Stephen King „Baśniowa Opowieść”
Być może dzisiaj nie jest najlepszy dzień, żeby zaczynać posta od tekstu Król is Back, ale takie fakty.
Oczywiście chodzi o Stefana Króla, którego najnowsza książka właśnie debiutuje na rynku i po którą to sięgałem z lekkim drżeniem serca, bo jak Stefana lofciam całym serduszkiem, tak od pewnego czasu mam wrażenie, że już mu się nie chce. Że stracił serce do pisania i nie czuje tego nieznośnego mrowienia w opuszkach palców, kiedy człowiek musi podzielić się historią, albo się udusi. Nope, feeling był taki, że zaczął odhaczać deadlajny narzucone przez wydawcę, albo „widzimy się w sądzie!”. Niemniej Stephen wyrobnik nadal potrafi wznieść się wyżej niż niejeden autor w swoim prajmie, więc nie można powiedzieć, że się skończył, aczkolwiek nie czułem już tego ognia do opowiadania historii, co kiedyś.
I w tym miejscu cała na biało wjeżdża „Baśniowa opowieść”. Powiem tyle -> jakbyście dostali tę książkę bez okładki i mieli za zadanie odgadnąć, kto jest autorem, już po dwóch rozdziałach obstawialibyście Stefana. To jest tak typowe kingowskie snucie, że ja nawet nie. I żeby nie było, jest to komplement.
„Baśniowa opowieść” jest 700-stronicową cegłą i na każdej stronie czuć serducho do opowiadanej historii. Baaa samo ustawianie pionków na planszy zajmuje Stefanowi ponad 200 stron, ale jest to tak przyjemne gaworzenie, że dla mnie mogłoby trwać nawet dwa razy dłużej.
Postaram się ograniczyć zajawkę do minimum, bo nie chcę wam odebrać ani grama radochy z odkrywania tej opowieści. Sytuacja wygląda tak -> mamy 17-latka, który nie miał łatwego dzieciństwa, bo w domu różne dramy i kryzysy, ale to sobie sami przeczytacie. I ten 17-latek mieszka na ulicy, przy której stoi creepy dom a’la Bates Motel, zamieszkiwany przez starszego pana z psem, jednak osiedlowe Urban Legend głosi, że dziadek jest na maxa złośliwcem, a pies to bestia, która pożera w całości, więc wszyscy trzymają się od nich z daleka .
Aż tu pewnego dnia, nasz nastoletni główny bohater przejeżdżając obok Bejts Motelu, słyszy żałosne skomlenie psa, więc szybciorem przeskakuje przez bramkę i idzie zobaczyć o co kaman. Boom, okazuje się, że dziadek spadł z drabiny, zrobił sobie kuku i musi iść do szpitala, a że nie ma nikogo bliskiego, kończy się tak, że młody na czas jego nieobecności ma doglądać psa i domu… z adnotacją od dziadka -> tylko nie grzeb mi na chacie.
Nie wiem jak wy, ale ja takie słowa odbieram na zasadzie -> Oho, dziadu na pewno jakieś grube sekrety tam kitra. Sprawa tym bardziej podejrzana, bo nie chodzi do roboty, nie ma o nim niczego w googlu, a hajsu jakoś mu nie brakuje.
No i oczywiście okazuje się, że owszem -> typo ukrywa portal do magicznego świata, wypełnionego dziwnymi kreaturami i niesamowitymi zjawiskami i myk jest taki, że w tej magicznej krainie można zdobyć wiele fantów przydatnych w naszej rzeczywistości, ale niestety źle się w niej dzieje, ciemna strona mocy przejęła rządy i teraz zagraża również naszemu uniwersum. Młody jest naszą jedyną nadzieją.
Więcej nie powiem, ale ludzie to jest TA KSIĄŻKA, w której Stefan znowu popuścił lejce swojej wyobraźni i zabiera nas w podróż. Co prawda tym razem nie jest to horror, a baśń (BTW lepszego tytułu niż „Baśniowa opowieść” bym nie wymyślił), ale od razu uspokajam, że jest to bardziej baśń w stylu Braci Grimm niż Myszki Miki i krwawych scen nie zabraknie. Do tego jest to baśń w której bohater ma samoświadomość istnienia takiego gatunku i pojawiają się tu różne popkulturowe nawiązania np. do Gry o Tron, Star Warsów i Twórczości H.P. Lovercrafta.
Piękna była to przygoda, nigdy jej nie zapomnę i właśnie o takiego Stefana nic nie robiłem. Bardzo rekomenduję.
Na zdjęciu mam książkę w miękkiej okładce, bo takie dostałem przedpremierowo od Wydawnictwo Albatros, ale widziałem, że w sprzedaży jest wydanie w twardej oprawie i ilustracjami, więc osobiście w takie bym celował -> https://tiny.pl/wg77g
(wróć, też kupię, bo #kolekcja). A jak ktoś nie ma jebla na punkcie posiadania papierowych wydań, to jest też audiobook na Empik Go.