„Dola i los” Marcin Mortka

Ocena Pigouta:

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak okładka książki i nazwisko autora już na dzień dobry nastawiają nas w konkretny sposób do lektury?

A gdyby zabawić się w literackie „Voice of Poland” i wziąć na warsztat książkę bez okładki, tytułu i wiedzy, kto ją napisał? Skupiacie się na treści i stylu, po czym musicie zawyrokować -> kciuk w górę, czy kciuk w dół.

To jest zupełnie inne chłonięcie książki. Człowiek zaczyna obracać każde zdanie, sprawdza czy narrator używa formy męskiej, czy żeńskiej, co wcale nie musi niczego przesądzać, ale jest to chyba jedyny trop przy próbie zgadnięcia, czy pisała kobieta, czy facet. Dalej rozbija się zdania na atomy w poszukiwaniu czegoś charakterystycznego, bo być może to ktoś, kogo już miałem na warsztacie i rozpoznam. Ty, a jeśli to autor, któremu wyznawałem publicznie lofki, a teraz go nie rozpoznam? To będzie taka kompromitacja, że do Paczkomatu będę się wymykał już tylko nocami. Albo w drugą stroną -> co jeśli, to ktoś kogo kiedyś zjechałem, a ten eksperyment ma dowieść, że moja recka była zwykłą wycieczką osobistą, pozbawioną merytoryki? Dużo myśli w głowie.

A wiem to, bo kiedyś Wydawnictwo SQN zrobiło taką akcję, że wysyłało recenzentom książki bez okładki, tytułu i autora. Zwrotnie chcieli opinię, czy spoko, a za prawidłowe wytypowanie autora dostawało się extra punkty. Oczywiście się podjąłem i kombinowałem na wszelkie sposoby, żeby odkryć czyje to pióro, ale im bardziej drążyłem, tym bardziej wychodziło mi, że to musi być jakaś szalona kooperacja Sapkowskiego z Pilipiukiem, bo z jednej strony fantastyka z wiedźmińskim vibem i ten sam pazur w dialogach, z drugiej totalnie odjechany humor. Siadło bardzo.

Okazało się, że autorem był Marcin Mortka, a książką „Nie ma tego Złego”, czyli łotrzykowska przygodówka o zabarwieniu mocno komediowym. Głównym bohaterem jest Edmund zwany Kociołkiem, kiedyś żołnierz, dziś spełniony mąż i ojciec, a do tego słynny karczmarz. Long story short jest takie, że w uniwersum Kociołka, co chwilę dochodzi do jakiś inb, za którym stoi Złe i Kociołek musi je ogarnąć. W misjach towarzyszą mu ziomki, co do których idealnie pasuje kultowy tekst z „Chłopaków z baraków” -> „Ale żeście ekipę zmontowali”. Jest tam goblin, guślarz, krasnolud i elf socjopata. Są spiski, bijatyki, pijatyki, strzygi, wiwerny, rołsty słowne i pornfoodowe opisy szamki.

Czy to jest dobre? Owszem, o czym niech świadczy fakt, że właśnie wyszedł 6. tom serii -> „Dola i los”, więc nadal jest chłonność rynku, a także to, że wszystkie poprzednie części utrzymują ocenę powyżej 7,0. Od siebie dodam, że jest to fantastyka z niskim progiem wejścia. Nie trzeba być nerdem, żeby się odnaleźć. Baa nie trzeba nawet być wielkim fanem tego gatunku, żeby było przyjemnie. To jest lekkie, zabawne i dynamicznie płynie. Lektura z kategorii rozrywkowych, dających reset głowie, ale też wielokrotnie człowiek się zawiesza na jakieś scenie / dialogu i ma takie -> „Kurde, naprawdę błyskotliwy ten Mortka. I żarcik i kreatywność.”

Czy można wskoczyć w serię na tym etapie, czy trzeba zaczynać od początku? Moim zdaniem można wskoczyć prosto w „Dolę i los” i potraktować jako test, czy to wasz vibe i humor. Jak siądzie, to sami z siebie cofniecie się do początku.

Jeszcze zdanie a propos Filip Kosior, który doskonałym lektorem jest, ale przyznam, że Kociołka pierwszy raz odpaliłem w audio (wcześniejsze w papierze) i szacunek dla Filipa, ze każdej postaci przypisuje inny głos i potrafi błyskawicznie robić te podmianki, wszak tu postaci od cholery i bardzo szybkie wymiany zdań lecą. +50 do respectu.