoich ziomków z drużyny aż miło. Jeszcze nie dojechałem do końca, bo dawkuję sobie tylko w kabinie relaxu, ale czyta się bardzo dobrze i już wiem, że to będzie jedna z lepszych książek o sportowcach. Przynajmniej pośród tych, które przewinęły się przez moje ręce.
Obowiązkowa dla wszystkich:
KRÓL SZCZURÓW, James Clavell
Na chwilę obecną mój nr 1 na liście ulubionych książek. Strąciła z tronu „Ojca chrzestnego”, więc to chyba najlepszy dowód, że jest spoczko. Opowiada o ciężkiej egzystencji angielskich, amerykańskich i australiskich żołnierzy, którzy w trakcie wojny o Pacyfik, trafili do japońskiego obozu Czangi w Singapurze. No lekko zdecydowanie nie mieli, bo jak nie doskwierał im głód, to dopadała ich malaria. Jednak nie jest to tak do końca przygnębiająca historia. Głównym bohaterem jest żołnierz lawirant, powiedzmy, że typek w stylu „Wielkiego Szu”, który doskonale się odnajduje w życiu obozowym. Potrafi owijać sobie ludzi wokół palca, kiwać strażników i kręcić takie biznesy, że żyje mu się niemal po królewsku – Król Szczurów. Resztę sami sobie przeczytajcie. Szkoda tylko, że aktualne wydanie ma maskrycznie brzydką okładkę. Tak brzydką, że wam nie pokażę, sorka.
Dla fanek 50 twarzy Greya, Zmierzchu i Blanki Lipińskiej