Łukasz Błaszczyk „Biały Ląd”
Bardzo mi przykro, ale polscy autorzy nadal są w formie. Wiem, bo właśnie skończyłem kolejną książkę, której grzechem byłoby nie podać dalej.
Nosi tytuł „Biały ląd”, wyszła nakładem Wydawnictwo AGORA i rozgrywa się pod koniec lat ’90 w Kongo. Konkretnie sytuacja wygląda tak, że polska firma pojechała wydobywać tam miedź, ale na miejscu okazało się, że miedź to pikuś, kobalt to jest przyszłość. Akurat zaczyna się era telefonów komórkowych, a powszechnie wiadomo, że komórki potrzebują kobaltu, czyli czuć piniądz. ALE! Ale w tym samym czasie w Kongo wyprawiają się różne militarno-polityczne przewroty, ot jednego dyktatora zastępuje inny, Tutsi walczą (nie) z Hutu (ale walczą) i te sprawy, czyli idealne warunki, aby górnicy (w większości z szemraną przeszłością) zatrudnieni w kopalni, nawiązali różne podejrzane znajomości, dzięki którym zdobędą szansę na duży, szybki i niekoniecznie legalny zarobek, a to już tylko jeden krok, aby w kopalni doszło do sabotażu, za który winą zostanie obciążony nierozgarnięty polski ochroniarz. I teraz kolo ma dwie drogi -> albo siedzieć cicho i zostać kozłem ofiarnym, albo rozgryźć co i jak, i się oczyścić.
Powiem wam szczerze, że na etapie zajawki nie czułem tego. Pomyślałem sobie -> a co mnie obchodzi Kongo w latach 90’ i inby wśród polskich górników? Brzmi jak męczenie buły… i gdybym na tym etapie odpuścił, byłaby to straszna strata. Książka okazała się przewujzajebiaszcza zarówno pod względem intrygi, tempa, jak i storytellingu. Akcja prze do przodu, jak dziadki na wyprzedaży w Lidlu, dostajemy idealny balans sensacji z zabawno-zadziornymi dialogami („Psy” Pasikowskiego Welcom To) i co najważniejsze, mamy tu kilka charakternych postaci, w których losy mocno się angażujemy.
Do tego dochodzi gejmczendżer w postaci audiobooka. Osobiście zacząłem czytać w papierze, ale jak już wiecie, nabyłem rower za miliony monet, więc na początku tygodnia przesiadłem się na wersję audio, a tam suprajsik -> Arkadiusz Jakubik jako narrator oraz Olaf Lubaszenko, Leszek Lichota i Mirosław Zbrojewicz w rolach głównych. To towarzystwo musiało wytworzyć aurę profesjonalizmu, bo nawet Aleksandra Szwed dowiozła, jakby była Krystyną Czubówną. Tak dobrze mi się tego słuchało, że nie miałbym nic przeciwko, gdyby książka była dwa razy obszerniejsza.
Fakup miałem jeden i to taki, który zauważyłem dopiero po recenzji Wojciecha Chmielarza. Konkretnie chodzi o naciągane potraktowanie alkoholizmu u jednego bohatera, który to alkoholizm można odwieść na haku, kiedy bohater musi być ostry, jak brzytwa. Wincyj uwag nie mam.
Z kolei Jakub Ćwiek. w swojej recce zadał ciekawe pytanie odnośnie procesu twórczego przy tym tytule. Otóż książka ma trzech autorów (Łukasz Błaszczyk, Paweł Sajewicz, Marek Wełna), ale totalnie nie czuć tego podczas lektury/odsłuchu. Nie odnotowałem, żeby rozdział X miał inne flow niż rozdział Y, ale też nie wydaje mi się, żeby autorzy kminili w trójkę na jednym laptopie i negocjowali każde zdanie. Ciekawostka. Może kiedyś zdradzą, jak to było.
Dla mnie wyznacznikiem dobrego audiobooka jest sytuacja, kiedy potrafię nadprogramowo siedzieć w furze, żeby dosłuchać rozdziału i tutaj coś takiego miało miejsce… a jak wiadomo podstawą dobrego audiobooka jest dobry materiał wyjściowy. Oczywiście nie musicie wierzyć mi na słowo i testowo posłuchać godzinnego fragmentu tu -> https://tiny.pl/9ltzq
Z kolei fanów wydań papierowych odsyłam tu -> https://tiny.pl/91f2m